środa, 31 grudnia 2014

Podsumowanie i przemyślenia dotyczące 2014 roku. / Szczęśliwego Nowego Roku!

    Sylwester. Ostatni dzień 2014 roku. Niesamowite jak ten czas szybko mija! Jeszcze niedawno uczęszczałam na studia, martwiłam się pracą magisterską. A teraz? Większość czasu spędzam w pracy i ciągle myślę o moim zbliżającym się ślubie ;)

    Miałam przygotować dla Was post kosmetyczny, ale nie mam do tego głowy. Dość długo nie było mnie na blogu. Wiadomo - święta, spędzanie czasu z rodziną. A później - praca, praca, praca. Obym w nowym roku miała więcej weny do pisania notek na blogu ;)


    W 2014 roku na blogu pojawiło się 126 postów ( łącznie z tym ). W porównaniu do 2013 roku - jest to prawie połowa mniej! Przyznaję, od połowy roku zaniedbałam bloga. Nauka do pracy magisterskiej, praca, w której spędzam bardzo dużo czasu - są to jedne z kilku powodów, dla których tak rzadko tu się pojawiam. Wiem, wiem - kiepskie wymówki ;) Jednak uwierzcie - po powrocie do domu o 22, po 10 godzinach pracy - trudno jest mieć wenę na cokolwiek ;)
    

    Pod względem kosmetycznym - rok 2014 minął mi dość intensywnie. Udało mi się zakupić lub dostać produkty, jakie chciałam przetestować od dłuższego czasu. Znalazłam parę kosmetycznych perełek, po które na pewno będę sięgać jeszcze nie raz. Udało mi się również wziąć udział w dwóch spotkaniach blogerskich - we Wrocławiu i w Białymstoku. Dzięki nim udało mi się poznać wiele miłych i uśmiechniętych dziewczyn. I mam nadzieję, że w przyszłości spotkamy się jeszcze nie raz :)

     Pod względem prywatnym - rok ten również minął mi dość intensywnie. Udało mi się zdać egzamin magisterski i mogę pochwalić się tytułem magistra inżyniera ;) Fakt faktem, do tej pory nie udało mi się znaleźć pracy w zawodzie - jednak nie narzekam. Dzięki obecnej pracy poznałam wiele dziewczyn, z którymi z chęcią będę spotykać się nie tylko na gruncie zawodowym. Dodatkowo, zaczęłam z moim W. planować ślub na przyszły rok. Data wyznaczona, sala i DJ wynajęci. Czas znaleźć fotografa, kupić zaproszenia i jakimś cudem wynaleźć dla mnie wymarzoną suknię ślubną :)


    Nie mam zamiaru wymyślać postanowień na Nowy Rok. Nie chciałabym potem wypominać sobie, że nie zrobiłam tego czy tamtego. Jeśli uda mi się coś osiągnąć - to będę z tego zadowolona. Nic na siłę :)

   
A każdej z Was życzę udanej zabawy sylwestrowej. Abyście dobrze się bawiły - czy to na balu w jakimś hotelu, na domówce u znajomych czy sam na sam z chipsami, szampanem i tv ;) I by nadchodzący rok był o wiele ciekawszy i lepszy od poprzedniego.


Szczęśliwego Nowego Roku, Kochane! :**

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Ulubiony kosmetyk pod oczy marki Floslek.

    Od wielu lat mam problem ze znalezieniem dobrego kosmetyku pod oczy, który nie tylko nawilżył by te okolice, ale również delikatnie zmniejszył cienie tam się znajdujące. Chyba za dużo wymagam, prawda? ;)

    Jakiś czas temu w Hebe zakupiłam żel ze świetlikiem lekarskim i herbatą marki Floslek. Przez parę tygodni leżał na półce zapomniany. Aż wreszcie pewnego listopadowego dnia sięgnęłam po niego... 


    Produkt znajduje się w małym, zgrabnym, plastikowym opakowaniu o wadze 10 g. Do jego wnętrza można dostać się poprzez odkręcenie jasnozielonej nakrętki. Jego dodatkową zaletą jest fakt, iż żel na samym początku był "chroniony" warstwą sreberka. Dzięki niemu mogłyśmy być pewne, iż nikt "nie dobierał" się do jego wnętrza ;)

    Wszelakie informacje na temat żelu, tj. opis jego działania, zastosowanie i skład, znajdują się na kartoniku, w którym był zapakowany. 


