czwartek, 19 czerwca 2014

Mus do ciała o zapachu truskawek. Czy podbił moje serce?

     Czy tylko ja mam wrażenie, że ostatnio czas mija jakoś za szybko? Mam tyle planów, a i tak większości z nich nie mam kiedy zrealizować. Załatwianie spraw na uczelni, przeprowadzka są dla mnie aż nadto czasochłonne. A kiedy będę mogła wreszcie się zrelaksować? ;)

     Pozostają mi tylko wieczorne, umilające czas zabiegi SPA oraz pachnące wizyty pod prysznicem. W przypadku tego drugiego, przez kilka ostatnich tygodni moim towarzyszem był truskawkowy mus do mycia ciała, który otrzymałam w ramach współpracy ze Starą Mydlarnią. Jesteście ciekawe jak spisał się u mnie owy produkt? Zapraszam na dalszą część postu :)


OPAKOWANIE:

     Mus do mycia ciała znajduje się w pokaźnym, plastikowym opakowaniu o zabójczej pojemności 500 ml. Jest ono nieco nieporęczne i zbyt duże - przynajmniej jeżeli ktoś, tak jak ja, stosuje go pod prysznicem. Na jego tylnej stronie znajduje się krótka informacja na temat owego produktu, jak i jego skład. Jest krótko i na temat :)

     Na samej górze opakowania znajduje się srebrna, niewielka nakrętka, pod którą znajduje się otwór o sporej średnicy. I zdarzyło mi się parę razy, iż na moją dłoń wydostała się zbyt duża ilość produktu. Oczywiście, przez ten duży otwór...


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

     Kosmetyk ten nazwałabym galaretką, a nie musem pod prysznic. I to taką nie do końca stężoną galaretką ;) Dodatkowo, w całej objętości produktu możemy zauważyć małe, czarne drobinki, które wyglądają jak pestki znajdujące się na powierzchni prawdziwych truskawek ;)


     Konsystencja kosmetyku w połączeniu z dużym otworem powoduje, iż na nasze dłonie często wydobywa się zbyt duża jego ilość. Co oczywiście wpływa niekorzystnie na wydajność.

     Tak, mus do ciała pachnie jak truskawki. Ale nie te, którymi możemy objadać się w sezonie letnim. Jego aromat jest bardziej cukierkowy, słodki.


APLIKACJA:

     Podczas nakładania go na dłoń  - radziłabym zachować ostrożność. Głównie z tego powodu, iż możemy wydobyć z opakowania zbyt dużą ilość musu. 

     Aplikacja kosmetyku na ciało również jest nieco problematyczna, bo... produkt lubi spływać z wilgotnej skóry.

WYDAJNOŚĆ:

    Określiłabym ją jako przeciętną w kierunku do kiepskiej. Konsystencja, jak i zbyt duży otwór w opakowaniu, sprawiają, iż część produktu po prostu się marnuje. Niestety.


DZIAŁANIE:

     Mus bardzo dobrze myje ciało, przy czym w żadnym stopniu je nie wysusza. Mogłabym rzec, iż pozostawia na skórze jakby lekką warstwę. Nie jest ona tłusta czy też klejąca się ( np. do ubrań ). Jednak sprawia, iż ciało wydaje się być miękkie i gładkie w dotyku.

     Produkt ten można zaliczyć do typowych umilaczy kąpieli czy też brania prysznicu. Jego zapach może i jest landrynkowy, ale również przyjemny. Pozwala zrelaksować się po dniu pełnym wrażeniem. I, o dziwo, długo utrzymuje się na skórze :)

SKŁAD:



CENA:

Ok. 25 - 30 zł


MOJA OCENA:

4 / 5


Kosmetyk otrzymałam do testów od Starej Mydlarni. Fakt ten nie wpłynął na moją opinię.


     Mus do ciała o zapachu truskawkowym mogę zaliczyć do jednego z ciekawszych kosmetyków pod względem konsystencji czy też zapachu. Jednak jego słaba wydajność, jak i cena sprawiają, że w najbliższym czasie po niego nie sięgnę. Myślę, że w polskich drogeriach można znaleźć wiele produktów tego typu o tak samo ciekawym zapachu, a lepszej cenie ;)


Życzę Wam miłego długiego weekendu!

