czwartek, 26 lutego 2015

Perfekcyjne dopasowanie z kosmetykiem marki Astor... Czy aby na pewno?

    Jestem dość wymagająca względem pudrów, które nakładam na swoją twarz. Powinny one nie tylko utrwalać mój makijaż ( czyli podkład i korektor ), ale również dobrze matować skórę i nie podkreślać na niej jakichkolwiek niedoskonałości. Patrząc wstecz - większość kosmetyków tego typu spisywała się u mnie dobrze, a niekiedy nawet wspaniale. Najmilej wspominam puder "Stay Matte" marki Rimmel, który przez pewien okres czasu był dla mnie ideałem.


    Na listopadowej, rossmannowskiej promocji "1+1" skusiłam się na puder do twarzy z serii "Skin Match" marki Astor. Nie licząc różu do policzków, jaki zakupiłam w tym samym czasie, nie miałam do czynienia z produktami owej firmy. Jeszcze jako studentka nie byłam przekonana do wydania prawie 40 zł na kosmetyk kolorowy, który prawdopodobnie skończy mi się po dość krótkim okresie czasu. Wiadomo - znalazłam pracę, zaczęłam zarabiać, więc i więcej wydaję na kosmetyki ( chociaż - bez przesady ;) ).

    Puder marki Astor okazał się być dość miłą odmianą po kosmetyku tego typu od It's Skin, który wyglądał dobrze na skórze tylko w duecie z podkładem "Affinitone" od Maybelline. Może nie określiłabym go mianem "ideał", ale przypadł mi on do gustu :)


    Produkt znajduje się w plastikowym opakowaniu o wadze 7 g. Cóż, może i wygląda ono dość tandetnie, ale ( o dziwo! ) jest solidnie wykonane. Przekonałam się o tym nie raz, gdy puder nie chcący upadł mi ze stolika i "przeżył" ;) Dodatkowo, pod jego pierwszą warstwą, znajduje się lusterko oraz gąbeczka, którą można nakładać go na twarz. Ja, standardowo, do tego celu używałam pędzla.

     Podczas zakupów w Rossmannie wybrałam kosmetyk o numerze 100 - "Ivory". Z tego co wiem - jest to najjaśniejszy z dostępnych odcieni. Oprócz tego wariantu, podobno są jeszcze dwa. Szkoda, iż produkt ten dostępny jest w tak małej gamie kolorystycznej.


    Mimo tego, iż kosmetyk ma dość jasny odcień - bardzo dobrze dopasowuje się do koloru skóry. Nie podkreśla suchych skórek, które w okresie zimowym dość często pojawiają się u mnie w okolicach nosa. Nie zauważyłam również, aby zapychał pory skórne czy też wywołał u mnie podrażnienie, alergię.

    Puder marki Astor testowałam z dwoma podkładami oraz jednym kremem BB, We wszystkich przypadkach spisywał się tak samo. Nie tworzył efektu maski, nie podkreślał porów, które ( niestety ) mam dość widoczne. Jego dużą zaletą jest fakt, iż utrwalał makijaż i to na wiele godzin. Zastosowany rano, przed pracą - potrafił utrzymać się na skórze nawet przy 8 - godzinnej zmianie.


    Kosmetyk ten ma chyba jedną wadę, która powoduje, iż raczej już nigdy nie skuszę się na niego. A mianowicie - nie matuje skóry. No dobra - matuje ją, ale na bardzo krótki okres czasu. Po mniej więcej godzinie, maksymalnie dwóch jestem zmuszona użyć bibułek matujących. A wiadomo - w pracy nie mam kiedy co chwilę biegać do łazienki i poprawiać makijażu.

    Mimo powyższej wady - nie jest to zły produkt. Wydaje mi się, iż osoby z cerą normalną lub nawet suchą - będą z niego zadowolone. A te z mieszaną ( jak ja ) lub tłustą - prawdopodobnie nie. 




Używałyście pudrów marki Astor? Co o nich sądzicie?


Buziaki, Wasza A.

wtorek, 24 lutego 2015

Nowości kosmetyczne - luty 2015.

   Chyba nigdy nie będzie mi dane wprowadzić w swoje życie minimalizmy kosmetycznego. Zobaczę jakąś nową wersję zapachową jakiegoś kosmetyku - już ląduje w moim zakupowym koszyczku. W pewnym momencie miałam w swoich zbiorach 8 żeli pod prysznic, co ( jak dla mnie ) jest bezsensu! Chyba musiałabym zacząć jeść niektóre produkty, by jakoś szybko je zużyć ;)

   Większa część zakupów lutowych była spowodowana potrzebą znalezienie następców kończących się już kosmetyków. Jeżeli jesteście ciekawi - cóż ciekawego wylądowało w lutym w moim zakupowym koszyczku - zapraszam do dalszej części postu :)