    Kosmetyk posiada lekko żółtawą barwę. Nie bójcie się, nie pozostaje ona na skórze ;) I muszę przyznać, iż bardzo podoba mi się jego konsystencja. Przypomina mi ona galaretkę, która jeszcze dobrze nie zastygła. Produkt jest miły w dotyku, lecz delikatnie klejący. Radziłabym odczekać mniej więcej 2 - 3 minuty przed wykonaniem makijażu, aby dobrze wchłonął się w skórę.

    Jeżeli jesteście wrażliwe na zapachy - ten kosmetyk będzie dla Was idealny. Można rzec, iż jest prawie bezzapachowy. Dopiero jak będziecie intensywniej go wąchać to możecie wyczuć aromat zbliżony do... rumiankowej herbaty ;)


    Może zacznę od wad tego kosmetyku, ponieważ... jest ona tylko jedna. I to raczej niewielka. A mianowicie - żel, nawet przy codziennym, miesięcznym stosowaniu, nie zmniejszył ( nawet w minimalnym stopniu ) widoczności moich cieni. Cóż, chyba nic sobie z nimi nie poradzi ;) Taka moja uroda. Niestety...

    Omijając ten mały minus - produkt ten posiada same zalety! Dobrze nawilża skórę pod oczami. Po jego zastosowaniu jest ona gładka i przyjemna w dotyku. Idealnie współgra z różnego typu korektorami - od "Affinitone" marki Maybelline do mocno kryjącego podkładu Dermacol. 


    Żel ten staram się trzymać w lodówce. Taki mały trik powoduje, iż kosmetyk nakładany z samego rana - idealnie odświeża i koi zmęczone oczy. Zdarza się, iż aplikuję go również na powieki. Nie bójcie się, produkt nie powinien wywołać u Was jakiegokolwiek pieczenia czy też podrażnienia. Przynajmniej u mnie go nie wywołał, a moje oczy są dość wrażliwe i zmęczone codziennym noszeniem soczewek kontaktowych ;)

    Kosmetyk ten dostępny jest w wielu wariantach, m. in. ze świetlikiem lekarskim i rumiankiem, babką lancetowatą czy też aloesem. Przeglądając stronę producenta natknęłam się również na produkt, który niby ma rozjaśniać skórę pod oczami. Przyznam, że zaciekawił mnie on i na pewno po niego sięgnę, gdy wykończę powyższego cudaka ;)



A jakie kremy pod oczy Wy stosujecie?


Buziaki, A.

piątek, 19 grudnia 2014

Nieudane mazidło od Eveline Cosmetics - Body Glam Argan.

    W listopadowym projekcie denko wspomniałam Wam co nieco o luksusowym jedwabiu do ciała ze złocistym pyłkiem marki Eveline Cosmetics. Jak może kojarzycie - kosmetyk ten nie za bardzo przypadł mi do gustu. I to pod względem działania, i to pod względem efektu na ciele, jaki widziałam po jego zastosowaniu. 


   Może zacznijmy od początku. Kosmetyk znajduje się w plastikowej, nieprzezroczystej buteleczce o pojemności 245 ml. Posiada wbudowaną pompkę, która niby powinna ułatwiać nam wydobycie jedwabiu na zewnątrz. Niestety, kiedy pozostaje nam mniej więcej 1/3 opakowania tego produktu - pompka w niczym nam nie pomaga. Trzeba wyjąć ją i jej końcówką wydobywać resztki balsamu. 

    Na tylnej stronie butelki znajdziemy krótki opis działania produktu, jego zastosowanie oraz skład.


    Kosmetyk posiada dość rzadką konsystencję. W jego całej objętości możemy zobaczyć dużą ilość małych, błyszczących i złotych drobinek. Co do zapachu produktu - jest raczej średnio wyczuwalny, delikatnie słodki. Jednak nie określiłabym to jako słodycz jakiegoś owocu. Jego aromat kojarzy mi się z jakimiś kwiatami, ot co.