Wasza A.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Krótka historia o wosku "Bakery Cupcake" marki WoodWick.

     Kilka miesięcy temu skusiłam się na jeden z wosków marki WoodWick. Wybrałam ten, którego nazwa najbardziej przypadła mi do gustu, czyli "Bakery Cupcake". Było to moje pierwsze spotkanie z produktami owej firmy? Ciekawe - czy nie ostatnie?


BAKERY CUPCAKE - słodka uczta - wilgotne żółte ciasto ozdobione maślanym kremem.

     Woski zapachowe z owej serii przypominają czekoladę o nieco mniejszych wymiarach. Składają się one z czterech kostek, które są ze sobą zespolone. Produkt nie kruszy się podczas łamania, co jest jego niewątpliwą zaletą.

     Do kominka można wkładać całą kostkę lub połowę kostki danego produktu. Ja wybierałam tą pierwszą opcję. Dzięki temu zapach wosku był wyczuwalny w całym pokoju.


     Przyznam szczerze, iż jestem nieco rozczarowana powyższą wersję zapachową. Kupując ten wosk miałam nadzieję, iż dzięki jego aromatowi poczuję się jak w cukierni, w której półki uginają się od nadmiaru słodkości. Niestety, było nieco inaczej...

     Wosk może i posiada przyjemny aromat, ale daleko mu do ideału. Jego zapach kojarzy mi się nieco z maślanymi babeczkami. Jest słodki, lecz nie duszący, średnio intensywny i można by rzec, iż apetyczny. Nie wiem czemu, ale jego aromat kojarzy mi się troszkę z jednym z wosków Yankee Candle, a mianowicie - "Vanilla Cupcake". 


     W porównaniu do wosków Yankee Candle - produkt WoodWick jest mniej wydajny. Wystarczył mi tylko na 4 użycia. Może gdyby jego zapach był bardziej intensywny to do kominka wrzucałabym tylko połowę kostki. Jednak tak mała wosku sprawia, iż jego aromat jest zbyt słabo wyczuwalny.

     Chwilowo nie mam w planach zakupu kolejnego wosku zapachowego firmy WoodWick. Jestem nieco rozczarowana "Bakery Cupcake", co zniechęca mnie do zakupu innych produktów. Może kiedyś się przełamię? ;)


Miałyście woski lub świece zapachowe owej marki? Co o nich sądzicie?

Buziaki, Wasza A.

czwartek, 12 czerwca 2014

Podkład o dużym kryciu - "Make-up Cover" marki Dermacol.

     Moja cera bywa czasem kapryśna. W takie dni - na mojej skórze potrafi pojawić się nieprzyjaciel o różowym zabarwieniu. Niestety, nie każdy korektor do twarzy potrafi sobie z nim poradzić... Dlatego też zdecydowałam się na zakup podkładu o dość mocnym stopniu kryciu. Według producenta, kosmetyk ten idealnie będzie nadawał się do wykonania makijażu profesjonalnego. Zapewne część z Was może domyślać się o jaki produkt chodzi. Tak, oto podkład "Make-up Cover" marki Dermacol.


OPAKOWANIE:

     Już od samego początku urzekła mnie tubka owego kosmetyku. Jest złota, mieniąca się, drobna. Wykonana jest z aluminium, przez co może wyglądać jak typowa maść apteczna. Fakt faktem, preferuję opakowania z pompką ( ze względów higienicznych ), ale wydaje mi się, że ta tubka również umożliwi mi wydobycie podkładu do samego końca.

     Dodatkowo, tubka była zapakowana w zgrabny, podłużny kartonik. Na jego powierzchni znajdziemy krótki opis produktu oraz jego skład. Nieco zdziwiłam się, gdy w jego wnętrzu, oprócz podkładu, znalazłam coś na kształt... ulotki. Znajdziemy tam dość obszerny opis kosmetyku aż w dziewięciu językach! Jestem pod wrażeniem ;)


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

     Kosmetyk posiada gęstą, kremową, rzekłabym, iż nawet lekko tłustawą konsystencję. Podkład, który wybrałam, ma odcień nr 210. Jest to typowy beż w jaśniejszej tonacji. Moim zdaniem, nie posiada on różowych tonów. Chociaż to tylko moje zdanie ;)


     Jeśli któraś z Was byłaby ciekawa - produkt ten posiada dość specyficzny i jakby lekko metaliczny zapach. Na szczęście, nie jest on wyczuwalny na skórze.