    Pierwszy raz, od około 2 - 3 miesięcy, zawitałam w Drogerii Natura. Głównym celem był zakup umilaczy do kąpieli, bo płyn z Isany miałam już na wykończeniu. Skusiłam się na kosmetyk o zapachu jagodowej muffinki marki Luksja ( ok. 10 zł ), sól do kąpieli o zapachu orchidei marki Verona ( ok. 5 zł ) i trzy peelingi do ciała z nowej serii Let's Celebrate marki Farmona ( ok. 3,50 zł / sztuka ). Jestem niesamowicie ciekawa jak sprawdzą się nowości od Farmony. Jeżeli pod względem działania będą podobne do tych z serii Tutti Frutti - to na pewno polubimy się :)



     Nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła ( chociaż małych! ) zakupów w Rossmannie. Dałam kolejną szansę chusteczkom nawilżanym dla dzieci z Babydream ( ok. 2,20 zł ). Mam nadzieję, że nie będą tak samo suche jak te w wersji sensitive. Dodatkowo, zakupiłam płyn do higieny intymnej marki Biały Jeleń ( ok. 8 zł ) i antyperspirant w wersji Aloe Vera z Rexony ( 6,99 zł )



    Ostatnio coraz częściej robię zakupy na stronie Apteki DOZ. Można dostać tam leki tańsze niż w stacjonarnej aptece oraz kosmetyki, które dość trudno znaleźć w standardowym sklepie. Tym razem skusiłam się na matujący żel do mycia twarzy z Beauty Formulas oraz tonik oczyszczający ziołowy marki Fitomed. Oba kosmetyki kosztowały mniej więcej 8 zł




    Czas na ostatnie nowości z miesiąca luty. Tym razem jest to paczka perfum, którą dostałam od swojego W. w ramach prezentu walentynkowego. Wśród produktów znalazły się takie zapachy jak:
* "Royal Revolution" od Katy Perry,
* " To Be Woman" od Police, 
* mgiełka zapachowa "Mango Temptation" od Victoria's Secret,
* próbki zapachów ( jedne gratisowe, trzy zakupione ).

Zamówienie zostało złożone w sklepie Iperfumy. Słyszałam dużo opinii o tym sklepie - na Wizażu drogeria ta należy do tych polecanych i zaufanych. Jednak znajdą się i takie osoby, które stwierdzą, iż sklep ten sprzedaje podróbki. Albo ja mam szczęście, albo jest tak standardowo - zapachy długo utrzymują się na skórze i są identyczne jak te, które znajdują się stacjonarnych perfumeriach. Jestem bardzo zadowolona z prezentu i myślę, że kiedyś sama skuszę się na zakupy na stronie Iperfumy :)



A na co Wy skusiłyście się w ostatnim miesiącu?


Buziaki, Wasza A.

niedziela, 22 lutego 2015

Przetańczyć z Tobą chcę całą noc... / Czyli nowa seria na blogu ;)

    Jakiś czas temu jedna z moich czytelniczek i blogowych koleżanek zaproponowała bym zrobiła serię postów na temat przygotowań do ślubu. Po chwili zastanowienia, stwierdziłam: "Czemu nie?". Mój własny ślub zbliża się wielkimi krokami, więc mogę powiedzieć, iż jestem w temacie ;) Moje przygotowania do tego ważnego dnia są raczej dość niestandardowe, więc nie musicie brać ze mnie przykładu. Każdy szykuje się w swoim stylu i w swoim czasie. Wy za to będziecie wiedzieć jak to wyglądało u mnie :)

Źródło

1. Ślub kościelny, a może cywilny?

    Na sam początek warto zastanowić się jaki ślub chcielibyście wziąć ze swoim partnerem. Jak dla mnie - jest to dość istotna sprawa. Od tego będzie zależeć rodzaj waszego wesela, ilość zaproszonych osób, wygląd sukni itp. Najczęściej bywa tak, iż osoby biorące ślub cywilny - mają mniejsze wesele, bądź tylko obiad w gronie najbliższych, a te biorące ślub kościelny - huczną zabawę z całą rodziną i masą przyjaciół do białego rana. Wiadomo, różnie to bywa i to od Was zależy jak całość będzie wyglądać.

    W przypadku ślubu kościelnego czeka Was nieco więcej przygotowań. Między innymi - musicie zapisać się na kurs przedmałżeński, który niekiedy trwa nawet 3 - 4 miesiące. Fakt faktem, spotkania odbywają się raz, maksymalnie dwa razy, w tygodniu. Jednakże dla niektórych i to może być przeszkodzą. Dodatkowo, na trzy miesiące przed ślubem, należy przynieść do danego kościoła takie dokumenty jak - skrócony akt chrztu, bierzmowania i niekiedy - świadectwo z oceną z religii z liceum czy też z technikum.

Źródło

    Można by rzec, iż ślub cywilny jest nieco prostszy pod względem organizacji. Do wybranego przez Was Urzędu Stanu Cywilnego należy przynieść tylko skrócony akt chrztu oraz dowód. Odpowiada się na parę pytań, ustala datę ślubu i... na tym koniec. Nie musicie "martwić się" terminami wizyt w poradni małżeńskiej, załatwianiem większości dokumentów. 