    Co do samej aplikacji kosmetyku - mogłaby wydawać się bezproblemowa. Przecież posiada on dość rzadką konsystencję, którą z łatwością się aplikuje. Dodatkowo, jedwab szybko wchłania się w skórę. Niestety, jeżeli nałożymy zbyt dużą jego ilość - na ciele pozostaną nam nieestetyczne mleczne smugi. Jak dla mnie - problemem są również drobinki w nim zawarte. Wiem, wiem - jest to produkt typowo nabłyszczający skórę. Szkoda tylko, że większość tych złotych drobinek pozostaje na dłoniach lub na ubraniach. Po zastosowaniu tego kosmetyku czułam się jak Edward ze "Zmierzchu" ;)


    Niestety, jego działanie również mnie nie zadowoliło. Moja skóra, tym bardziej w okresie jesienno - zimowym, jest dość mocno przesuszona. Z tego też względu oczekuję od wszelakich mazideł do ciała, iż będą mocno je nawilżać i regenerować. Cóż, w przypadku tego jedwabiu z Eveline Cosmetics - tego nie doświadczymy. Już po kilkunastu, maksymalnie kilkudziesięciu, minutach od jego aplikacji moje ciało dalej jest "spragnione" dużej dawki nawilżenia. A mazianie się tego typu kosmetykiem raz na godzinę po prostu nie ma sensu...

     Kosmetyk ten ani nie nawilża skóry, ani jej nie regeneruje. Poza przyjemnym zapachem i szybkim wchłanianiem się w skórę - nie widzę jego żadnych pozytywów. Mam wrażenie, że w polskich drogeriach jest mało produktów z drobinkami, które nie tylko ładnie rozświetlałyby skórę, ale również dobrze by ją nawilżały...


A może któraś z Was zna i poleca jakiś dobry balsam rozświetlający?


Miłego weekendu, Wasza A.


środa, 17 grudnia 2014

Nowości grudniowe - część 1.

   Grudzień to kiepski miesiąc dla mojego portfela i konta bankowego. Nie wiem czemu, ale zawsze pod koniec roku większość moich kosmetyków jest na wyczerpaniu. Dodatkowo, nagle zaczynam mieć kosmetyczne zachcianki. A moim usprawiedliwieniem są święta - toż to będą prezenty dla mnie ;)


    Będąc w Biedronce skusiłam się na jeden z zestawów marki Be Beauty. Wybrałam ten, który niby miał pachnieć ciasteczkami. Cóż, chwilowo używam dwa z powyższych kosmetyków i z tym aromatem różnie bywa... Jego największą zaletą jest chyba cena - zestaw kosztował mnie 15 zł.




    Po raz pierwszy w swoim życiu wybrałam się również do sklepu Inglot. Oczywiście, moim celem były cienie do powiek ;) Tyle dobrego naczytałam się na ich temat, że po prostu musiałam je mieć! Tak, to moja typowa zachcianka ;) Skusiłam się na paletkę 5 cieni. Mają one wykończenie albo "Shine", albo "Pearl". Jakoś nie przepadam za typowymi matami :) Wybrałam cienie o numerach: 109, 142, 393, 395 i 397.



    W sklepie Tk Maxx udało mi się zakupić podkład matujący marki Rituals za cenę 24,99 zł. Podobno ich standardowa kwota to ponad 100 zł. Troszkę trudno mi w to uwierzyć. W USA jego cena to ok. 20 - 25 dolarów, czyli i tak mniej niż widnieje na opakowaniu produktu. Jednak jego cena mało mnie interesuje. Nigdy nie miałam produktów owej marki i jestem ciekawa jak spisze się powyższy podkład :)