APLIKACJA:

     Radziłabym zachować ostrożność podczas aplikacji tego produktu. Jest to podkład mocno kryjący. Wystarczy nałożyć go na skórę odrobinę za dużo i stworzymy na twarzy typowy efekt maski. W tym przypadku idealnie sprawdzi się zasada "im mniej, tym lepiej". 


WYDAJNOŚĆ:

     Moim zdaniem - nie zużyję tego kosmetyku przed końcem jego daty przydatności. A dlaczego? Ponieważ podkład marki Dermacol jest niesamowicie wydajny! Wystarczy jego niewielka ilość, by dokładnie pokryć nim całą twarz.


DZIAŁANIE:

     Muszę zgodzić się ze stwierdzeniem, że podkład ten posiada bardzo dobre właściwości kryjące. Podczas jego pierwszej aplikacji na skórę - przesadziłam nieco z jego ilością. Takiego efektu maski to ja dawno nie widziałam ;) Przy następnych razach uważałam, by nakładać go na twarz w niewielkich ilościach.

     Podkład zakrywał wszystkie niedoskonałości, jakie znajdowały się na mojej twarzy. O zgrozo, ukrył też moje pieprzyki ;) Po jego zastosowaniu moja skóra nie była matowa, lecz też nie błyszczała się jak żarówka. Chyba określiłabym to jako satynowy mat. No, powiedzmy ;)

     Nie zauważyłam żeby podkład zapychał pory skórne czy też żeby wywołał u mnie jakąkolwiek alergię. Jednak muszę podkreślić, iż nie używałam go codziennie. Ba! Stosuję go rzadziej niż raz w tygodniu.


     A dlaczego stosuję go tak rzadko na całą twarz? Nie jestem za bardzo przekonana do efektu, jaki on daje na skórze. Mam wrażenie, że moja twarz wygląda zbyt nienaturalnie, tak płasko. Do tego jego trwałość nie jest jakaś zachwycająca. Po około 5 - 6 godzinach podkład ściera się ze skóry i pozostawia na niej dość nieestetyczne plamy.

     Z tego też względu - zaczęłam stosować go punktowo, jako korektor. W tym przypadku spisuje się lepiej. Dobrze kryje niedoskonałości i cienie pod oczami. A utrwalony pudrem - trzyma się na skórze nieco dłużej niż na całej twarzy.

SKŁAD:



CENA:

Cena podkładu waha się od około 14 do nawet 19 zł. Wszystko zależy w jakim sklepie go kupicie. Ja "zdobyłam" go za nie całe 15 zł ;)


MOJA OCENA:

3,5 / 5




     Po przetestowaniu tego podkładu stwierdzam, że chyba nie dla mnie są kosmetyki o dużym stopniu krycia. Chyba nie potrafiłabym przyzwyczaić się do efektu, jaki dają one na skórze. Mówi się "trudno" ;)


Miałyście owy kosmetyk? Co o nim sądzicie?


Buziaki, Wasza A.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Cytrusowe orzeźwienie, czyli parę słów o peelingu do ciała z Love Me Green.

     Jestem uzależniona od wszelakich peelingów do ciała. Tak, przyznaję się do tego. Stosuję je mniej więcej raz na trzy dni, czyli około 2 razy w tygodniu. Rzadko kiedy zdarza mi się zapomnieć o tym przyjemnym rytuale peelingowania ciała. Nawet w podróż zabieram produkt tego typu. Oczywiście - w mniejszej, poręcznej buteleczce ;)

     Nic dziwnego, że kiedy w moje ręce wpadł energetyzujący peeling do ciała marki Love Me Green, byłam niesamowicie ciekawa jak się u mnie spisze. Jak zapewne kojarzycie - kosmetyk ten znalazł się ostatnio wśród moich ulubieńców. A teraz nadszedł czas bym napisała o nim nieco więcej :)



OPAKOWANIE:

     Kosmetyk znajdował się w plastikowym, przezroczystym opakowaniu o pojemności 200 ml. Do jego wnętrza można było dostać się poprzez odkręcenie dość sporej, białej nakrętki, która była usytuowana na górze produktu. Uwielbiam takie rozwiązania w przypadku maseł czy też peelingów do ciała. Dzięki temu mogę wydobyć kosmetyk do samego końca i nic mi się nie zmarnuje :)


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

    Produkt posiadał dość gęstą i zwartą konsystencję, jednak nie miałam żadnych problemów by wydobyć go z opakowania. Odcień peelingu był lekko brązowy, a jego zapach - urzekający! Cytrusowy, orzeźwiający, energetyzujący. Istny raj dla zmysłów! Oczywiście, jeżeli ktoś lubi zapach pomarańczy ;)


APLIKACJA:

    Jak już wcześniej wspomniałam - konsystencja produktu umożliwiała jego bezproblemowe wydobycie z opakowania, jak i rozsmarowanie na ciele. Peeling nie wypadał z dłoni, nie zsuwał się z ciała. Można rzec, że pod tym względem był idealny.


WYDAJNOŚĆ:

      Wydajność jest jedną z dwóch największych wad tego produktu. Tak jak wspomniałam w pierwszych zdaniach tego postu - peelingu używam minimum 2 razy w tygodniu. A kosmetyk ten wykończyłam po bodajże 3 - 4 tygodniach. Słabo...


DZIAŁANIE:

      Skoro peeling Love Me Green znalazł się wśród ulubieńców kosmetycznych to już wiadomo, że jestem zadowolona z jego działania ;) Kosmetyk posiada dość mocne działanie peelingujące, ale nie określiłabym go mianem typowego "zdzieraka". Jest to duży plus dla dziewczyn, które posiadają wrażliwą skórę - produkt ten nie powinien zrobić Wam krzywdy :)


     Peeling dobrze masował ciało, a przy tym je wygładzał i zmiękczał. Dzięki temu skóra była delikatna i przyjemna w dotyku. Warto również wspomnieć, iż pozostawiał on na ciele lekko oleistą warstwę. O dziwo, w tym przypadku nie przeszkadzała mi ona w ogóle. 

     Po zastosowaniu tego kosmetyku moja skóra była przyjemnie pachnąca, gładka, zadbana. A ja - zrelaksowana i w o wiele lepszym humorze ;)


SKŁAD:



CENA:

Według portalu Wizaż.pl - nie całe 55 zł, a według strony producenta - aż 79 zł!


MOJA OCENA:

4,5 / 5



     Jeżeli miałabym brać pod uwagę wyłącznie działanie i zapach owego produktu - mogłabym uznać go za ideał. Niestety, jego cena jest porażająco wysoka, a wydajność - przeciętna, w kierunku do kiepskiej. Fakt faktem, kosmetyk znalazł się wśród ulubieńców danego miesiąca, ale w najbliższym czasie po niego nie sięgnę. Chyba, że nagle otrzymam zastrzyk gotówki, a on będzie dostępny w cenie promocyjnej ;) Tak jak teraz - za 29 zł.


Stosowałyście peeling z Love Me Green? Jeśli tak to co o nim sądzicie?

Buziaki, Wasza A.

sobota, 7 czerwca 2014

Zdenkowani - maj 2014.

   W ramach relaksu i ucieczki od wysokiej temperatury panującej na dworze - przychodzę do Was z co miesięcznym projektem denko. Wydaje mi się, iż w maju zużyłam nieco mniej produktów niż zazwyczaj. Czy to źle, czy dobrze - same oceńcie ;)


1. Płyn micelarny Sensibio H20 marki Bioderma. - Kosmetyk ten znalazł się w bodajże ulubieńcach kosmetycznych kwietnia. Bardzo dobrze usuwa makijaż z twarzy, jak i z okolic oczu, przy czym w żadnym stopniu nie podrażnia on skóry. Dodatkowo, jest bardzo wydajny i nie pozostawia na twarzy lepkiej warstwy. Szkoda tylko, że jego standardowa cena jest dość wysoka.