    Razem z moim W. zdecydowaliśmy się wziąć ślub kościelny. W naszym przypadku jest to nieco problematyczne, bo mój narzeczony nie ma bierzmowania. Jak się okazuje - nie musi go mieć w momencie brania ślubu. Może je uzyskać po tym ważnym dniu. Niestety, wszystko zależy od kościoła i od proboszcza danej parafii. Jeden może dopuścić do ślubu bez bierzmowania, a inny tego nie zrobi.


Źródło


2. Lista gości.

    Prawdopodobnie część osób najpierw zaczęłaby szukać sali weselnej, a potem zastanawialiby się nad listą gości. Jednak moim zdaniem to właśnie od ilości osób zaproszonych zależy wybór miejsca, gdzie potem wszyscy będą się bawić. Niestety, większość sal ma ograniczoną ilość miejsc.

    Moim zdaniem - to właśnie Wy powinniście decydować któż pojawi się na Waszym weselu. Z tego co wiem, często tego typu listy są ustalane przez rodziców przyszłych państwa młodych. Istnieje takie przekonanie, iż skoro rodzice dokładają się ( bądź niekiedy sponsorują ) na dany ślub i wesele to mają prawo decydować, kto może być zaproszony, a kto nie. Na moje i mojego W. szczęście - nasi rodzice pozostawili tę decyzję nam. Nie widzę sensu zapraszać cioci czy też wujka z drugiego końca Polski, których może widziałam trzy razy w swoim życiu, a którzy są niby bliskim kuzynostwem mojego taty. Moim zdaniem, ślub oraz wesele są takimi chwilami w moim życiu, które chciałabym spędzić w gronie najbliższej i ulubionej części mej rodziny, jak i przyjaciół.

    Najważniejsze, abyście w ten dzień czuli się komfortowo i pewnie wśród zaproszonych gości. Jest to dla Was ważna i zapewne jedyna taka chwila w życiu. Jeżeli za kimś nie przepadacie lub go nie lubicie to chyba lepiej nie zapraszać go na ślub. Nawet jeśli to jest brat Twojej mamy czy też kuzynka taty. Takie jest moje zdanie :)

Źródło
    Dobrym sposobem jest też samemu opłacenie własnego ślubu. W tym przypadku wiadomo, iż rodzice ( co najwyżej! ) mogą zasugerować Wam kogo zaprosić. Jednak wiadomo, koszty tego ważnego dla nas dnia są wręcz porażające! Niekiedy dochodzą do kilkudziesięciu, jak nie kilkuset tysięcy złotych.


****

    Pamiętajcie - to wybór każdej z Was jak będzie wyglądać Wasz ślub oraz wesele. Ja, co najwyżej, mogę Wam coś zasugerować. Najważniejsze, aby przygotowania do tego ważnego dnia były dla Was jak najmniej stresujące ;)



Co myślicie na temat takiej serii na moim blogu? I jak wyglądały Wasze pierwsze przygotowania do ślubu?


Miłego dnia, Wasza A.

czwartek, 19 lutego 2015

Tropikalne mango kusi mnie swoim zapachem...

   Jestem maniaczką owocowych zapachów. Gdy wybieram żele pod prysznic, balsamy czy też perfumy  - staram się wybierać te, które pachną słodko, owocowo, tak wakacyjnie. Oczywiście, tyczy się to też wyboru wosków :)

   Podczas mojej zeszłorocznej wizyty w Białymstoku skusiłam się na kolejny wosk Kringle Candle w wersji "Mango". I, jak zapewne domyślacie się, jestem od niego uzależniona :)


Wiernie odwzorowany zapach tropikalnego mango z odrobiną miodu i cytrusów. Poczuj się jak na egzotycznej plaży z aromatycznym drinkiem w dłoni.

    Jest to wosk, który ujmuje swoim zapachem już w opakowaniu! Jak dla mnie pachnie jak jogurt Jogobella o smaku mango. Jest to zapach słodki i jednocześnie rześki, a do tego jak najbardziej apetyczny. Wąchając go - od razu robię się głodna ;) 


   Po rozpaleniu wosku w kominku - mój zmysł węchu jest jeszcze bardziej rozradowany. Nie czuję tu już nieco mlecznego aromatu jak w wersji na sucho. Nagle jego zapach staje się bardziej wyrazisty, nieco ostrzejszy i, o dziwo, lekko kwaskowaty. Kojarzy mi się on i z sałatką owocową z owoców cytrusowych, mango i melona, jak i z egzotycznym drinkiem z syropem mango i sokiem pomarańczowym. Mmm, pycha!

    Zapach tarty jest intensywny i już po kilkunastu sekundach czuć go w każdym zakamarku pokoju. Jednocześnie, nie jest on duszący czy też mulący. Nie wywołuje u mnie bólu głowy czy też nie męczy mnie swoim aromatem. I co najbardziej mnie dziwi oraz cieszy - wosk ten spodobał się mojemu W.! Osobie, która jest jak najbardziej na "nie" w kwestii wosków czy też świec zapachowych. Większość ich aromatów go drażni i męczy. A "Mango" od Kringle Candle polubił :)


    Już nie po raz pierwszy wosk Kringle Candle uwiódł mnie swoim zapachem. Wcześniej miałam wersję tego produktu o aromacie dyniowej latte, która również bardzo przypadła mi do gustu. Coś czuję, iż w przyszłości ponownie skuszę się na tarty owej marki ;)


A jaki jest Wasz ulubiony wosk od KC?