   Nie byłabym sobą, gdybym nie wybrała się na zakupy do Rossmanna ;) Jednak tym razem zakupiłam tylko na te produkty, które miałam już na wykończeniu. I tak do mojego koszyka zakupowego wpadł żel pod prysznic z uroczym pingwinkiem marki Isana ( 2,99 zł ), płyn micelarny do cery naczynkowej z Lirene ( ok. 11 - 12 zł ), peeling do ciała z serii Tutti Frutti marki Farmona ( 9,99 zł ), pianka do golenia o zapachu jabłkowym ( 3,49 zł ) oraz spiralka do rzęs ( ok. 5 zł ), która będzie służyła mi do wyczesywania nadmiaru kosmetyków z brwi ;)



    Jakiś czas temu zauważyłam, że kredka Jumbo marki NYX dość dziwnie zachowuje się, gdy zaaplikuję na nią cienie jasne - matowe czy też perłowe. Miejscami widać prześwity, co nie wygląda zbyt estetycznie. Z tego też względu zakupiłam bazę pod cienie z Ingrid Cosmetics za ok. 11 - 12 zł. O dziwo, znalazłam ją... w Tesco ;)




    Zestaw kosmetyków marki Bielenda jest jedynym, którego nie zakupiłam, a dostałam w ramach wygranego konkursu w pracy. Przyznam, że rzadko kiedy kupuję produkty owej marki, więc cieszę się, że będę mogła poznać je "bliżej". A kubek termiczny - zimą zawsze się przyda ;)






    Zestawy Axe "Anarchy for her" oraz "Jeżyna i malina" z serii Tutti Frutti marki Farmona również zakupiłam w sklepie Rossmann. Za pierwszy z nich zapłaciłam nie całe 35 zł, a za drugi - 18,49 zł. Oczywiście, również są to moje kosmetyczne zachcianki ;) Jednak tłumaczę to sobie tak - dezodorantów, peelingów i produktów do kąpieli nigdy za wiele :D


    Co najgorsze dla mojego portfela - nie jest to koniec moich grudniowych zakupów. Do odbioru mam zamówienie ze sklepu Merlin, jutro wybieram się do Mydlarni Wrocławskiej po nową porcję wosków... Istne szaleństwo! ;)



Czy Wy również szalejecie z zakupami w tym miesiącu?


Miłego dnia, Wasza A.

niedziela, 14 grudnia 2014

Oczyszczanie twarzy z marką Garnier.

    Jakiś czas temu na moim blogu ukazał się post na temat jednego z toników marki Garnier - z serii oczyszczającej. Nie określiłabym go mianem złego czy też przeciętnego kosmetyku. Jednak nie spełnił on moich oczekiwań co do dokładnego oczyszczania twarzy. Z tego też względu zapewne już nigdy do niego nie powrócę.


    Oprócz toniku z tej serii posiadam również żel oczyszczający. I to właśnie o nim będzie dzisiejszy post :)

    Kosmetyk znajduje się w niebieskiej, plastikowej buteleczce o pojemności 200 ml. Posiada wbudowaną białą pompkę, dzięki czemu łatwiej dozuje się go na dłoń. Na tylnej stronie opakowania znajdziemy wszelakie informacje na temat produktu - jak się go stosuje, jakie ma działanie czy skład. Producent umieścił tam również swoje "obietnice" co do działania żelu. Jednak jak one mają się do rzeczywistości?


    Na pewno zgodzę się z tym, że kosmetyk dobrze oczyszcza skórę. Po jego zastosowaniu na naszej twarzy nie pozostanie ani odrobina makijażu, większość porów jest odblokowana i czysta ( jeśli można to tak rzec ;) ). Jednakże nie zauważyłam, aby kosmetyk likwidował zaskórniki, jakie znajdują się na mojej twarzy. Czyli w tej kwestii spisuje się tak jak tonik z tej samej serii.

    Produkt dodatkowo usuwa nadmiar sebum, dzięki czemu moja skóra była matowa przez długi czas wieczoru ( a mianowicie do czasu aplikacji kremu ;) ). Niestety, zauważyłam, że żel ściąga skórę. Wiadomo - jest to nieprzyjemne uczucie. Z tego też względu byłam "zmuszona" do natychmiastowego zastosowania toniku po umyciu twarzy.