2. Peeling do twarzy ze zmielonymi pestkami moreli z rosyjskiej wersji PinkJoy. - Jego recenzja znajduje się tu.

3. Krem nawilżający marki Eva Natura. - Jego recenzję możecie przeczytać w tym poście.



4. Żel do golenia marki Venus. - Zaliczyłabym go do grona przeciętnych produktów do golenia ciała. Kosmetyk posiadał dość specyficzny zapach i nie zapewniał zbyt dobrego poślizgu dla golarki. Jego wydajność określiłabym jako średnią. Przyznam, iż wolę piankę Wilkinson albo żel do golenia marki Joanna :)

5. Peeling do ciała Love Me Green. - Jego recenzja pojawi się w następnym poście ;)

6. Peeling solny do ciała. - Niestety, ale muszę zaliczyć go do grona bubli kosmetycznych. Jest to produkt niesamowicie niewydajny - zużyłam go może podczas 5 - 6 sesji pod prysznicem. A to głównie z tego powodu, że większość tego kosmetyku wypadała mi z rąk! Dodatkowo, peeling pozostawiał na skórze nieprzyjemną i tłustą warstwę. Fanki delikatnych lub słodkich zapachów również byłyby z niego niezadowolone. Kosmetyk posiadał dość duszący i nieprzyjemny aromat. Nie polecam jego zakupu!

7. Żel do mycia ciała z Dove. - Jest to jeden z lepszych żeli, jakie stosowałam w ostatnim czasie. Ma cudowny, słodki zapach, który długo utrzymuje się na skórze. Nie wysusza on skóry, nie wywołuje alergii. Kąpiel z tym produktem w roli głównej to czysta przyjemność ;)

8. Energetyzujący żel do mycia ciała Omnia Botanica. - Jest to jeden z najciekawszych produktów z włoskiej edycji pudełeczka Pink Joy ( nic nie przebije próbki kremu do twarzy bodajże tej samej marki :) ). Kosmetyk miał dość przyjemny zapach, choć nadawał się bardziej na lato niż wiosnę czy też zimę. Nie wysuszał skóry, ani też jej nie nawilżał. Można rzec - przeciętniaczek :)



9. Olejek do ciała marki Mythos. - Nie przepadam za jakimikolwiek olejkami do ciała czy też włosów. Niestety, owy produkt również nie przypadł mi do gustu. Główny winowajca - zbyt tłusta, lepka konsystencja i zbyt długi czas wchłaniania się. 

10. Balsam do ciała "Raspberry Cream" z Fruttini. -  Jest to lekki i delikatnie nawilżający balsam do ciała. Bardziej nadaje się do stosowania w okresie wiosennym niż zimowym. Jego zapach był przyjemny, ale tylko w opakowaniu. Na skórze pachniał jak lekko sfermentowane maliny ;) 



11. Szampon do włosów jasnych, farbowanych marki Pilomax. - Wiem, ten szampon nie jest odpowiedni do mojego koloru włosów. Mimo to - postanowiłam go przetestować. Niestety, nie wywarł on na mnie zbyt dobrego wrażenia. Moim zdaniem, zbyt mocno przesuszał i plątał włosy. Jego wydajność określiłabym jako przeciętną.

12. Szampon do włosów z olejem z czarnuszki marki Valona. - Jego recenzja znajduje się tu.



13. Baza pod cienie marki Hean. - Jest to produkt tani i dobry jakościowo. Niesamowicie podbija pigmentację cieni oraz przedłuża ich trwałość na powiece. Już nie wspomnę o jego wydajności - myślałam, że nigdy go nie zużyję ;) 

14. Oczyszczający krem BB marki Holika Holika. - Jego recenzja znajduje się tu.

15. Błyszczyk do ust z serii "Lip Sensation". - Przyznam, że polubiłam ten kosmetyk. Posiadał delikatny odcień, dzięki czemu idealnie nadawał się do stosowania na uczelnię. Produkt nie wysuszał ust, nie zbierał się w załamaniach. Szkoda tylko, że tak szybko znikał z warg...



16. Antyperspirant "Protect" marki Adidas. - Bardzo lubię produkty owej marki. Mają przyjemne zapachy, dobrze chronią przed potem i nie brudzą ubrań. Niestety, powyższa wersja była dość niewydajna i zapewne nie powrócę do niej w przyszłości.