Miłego dnia, Wasza A.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Axe "Anarchy" - wersja dla kobiet. Czy zapach ten przypadł mi do gustu?

   Grudzień był dla mnie miesiącem dość sporych wydatków. Nie licząc kupna prezentów dla innych - sama sobie sprezentowałam nieco kosmetyków. Wśród nich znalazła się woda toaletowa Axe "Anarchy", do której dodatkowo był dołączony dezodorant w tej samej wersji zapachowej.


   Kosmetyk ten znajduje się w szklanej, dość szerokiej buteleczce o pojemności 50 ml. Zapomniałam uchwycić to na zdjęciu, ale - opakowanie posiada na swojej powierzchni dość sporo żłobień, co czyni je bardziej interesującymi dla naszych oczu. Dodatkowo, woda ta zapakowana jest w niewielkich rozmiarów kartonik, na którym znajduje się jej skład.

  Na samej górze opakowania znajduje się czarna nakrętka o dość sporych rozmiarach. Pod nią ukryty jest czarny atomizer, na który narzekałam do końca dni owego produktu. Dlaczego? Ponieważ wydobywał z opakowania zbyt dużą ilość kosmetyku. W miejscu, w którym go aplikowałam, nagle pojawiała się wielka, mokra plama. Jakby ktoś oblał mnie małą ilość wody. Fakt faktem, po chwili nie była ona widoczna. Jednak dla mnie było to marnotrawienie zapachu, które wpłynęło na jego kiepską wydajność.


"Od momentu użycia żelu pod prysznic oraz dezodorantu skórę otulają nuty soczystych owoców – m.in. gruszki i melona. Dziewczęcym elementem kompozycji jest oryginalny aromat chińskiej magnolii. Całość dopełniają cięższe nuty drzewne, piżmo i wanilia, dzięki którym zapach staję się bardziej seksowny i zadziorny."

   Zapach zaliczyłabym do tych cięższych, kwiatowych, idealnie nadających się na zimową porę. Z drugiej strony nie są one na tyle ciężkie i przytłaczające, by stosować je jedynie wieczorem. Sama bez problemowo "psikałam się" nimi rano, gdy szłam do pracy.


   W pierwszych minutach od aplikacji wyczuwam w Axe "Anarchy" przede wszystkim intensywne i kwiatowe nuty zapachowe. Mam wrażenie jakbym nagle znalazła się w kwiaciarni, w której dodatkowo ktoś zapalił delikatnie pachnące kadzidełka. Zapewne część z Was pomyśli, iż owa woda toaletowa jest dusząca, może nawet wręcz nie do zniesienia. Aż tak źle nie jest ;) Jest to zapach może i chwilowo ciężki, ale jednocześnie ciekawy i intrygujący.

   Po chwili - wyczuwam w niej delikatnie słodkie i owocowe nuty. Tak, jakby ktoś koło mnie ze smakiem zajadał się melonem lub mango. Niestety, aromat ten bardzo szybko znika...

   Przez resztę dnia towarzyszy mi zapach kwiatowy, dość intensywny, lecz nie duszący. Pisząc "przez resztę dnia" mam na myśli tę część wody, która została zaaplikowana na ubrania. Niestety, na ciele jej zapach utrzymuje się co najwyżej 4 godziny. 

****

    Nie jest to zapach typowo "mój". Jestem fanką aromatów owocowych, dość słodkich, które kojarzą mi się z latem, wakacjami i odpoczynkiem. Axe "Anarchy" jest przeciwieństwem mojego ideału zapachu. Mimo to - nawet ją polubiłam. Jednakże nie na tyle by kiedyś do niej powrócić.



Miałyście owy zapach? Co o nim sądzicie?


Miłego dnia, Wasza A.

piątek, 13 lutego 2015

Ingrid Cosmetics i ich tania, a dobra baza pod cienie.

    Dobra baza to podstawa makijażu oczu. Przynajmniej tak jest w moim przypadku. Bez niej większość cieni albo zbiera mi się w załamaniach, albo ściera się w zastraszającym tempie. Cóż, moje powieki nie lubią jak "obcy", tj. cienie, znajdują się na ich powierzchni ;)

   Jakiś czas temu w Tesco zakupiłam bazę pod cienie marki Ingrid Cosmetics. Była tania, bo nie przekraczała bodajże 12 - 13 zł. Jednakże jej jakość zaskoczyła mnie. I to pozytywnie.

   Kosmetyk znajduje się w małym i zgrabnym opakowaniu o wadze 6,5 g. Dodatkowo, zapakowany jest w kartonowe pudełeczko. Na jego przodzie znajduje się rysunek dwóch róż , a na tylnej stronie - skład produktu. Sama nie przepadam za tego typu opakowaniami baz do cieni. Mam dość długie paznokcie, więc dość trudno wydobywa mi się ją z wnętrza słoiczka. 