   Po zastosowaniu produktu moja skóra jest oczyszczona na dobrym poziomie ( nie licząc tych nieszczęsnych zaskórników ), zmatowiona i gładka w dotyku. Dodatkowo, kosmetyk wysusza niedoskonałości, jakie pojawiają się na mojej skórze raz na jakiś czas. Z drugiej strony, produkt powoduje uczucie ściągnięcia skóry, nie zmniejsza porów i nie radzi sobie z zaskórnikami. Szkoda.

     Co do danych, powiedzmy "technicznych", żel posiada średnio gęstą konsystencję, którą z łatwością nakłada się na twarz. Kosmetyk dość słabo się pieni, aczkolwiek w ogóle mi to nie przeszkadza. Na szczęście, nie powoduje on pieczenia oczu tak jak tonik z tej samej serii. I, o dziwo, daje on uczucie chłodu na skórze. Lubię tego typu efekty ;)



Dla zainteresowanych - oto skład kosmetyku:



    Żel oczyszczający marki Garnier nie należy do złych produktów. Aczkolwiek nie wywołał u mnie nie wiadomo jakiego zachwytu. Myślę, że produkt ten może sprawdzić się u dziewczyn z cerą mieszaną czy tez tłustą. U posiadaczek skóry normalnej czy też suchej może wywołać zbyt mocne ściągnięcie skóry lub jej nadmierne wysuszenie.



A jaki produkt oczyszczający skórę jest Waszym ulubionym? :)


Buziaki, Wasza A.

czwartek, 11 grudnia 2014

A na ustach - nieco jesiennego koloru.

    Jeszcze rok temu nie przepadałam za pomadkami do ust. Dla mnie istniały tylko błyszczyki i można rzec, iż tylko je tolerowałam. Jednak z biegiem czasu zmieniłam swoje zdanie na temat kosmetyków "naustnych". Możliwe, iż była to sprawka różowej i długo utrzymującej się szminki marki Catrice. A może po prostu "dorosłam" do stosowania tego typu produktów ;)

     Jesienią bardzo często na moich ustach gościła jedna z pomadek marki Joko Cosmetics w odcieniu J62. Przyznam, iż było to moje pierwsze spotkanie z kosmetykiem owej firmy. I jestem z niego jak najbardziej zadowolona :)


   Szminka zapakowana jest w eleganckie, poręczne opakowanie. Zatyczka dobrze trzyma się reszty plastiku, więc nie musimy się martwić, iż kosmetyk otworzy nam się, np. w torebce. Według producenta - pomadka w swoim składzie zawiera, m. in. masło shea. Sugerując się tym - można mieć nadzieję, iż produkt będzie nawilżał i odżywiał nasze usta. A jak jest naprawdę?

    Możliwe, iż "coś" jest w obietnicach producenta. Szminka posiada miłą w dotyku, kremową konsystencję. Przyznam, iż mam wrażenie, że aplikuję na usta jakieś odżywcze masełko, balsam, a nie pomadkę koloryzującą. Może nie zauważyłam, aby kosmetyk intensywnie regenerował czy odżywiał moje wargi. Aczkolwiek jest on komfortowy w noszeniu, nie wysusza, nie podkreśla suchych skórek. Możliwe, iż nawet delikatnie nawilża usta. Chyba, że to tylko moje złudne wrażenie ;)


    Szminka Joko Cosmetics posiada nie tylko kremową konsystencję. Jest ona również mocno kryjąca. Dzięki temu nie musimy się martwić o jakiekolwiek prześwity na ustach ( jak to bywa w przypadku niektórych pół - transparentnych pomadek czy błyszczyków ). Warto również wspomnieć o tym, iż kosmetyk nie zbiera się w załamaniach ust. Uff! ;)

    Sam kolor pomadki przykuwa uwagę. Mi spodobał się na tyle, iż znalazł się wśród moich ulubionych kosmetyków "naustnych", jakie stosowałam w czasie tegorocznej jesieni. Szminka posiada delikatnie brzoskwiniowe tony. Nie zakwalifikowałabym ich do tych ciepłych - dzięki temu kosmetyk nie podkreśla żółci zębów. 