17. Chusteczki marki Babydream. - Od kiedy zmieniła się szata graficzna kosmetyków owej marki, to zmieniła się również jakość ich zwilżanych chusteczek. Mogłabym rzec, że są one prawie suche! ;/ Nie nadają się do stosowania przez dorosłych, a co dopiero w przypadku dzieci.


*****


A jak wyglądał Wasz majowy projekt denko? :)

Wasza A.


środa, 4 czerwca 2014

Ulubieńcy maja '14.

    Maj minął mi w zastraszającym tempie. Chorowita majówka, częste wyjazdy w rodzinne strony, pisanie pracy magisterskiej, zajęcia na uczelni - tak mogłabym w skrócie opisać zeszły miesiąc. Oczywiście, udało mi się przetestować masę nowych kosmetyków, a szóstka z nich wylądowała wśród ulubieńców :)


     Za parę dni napiszę osobną notkę na temat peelingu do ciała z Love Me Green, więc teraz nie będę się za bardzo rozwodzić na jego temat. Produkt ten bardzo dobrze masuje i wygładza skórę, przy czym pozostawia ją delikatną i miękką w dotyku. Fakt faktem, pozostawia na ciele lekko oleistą warstwę, ale ( o dziwo! ) nie przeszkadza mi ona w ogóle ;) A do tego ten jego cudowny, owocowy zapach... Umila pielęgnację ciała, ot co ;) Szkoda tylko, że jego cena jest dość wysoka, a wydajność - raczej przeciętna. 

     Do tej pory nigdy nie stosowałam pianek do golenia marki Wilkinson. I... żałuję tego! Kosmetyk ten daje niesamowity poślizg podczas golenia, dzięki czemu nawet najtańsza golarka nie zrobi nam krzywdy ( tj. nie porani skóry ;) ). Oprócz tego, pianka ma przyjemny zapach, z łatwością spłukuje się ją z ciała oraz nie wywołuje ona alergii. Myślę, że jak za nie całe 6 zł - jest to produkt wart uwagi :)



     Serum "Sebo Vegetal" marki Yves Rocher zauroczyło mnie już od pierwszego zastosowania. Po pierwsze, ma bardzo przyjemny zapach i delikatną konsystencję. Po drugie, niesamowicie szybko wchłania się w skórę i nie tworzy na niej jakiejkolwiek tłustej warstewki. I po trzecie, najważniejsze, bardzo dobrze matuje skórę. Efekt ten, w połączeniu z dobrym kremem, podkładem i pudrem, utrzymuje się na mojej twarzy nawet do 6 - 8 godzin! Oczywiście, jeżeli temperatura nie jest zbyt wysoka. Przy 25 - 30 stopniach rzadko kiedy jakiś makijaż wygląda nieskazitelnie przez tak długi okres czasu ;)

     Ostatnio coraz częściej sięgam po antyperspiranty marki Dove. Jakiś czas temu zakupiłam chyba jakiś nowy wariant, który ( według producenta ) ma na celu opóźnienie wyrastania włosków pod pachami. Oczywiście, takiego efektu nie zauważyłam ;) Mimo wszystko - produkt niesamowicie dobrze chroni przed potem, nie brudzi ubrań czy też ciała, a do tego ma bardzo ładny i przyjemny zapach. Polecam! :)



     Tusz "Sexy Pulp" marki Yves Rocher mam w swojej kolekcji kosmetyków od bodajże roku. Leżał w koszyczku zapakowany w folię, aż do początku maja. A od tamtej pory używam go prawie codziennie! Kosmetyk ten niesamowicie wydłuża rzęsy oraz dodaje im objętości. Dodatkowo, delikatnie je pogrubia. Przyznam, że nawet jedna warstwa tego tuszu daje zadowalający efekt - przynajmniej dla mnie ;) Fakt faktem, jego cena może być dla części z Was dość wysoka ( ok. 50 zł ). Jest myślę, że raz na jakiś czas można się na niego skusić :)

     W maju na moich paznokciach najczęściej gościł lakier holograficzny nr 05 od Alle Paznokcie. Bardzo podoba mi się efekt, jaki daje w świetle słonecznym - mieni się chyba wszystkimi kolorami tęczy! ;) Jego trwałość również jest zadowalająca - produkt utrzymuje się na moich paznokciach około 5, niekiedy nawet 7 dni. Nie zdziwię się jak to będzie mój ulubiony lakier przez cały okres wakacyjny :)



A jak prezentują się Wasi majowi ulubieńcy?