    Baza ma kremową i przyjemną w dotyku konsystencję. Łatwo rozprowadza się ją na skórze i w ogóle jej na niej nie widać. Zapewne jest to spowodowane tym, iż kosmetyk posiada beżową barwę, zbliżoną do naturalnego koloru mojej skóry. 

     Kosmetyk nie klei się i nie zbiera się w załamaniach. Już po kilkunastu ( jak ktoś woli to kilkudziesięciu ) sekundach od jej nałożenia - możemy aplikować cienie na swoją powiekę. 


   Baza ta spisuje się u mnie tak samo dobrze jak produkt tego typu marki Hean czy też ten z Kobo. Utrwala cienie na moich powiekach, dzięki czemu trzymają się ona na skórze 10 - 12 godzin. I to nawet podczas 10 godzinnej zmiany w pracy czy też na imprezie. Dodatkowo, dzięki jej zastosowaniu, cienie nie zbierają się w załamaniach powieki, a brokat ( jeżeli występuje w jakiś kosmetykach ) nie osypuje się na policzki.

   Zauważyłam również, iż baza podbija nieco kolor cieni. Może nie jest to efekt "Wow!", ale jak dla mnie jest on zadowalający. W moim przypadku - produkt tego typu powinien przede wszystkim zwiększać trwałość cieni, ot co. A ten to robi :)


    Jest to kosmetyk tani i jednocześnie dobry jakościowo. Na jego wydajność również nie mogę narzekać. Stosuję go codziennie od około dwóch miesięcy i ledwo co widać w nim jakikolwiek ubytek. Cóż, mam wrażenie, że produkt ten posłuży mi jeszcze wiele długich miesięcy ;)

    Hm, jedyną wadą tej bazy może być jej trudna dostępność. Nie licząc Tesco i sklepów internetowych - nie widziałam jej nigdzie indziej. Może łatwiej ją dostać w mniej "popularnych" drogeriach?


A jaka jest Wasza ulubiona baza pod cienie?


Buziaki, Wasza A.

środa, 11 lutego 2015

Jedwabiste rozczesywanie? Niekoniecznie.

   Do pewnego czasu nie byłam przekonana do odżywek w spray'u. Większa część z nich obciążała moje włosy albo nawet zwiększała ich tempo przetłuszczania się. W tamtym okresie produkty tego typu mogły dla mnie nie istnieć. Sytuacja zmieniła się, gdy na swojej drodze spotkałam odżywkę tego typu marki Gliss Kur, a dokładnie tą w wersji z jedwabiem. Po jej zastosowaniu moje "kłaki" z łatwością się rozczesywały, były miękkie i przyjemne w dotyku oraz były ładnie nabłyszczone. 


   Jak już zużyłam odżywkę Gliss Kur z jedwabiem oraz jej następczynię - dodającą objętość, stwierdziłam, iż czas skusić się na produkt innej marki. I tak oto w moje ręce wpadł kosmetyk w spray'u marki Schauma.

    Odżywka ta znajduje się w plastikowym, białym opakowaniu o pojemności 200 ml. Niestety, nie jest ono przezroczyste, przez co nie wiemy ile produktu nam jeszcze zostało. Na samej górze buteleczki znajduje się różowa nakrętka, a pod nią - atomizer o tym samym kolorze. Z jego działania również nie jestem zadowolona. Zamiast rozpylać delikatną mgiełkę, która otuliłaby całe włosy, ten wyrzuca z siebie prosty strumień kosmetyku. A to powoduje, iż w jednym miejscu na włosach znajduje się zbyt duża ilość odżywki.


       Konsystencja produktu jest płynna, tak jak większość kosmetyków tego typu. Nie jest on dwufazowy, co dla niektórych może być zaletą, a dla innych - wadą. Zapach odżywki jest dość specyficzny. Moim zdaniem, pachnie ona jak mieszanka alkoholu z jakimiś lekami. Czyli niezbyt przyjemnie...

   Według producenta, kosmetyk ten powinien być przeznaczony dla osób z włosami matowymi, trudnymi do rozczesania. Cóż, nie zgodzę się z tym stwierdzeniem...


   Produkt w minimalnym stopniu ułatwia rozczesywanie włosów. Mimo jego zastosowania, muszę nieco namęczyć się by rozczesać swoje kłaki. Dodatkowo, zamiast nabłyszczać włosy czy też je nawilżać - ten je wysusza i powoduje, że stają się bardziej matowe. Już nie wspomnę o tym, iż przez jego tragiczną aplikację - moje włosy są miejscowo obciążone. Nie wygląda to zbyt ciekawie czy też estetycznie.

    Co do wydajności odżywki - trudno jest mi się wypowiedzieć. Stosowałam ją raz, maksymalnie dwa razy w tygodniu, co każde mycie przez okres ( bodajże! ) 2 - 3 miesięcy. A w opakowaniu pozostało mniej więcej 1/2 początkowej ilości produktu. 