    Pomadka daje bardzo ładne, błyszczące wykończenie. I nie jest to ( na szczęście! ) spowodowane błyskiem tandetnie wyglądających drobinek ;) Jej trwałość określiłabym jako przeciętną. Na ustach utrzymuje się do trzech, najwyżej czterech godzin. Później konieczne jest wykonanie "małych" poprawek w makijażu :)

    Szminka od Joko Cosmetics jest jedną z ciekawszych, jakie testowałam w ostatnim czasie. Było to pierwsze, ale na pewno nie ostatnie spotkanie z ich produktami. Szkoda tylko, iż nie są one dostępne w standardowych drogeriach jak Rossmann czy Drogeria Natura...


A może któraś z Was miała pomadki z owej serii? Co o nich sądzicie?


Buziaki, Wasza A.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

"Island Spa" czy "Golden Sands"? Który z wosków Yankee Candle bardziej przypadł mi do gustu?

   Jesień i zima to taki okres, gdzie zapewne większość z nas, kobiet, lubi raz na jakiś czas ( a może nawet i codziennie ;) ) zaszyć się w domu, pod kołderką popijać smaczną kawę lub czekoladę i upajać się zapachem świec czy też wosków. Ja uwielbiam takie dni, gdy mogę pozwolić sobie na takie chwile lenistwa. 



    Ostatnio w moim kominku zapachowym zagościły dwa woski - "Golden Sands" oraz "Island Spa". Nie są one raczej dostępne w Polsce. Chyba, że na Allegro. Oba produkty, analizując ich nalepki, mogą nam kojarzyć się z upalnym latem, wylegiwaniem się na plaży i piciem drinków z palemką. Może Was to zdziwić, ale ich zapachy są diametralnie różne.


    Kiedy zamawiałam wosk "Island Spa" myślałam, iż jego zapach będzie świeży i orzeźwiający jak lekka, nadmorska bryza. No cóż, nieco się zdziwiłam, gdy rozpaliłam go w kominku ;) A mianowicie - produkt ten pachnie jak... kisiel cytrynowy! Jego zapach jest tak realistyczny, że aż mam ochotę pobiec do kuchni i przyrządzić sobie małe co nieco ;)


     Jego aromat jest intensywny i już po minucie, najwyżej dwóch wyczuwalny jest w każdym zakątku pokoju. I, niestety, po pewnym czasie zaczyna być męczący. Lubię zapachy cytrusowe, ale bez przesady ;) 



   Drugi wosk, "Golden Sands", jest przeciwieństwem "Island Spa". Nie pachnie cytrusami czy innymi owocami. Ba! Jego aromat w ogóle nie kojarzy mi się z gorącymi, złotymi piaskami! A mianowicie pachnie on jak... damskie, kwiatowe perfumy. Jest to zapach intensywny, kobiecy, rzekłabym, iż nawet seksowny ;) Przyznam, iż sama chciałabym mieć perfumy o takich nutach zapachowych.


     Aromat tego wosku jest urzekający, możliwe, iż jedyny w swoim rodzaju. Trudno byłoby mi go pomylić z zapachem innego wosku. Podobno produkt ten łączy w sobie nuty zapachowe kwiatu pomarańczy i drzewa sandałowego. Może ten duet przypadł do gustu mojemu zmysłu węchu? ;)


    Gdybym miała wybierać pomiędzy tymi dwoma woskami - na pewno wybrałabym "Golden Sands". Jego zapach mnie zachwycił! Poproszę o stworzenie perfum o takich nutach zapachowych ;)


Miałyście te woski? Jakie macie o nich zdanie?

Miłej nocki, Wasza A.

piątek, 5 grudnia 2014

Projekt denko - listopad 2014.

    Czas na co miesięczny projekt denko. Mam wrażenia, że im bliżej końca roku, tym mniej zużywam kosmetyków. Naprawdę, nie wiem z czym to jest związane! Może w grudniu będzie lepiej? ;)


1. Płyn micelarny marki Garnier. - Jest to jeden z moich ulubieńców. Dobrze usuwał makijaż, nie podrażniał skóry i nie pozostawiał na niej tłustej warstwy. I co ważne - nie powodował pieczenia oczu. Jedyne czego w nim nie lubię to jego kiepskiej wydajności. Produkt zużyłam bodajże w półtora miesiąca. Mniej więcej.