Buziaki, Wasza A.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Kosmetyczny bubel marki Eva Natura.

   Już od dłuższego czasu moja cera ma jakieś wahania. Raz jest przesuszona, wrażliwa i na mojej twarzy pojawia się masa suchych skórek. A kiedy indziej - na moim czole wyskakuje mnóstwo podskórnych grudek, które ( oczywiście! ) nie chcą stamtąd zniknąć. I jak mam porządnie zadbać o moją cerę?

    W zimowe miesiące, kiedy moja skóra na twarzy była sucha jak wiór, poratowałam się kremem nawilżającym marki Tołpa. Jednakże parę miesięcy wcześniej skusiłam się na inny kosmetyk do pielęgnacji, który również miał działać podobnie do wyżej wymienionego produktu. Niestety, bardzo się na nim zawiodłam... Mowa tutaj o intensywnie nawilżającym kremie z ekstraktem z melisy marki Eva Natura.


OPAKOWANIE:

   Krem znajduje się w plastikowym opakowaniu o prostym wyglądzie - bez żadnych udziwnień czy też zdobień. Znajdziemy w nim 50 ml produktu. Dodatkowo, kosmetyk zapakowany był w kartonowe pudełeczko, na którym znajdowały się informacje na jego temat ( m.in. działanie, sposób użycia ), jak i skład.


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

    Kosmetyk posiada dość rzadką konsystencję o białym zabarwieniu. Jeśli chodzi o jego zapach - moim zdaniem jest on raczej nieprzyjemny, specyficzny. I trudny do określenia ;)


APLIKACJA:

   Aplikacja tego produktu jest taka sama jak innych kremów, które znajdują się w tego typu opakowaniu. Niewielką ilość kosmetyku nabieramy na palec / palce i rozsmarowujemy na twarzy. Krem posiada lekką konsystencją i szybko wchłania się w skórę.



WYDAJNOŚĆ:

    Trudno jest mi określić wydajność tego kremu, ponieważ jego większą ilość zużyłam jako... produkt do pielęgnacji szyi i dekoltu. W tym przypadku - wystarczył mi na prawie pół roku bardzo nieregularnego stosowania ( tj. może 2 razy w tygodniu i jak mi się przypomniało ;) ).


DZIAŁANIE:

   Niestety, produkt ten w ogóle się u mnie nie sprawdził... Ale może zacznę od początku. Moje oczekiwania wobec niego były jasne - chciałam, aby krem dobrze i intensywnie nawilżył moją skórę, a do tego załagodził podrażnienia na niej znajdujące się. Cóż, nieco się zdziwiłam jak zadziałał wręcz odwrotnie...

   Nie wiem czy moja skóra w tamtym okresie była aż tak wymagająca, ale kosmetyk ten w ogóle jej nie nawilżał. Ba! Miejscami ją przesuszał! Nagle wokół nosa zaczęły pojawiać mi się suche skórki, a skóra przy brodzie i nad brwiami zaczęła delikatnie łuszczyć się. Dodatkowo, krem zamiast łagodzić podrażnienia - wywoływał uczucie pieczenia. Oczywiście, jeśli na twarzy miałam jakieś mikroranki.

   A co było najgorsze? Krem spowodował u mnie... wysyp podskórnych krostek. Kiedy odstawiłam go na jakiś czas - moja twarz w miarę wróciła do normy. Jednak jego ponowne, kilkudniowe stosowanie wywołało tą samą reakcję...

SKŁAD:



CENA:

ok. 7 zł


MOJA OCENA:

2 / 5


    Gdyby nie przystępna cena produktu, jego szybkie wchłanianie się i raczej dobra wydajność - oceniłabym go jeszcze niżej. Już dawno żaden krem tak strasznie nie zadziałał na moją cerę. Nie wiem czy to moja skóra miała ( i ma ) jakieś wahania, czy może winny jest jakiś składnik produktu. Najgorszy były jednak efekty, jakie on dawał...


Miałyście owy krem? Co o nim sądzicie?


Wasza A.