   Chwilowo stoi ona nieużywana na półce w łazience. I zastanawiam się cóż z nią zrobić. Nie chciałabym maltretować nią swoich włosów, a jako odświeżać powietrza po prostu się nie nadaje ;)


   Cóż, chyba powinnam zostać przy odżywkach w spray'u marki Gliss Kur. Do tej pory miałam dwie z nich i byłam z nich bardzo zadowolona. A taką miałam nadzieję, iż ten produkt również dobrze spisze się u mnie... Cóż, bywa ;)


Stosowałyście odżywki w spray'u marki Schauma? Co o nich sądzicie?


Miłego wieczoru, Wasza A.

poniedziałek, 9 lutego 2015

"Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu" - wyzwanie książkowe. A czemu by nie? ;)

   Jeszcze zanim założyłam bloga - byłam wręcz uzależniona od czytania książek. Tygodniowo potrafiłam "pochłaniać" 5 dość grubych powieści. Nie straszne mi były projekty czy kolokwia na uczelni. Codziennie znalazłam choć trochę czasu by przeczytać kilkadziesiąt czy też kilkaset stron horroru, romansu czy też komedii. 

   Od kiedy założyłam bloga - nieco odpuściłam sobie czytanie książek. Praca inżynierska, a później też magisterska, również miały na to wpływ. Jednak pod koniec zeszłego roku powiedziałam - dość! Czas wziąć się za siebie i za czytanie nowych powieści :)

   Z tego też względu postanowiłam wziąć udział w dwóch wyzwaniach na blogu. Jednym z nich jest "Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu", a drugim tradycyjne "Wyzwanie książkowe". To drugie zauważyłam na blogu Rozmarzonej Skrzypaczki w tym poście. Z tego też względu, raz w miesiącu, będziecie mogły poczytać na moim blogu cóż takiego "pochłonęłam" w ostatnim czasie ;)


"Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu" - styczeń 2015.


I. 7,6 cm



II. 9,4 cm



III. 9,0 cm



IV. 6,1 cm


Suma: 32,1 cm


*****


    Większość ( jak nie wszystkie ;) ) powyższe książki dopasowałam do drugiego wyzwania książkowego. Wszystkie kategorie macie wypisane na zdjęciu powyżej.

Książka, która ma więcej niż 500 stron - "Ostatni rejs" George R. R. Martin
Ma numer w tytule - "Dwa tygodnie strachu" Graham Masterton
Książka napisana przez kobietę - "Krwawa Hrabina", "Pajęcza Bogini" Tara Moss
Ma tylko jedno słowo w tytule - "Sukkub" Edward Lee
Składa się z krótkich opowiadań - "Demony" Łukasz Śmigiel
Akcja ma miejsce w innym kraju - "W następnym ż*yciu" Marc Levy
Autor ma takie same inicjały jak Ty - "Muszkieterki" Anna M. Rędzio
W tytule jest imię - "Dziennik Mai" Isabel Allende
Książka przeczytana w jeden dzień - "Poradnik pozytywnego myślenia" Matthew Quick
Książka ze złymi recenzjami - "Krąg doskonały" Sean Stewart ( ocena 4,5 / 10 na http://lubimyczytac.pl/ksiazka/29324/krag-doskonaly )
Książka z kolorem w tytule - "Czerwona maska" Graham Masterton
Książka autora, którego nigdy nie czytałeś - "Grzeczne dziewczynki schodzą na psy" Jillian Medoff


*****

   Gdybym miała wybrać najciekawszą książkę, jaką przeczytałam w zeszłym miesiącu, to byłaby nią ta o tytule "Poradnik pozytywnego myślenia" napisana przez Matthew Quick'a. Wciągnęła mnie od pierwszej strony i trudno było mi się od niej oderwać - nawet na zjedzenie obiadu czy też branie kąpieli ;) Jak dla mnie jest to lekka, nieco zabawna i dająca dużo do myślenia powieść. Jeżeli jeszcze jej nie czytałyście - wypożyczcie ją w bibliotece, ściągnijcie pdf z jej treścią lub nawet ją kupcie. Jest bardzo wciągająca :)

    Skoro wybrałam najciekawszą książkę to czas skupić się na tej, która najmniej przypadła mi do gustu. A jest nią "Krąg doskonały" napisany przez Sean'a Stewarta. Podobno należy ona do działu "Horrory". Jednak nie jest ani straszna, ani wzbudzająca grozę. Miałam wrażenie, iż czytam ją miesiącami, a nie dniami. Dopiero w połowie książki dzieje się coś ciekawszego, aczkolwiek dalej nie jest to to "coś". Nie lubię przerywać czytania danej powieści w połowie, więc jakoś ją zmęczyłam. Jednak, niestety, jej nie polecam.

*****


Jestem ciekawa - czy interesuje Was taka comiesięczna seria na blogu? Lubicie czytać książki? Co ciekawego przeczytałyście ostatnio?



Buziaki, Wasza A.

piątek, 6 lutego 2015

Zdenkowani - styczeń 2015.

   Luty rozpoczął się dla mnie natłokiem pracy i wyjazdami w rodzinne strony. Z obu tych powodów dość rzadko zaglądam na bloga, wybaczcie mi to. Może od przyszłego tygodnia moja sytuacja nieco się poprawi i będę mogła częściej się tu pojawiać ;)

   A dzisiaj przychodzę do Was z projektem denko - w wersji styczniowej. Coraz lepiej idzie mi zużywanie kosmetyków kolorowych. Może niedługo zredukuję ich ilość do minimum? Ach, te marzenia ;)


1. Peeling do ciała "Jeżyna & Malina" z Farmony. - Kosmetyk posiadał bajeczny zapach - podobny do malinowej Mamby ;) Bardzo dobrze masował skórę, może nawet lekko ją podrażniał. Nie pozostawiał na ciele tłustej warstwy, aczkolwiek dość trudno spłukiwało się go z jej powierzchni. I nie wiem czemu - trafiło mi się jakieś twarde, niewygodne opakowanie, które utrudniało mi wydobycie peelingu do końca...

2. Żel pod prysznic w wersji "Marakuja" marki Isana. - Kolejny tani i przyzwoity żel pod prysznic owej marki. Miał przyjemny, owocowy zapach, który umilał mi codzienne branie kąpieli. Nie wysuszał skóry, był dość wydajny. Jestem z niego zadowolona :)

3. Żel pod prysznic "Cookies" od Be Beauty. - Typowy przeciętniak. Miał ciekawy, słodki zapach, ale krótko utrzymywał się on na skórze. Miał nie szczelne opakowanie, przez co część produktu wylewała się podczas jego aplikacji na dłoń. Niby nie wysuszał skóry i nie zrobił mi żadnej krzywdy. Jednak jakoś nie przekonał mnie do siebie ;)


4. Płyn do kąpieli "Migdał i kokos" marki Apart. - Mój ulubieniec! Posiadał cudowny, migdałowy zapach, a do tego wytwarzał bardzo dużą ilość piany. Ach! Idealny produkt do brania dłuższych, aromatycznych kąpieli :)

5. Olejek pod prysznic "Jeżyna & Malina" z Farmony. - Mój kolejny ulubieniec ;) Tak jak peeling - posiadał zapach malinowej mamby. Wytwarzał bardzo dużą ilość piany, a jego zapach unosił się w łazience jeszcze kilka godzin po branej kąpieli. Cudo!

6. Sól do kąpieli o zapachu owocu granatu marki Balea. - Cóż, określiłabym ją jako przeciętną. Wystarczyła mi tylko na jedną kąpiel, choć jest jej dość dużo w opakowaniu. Zabarwiła wodę na czerwono, przez kilka minut można było wyczuć przyjemny, owocowy zapach. Niestety, potem on zanikł i pozostała mi tylko kolorowa woda ;)


7. Olejki do kąpieli w różnych kapsułkach. - Każda z kapsułek zawierała olejek o innym zapachu. Niebieskie pseudo słoneczko pachniało jak męskie perfumy, zielony królik - jak jabłuszko, czerwone serduszko i złota gwiazdka - jak różowa guma Orbit dla dzieci. Ich zapach krótko utrzymywał się w powietrzu, a sam olejek w ogóle nie nawilżał skóry. Szkoda...

8. Płyn do higieny intymnej marki Ziaja. - Uwielbiam produkty tego typu owej firmy. Są łagodne dla skóry, nie podrażniają i nie wysuszają. Do tego są bardzo wydajne i można je dostać w prawie każdym w sklepie w niskiej cenie.

9. Pianka do golenia "Sensitive" marki Isana. - Jakiś czas temu znalazła się wśród ulubieńców. I nic w tym dziwnego! Daje dobry poślizg golarce, dzięki czemu skóra nie jest podrażniona po goleniu. Nie wysusza skóry, ma przyjemny zapach, jest wydajna. Chwilowo używam wersji jabłkowej owego produktu i również jestem z niego zadowolona :)


10. Szampon nadający objętość "Volume Sensation" marki Nivea. - Określiłabym go jako kosmetyk nie wyróżniający się w tłumie. Niby dobrze oczyszczał włosy, ale nic więcej. Nie miały one większej objętości, nie były nabłyszczone czy też jakoś super wygładzone. Jego zapach również określiłabym jako przeciętny. Mi kojarzył się z... trawą.


11. Szampon pielęgnacyjny Hipp. - Bardzo lubię ten kosmetyk. Nie wywołuje łupieżu, łagodzi podrażnienia znajdujące się na skórze głowy, nie powoduje plątania włosów. Jest wydajny, ma przyjemny zapach. Szkoda tylko, że dość trudno znaleźć go w takich drogeriach jak Rossmann czy Drogeria Natura.

12. Antyperspirant "Intensive Ultra Dry" marki Adidas. - Nie polubiłam się z tym produktem. Nie chronił dobrze przed potem, potrafił brudzić ubrania, a jego zapach był dość duszący. W przyszłości na pewno do niego nie powrócę.

13. Maska do stóp Exclusive Cosmetics. - Przyjemny produkt do stosowania w ramach domowego SPA. Dawał lekki efekt chłodzenia, co zimą raczej nie należy do najprzyjemniejszych odczuć. Co do samego działania kosmetyku - lekko nawilżył skórę, ale nic poza tym. Myślę, że trzeba by było stosować taką maskę minimum 3 razy w tygodniu, by zobaczyć jakieś spektakularne efekty.


14. Masło do ciała "Papaya" z The Body Shop. - Jego recenzja znajduje się tu.

15. Regenerujący krem do rąk z Be Beauty. - Na jego temat możecie poczytać w tym poście.


16. Żel pod oczy ze świetlikiem i herbatą marki Flos-lek. - Jego recenzja znajduje się tutaj.

17. Nawilżające serum do twarzy "Super Power Mezo Serum" z Bielendy. - Na jego temat poczytacie tutaj.

18. Tonik bio aloesowy marki Ziaja. - Był to przyjemny kosmetyk, ale nie dorastał do pięt tonikowi ogórkowemu tej samej marki. Dość dobrze odświeżał skórę, lekko ją nawilżał. Jest wydajny i dostępny w przystępnej cenie. Myślę, że bardziej spisze się w przypadku osób z cerą tłustą czy mieszaną niż z suchą ;)


19. Żel do mycia twarzy z olejkiem pomarańczowym marki Ava Laboratorium. - Jego recenzję znajdziecie tutaj.

20. Płyn micelarny do cery naczynkowej z Lirene. - Jak dla mnie to bubel. Kiepsko usuwał makijaż z twarzy, a tym bardziej z okolic oczu. Do całkowitego demakijażu zużywałam minimum 4 lub 5 płatków! Jedynym jego plusem był fakt, iż nie podrażniał skóry. I był dość tani.

21. Maseczka peel - off marki Balea. - Jedna z gorszych maseczek tego typu, jakie testowałam w swoim życiu. Dość mocno pachniała alkoholem, a do tego wysuszała moją skórę. To przez nią nabyłam się dość sporej ilości suchych skórek w okolicach nosa. Nie polecam jej kupna, o nie.


22. Puder do twarzy Baby Face Pore Powder marki It's Skin. - Więcej na jego temat przeczytacie w tym poście.

23. Krem BB z serii Good Afternoon marki Skinfood. - Jego recenzja znajduje się tutaj.

24. Podkład matująco - rozświetlający Glam & Matt marki Lirene. - Po pierwsze, kosmetyk ten w ogóle nie matuje skóry. Ba! Po jego zastosowaniu świeci się ona jak bombka! Po drugie, kolor nr 02, czyli niby naturalny, jest dość ciemny i w okresie zimowym musiałam rozjaśniać go innym podkładem. Niby dość dobrze krył, ale po mniej więcej 5 - 6 godzinach znikał z twarzy w tempie ekspresowym. Nie polubiłam się z nim, niestety.

25. Tusz do rzęs "Magnetic Look" z Eveline Cosmetics. - Na jego temat możecie poczytać tutaj.


****


Stosowałyście któryś z powyższych kosmetyków? Jeśli tak to co o nich sądzicie?



Miłego wieczoru, Wasza A.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Nowości kosmetyczne - styczeń 2015.

    Nie licząc mojej pierwszej wizycie w niemieckim DM-ie i poczynionych w nim zakupach - skusiłam się na jeszcze parę innych produktów w naszych polskich drogeriach. Hm, czyżbym była uzależniona od wizyt w tego typu sklepach? ;)


    Po raz pierwszy od bodajże pół roku zawitałam do Drogerii Natura. Zapewne gdybym nie pojechała do mojego rodzinnego miasta to w ogóle bym się w niej nie pojawiła. Cóż, tutaj, we Wrocławiu, mam dość daleko do tego sklepu. Jednak gdy już tam zaszłam to skusiłam się na peeling do ciała o zapachu owoców egzotycznych marki Paloma ( za ok. 10 zł ) oraz płyn micelarny z Delii ( ok. 5,50 zł ).


    Nie byłabym sobą, gdybym nie zakupiła najnowszych żeli pod prysznic marki Isana ( 2,99 zł / sztuka ). Cóż, ten drugi ( umieszczony po środku zdjęcia ) bardziej przypadł mi do gustu. Jak dla mnie pachnie jak... wiśniowe delicje! ;) Dodatkowo, skusiłam się na kolejny płyn do kąpieli tej samej marki ( 4,29 zł ).



    A oto moje kolejne zamówienie na stronie E-bay - zestaw 4 pędzelków do malowania oczu. Służą one albo do podkreślania załamania powieki, albo do rozcierania granic między cieniami. Mają mięciutkie włosie, nie podrażniają skóry. A do tego były przeraźliwie tanie. Zestaw kosztował mnie ok. 5 - 6 zł.


    Na sam koniec miesiąca zakupiłam malinowy peeling do ciała z Joanny ( ok. 8 zł ) oraz ziołowy szampon przeciw wypadaniu włosów Bioxsine ( ok. 37 zł ). Co do tego drugiego produktu mam duże nadzieje... No cóż, zobaczymy jak spisze się na dłuższą metę.


    I oto koniec styczniowych zakupów. Nie licząc wizyty w DM-ie - nie wydałam aż tak dużo pieniędzy na kosmetyki ;) Jednak zamiast mi ich ubywać - ponownie wzrosła ich ilość.


Miałyście któryś z powyższych kosmetyków? Co o nim / o nich sądzicie?


Buziaki, Wasza A.