2. Tonik ściągająco - oczyszczający marki Garnier. - Notka o nim znajduje się tutaj.



3. Żel do golenia dla skóry wrażliwej marki Isana. - Jakiś czas temu przeczytałam na jednym z blogów, iż męskie produkty do golenia spisują się w tej kwestii lepiej niż te damskie. Stwierdziłam - a czemu nie! Wypróbuję jakiś kosmetyk i wyrobię sobie zdanie w tej kwestii. Cóż, nie trafiłam za dobrze. Żel marki Isana był mało wydajny, nie dawał zbyt dobrego poślizgu podczas golenia. Określiłabym go mianem - przeciętniak.

4. Peeling w wersji "Marakuja" marki Joanna. - Kosmetyk ten spisał się u mnie tak dobrze jak wariant jabłkowy. Przyjemnie masował skórę, nie pozostawiał na niej tłustej warstwy, nie wysuszał jej i miał ładny zapach. Czego chcieć więcej? :)

5. Płyn do kąpieli "Jedwab i noni" marki Apart. - Nie wiem czemu wcześniej nie zwróciłam uwagi na kosmetyki z tej serii. Mają cudowne zapachy i wytwarzają przeogromną ilość piany! Już mam kolejny wariant "w obiegu" ;)



6. Jaja do kąpieli z Biedronki. - Nie wiem co mnie podkusiło do ich kupna, skoro babeczki z tego samego sklepu w ogóle się u mnie nie spisały. Kosmetyki miały słabo wyczuwalny zapach, wręcz nijaki. W ogóle nie umilały kąpieli...



7. Olejek łopianowy z czerwoną papryką z Green Pharmacy. - Jak dla mnie jest to niewypał! Produkt ten niesamowicie podrażnił i wysuszył skórę na mej głowie, "dzięki" czemu nabawiłam się łupieżu. Jego resztkę ( tja, 1/3 opakowania ) musiałam wylać...

8. Szampon "Wyrazisty kolor" marki Timotei. - Kosmetyk ten stosowałam wyłącznie na połowę moich włosów. W tym przypadku - ładnie je nabłyszczał, wygładzał, nie powodował ich plątania. A do tego miał przyjemny zapach :)

9. Odżywka do włosów w spray'u dodająca objętości marki Gliss Kur. - Jak wiecie - lubię odżywki z tej serii. Może nie odżywiają zbyt dobrze włosów, ale ułatwiają ich rozczesywanie i nie obciążają ich. Dodatkowo, są bardzo wydajne i często można dostać je w promocji.



10. Mgiełka do ciała "Rome HoneySuckle Amore" z Bath & Body Works. - Jej recenzja znajduje się tu

11. Luksusowy jedwab do ciała ze złocistym pyłem z Eveline Cosmetics. - Za jakiś czas napiszę osobną notkę na jego temat. A w skrócie - produkt nie przypadł mi do gustu, niestety. Nie nawilżał zbyt dobrze skóry. Za to pozostawiał na niej bardzo dużo złotego pyłku, który był dość oporny w zmywaniu.



12. Podkład "Satin Look" marki Vipera. - Odcień niby najjaśniejszy z całej gamy, ale dla mnie i tak był za ciemny. A szkoda, bo kosmetyk posiadał dobre krycie, nie tworzył na skórze efektu maski, dość dobrze matował. Jego jedną z niewielu wad był fakt, iż podkreślał suche skórki. Zużyłam go mieszając z jaśniejszym podkładem.

13. Róż do policzków marki Essence. - Jeden z moich ulubieńców! Był dobrze napigmentowany, ładnie podkreślał kości policzkowe i długo się na nich utrzymywał. Dostępny jest w kilku wariantach kolorystycznych, więc każda z nas powinna znaleźć odcień idealny dla siebie :)



14. Maska nawilżająca marki Ziaja. - Dobry kosmetyk, ale nie tak samo jak wersja z glinką szarą. Ten dość dobrze nawilżał skórę, zmiękczał ją. Jednak nic poza tym.

15. Maska do twarzy z ekstraktem z ogórka. - Maska ta miała postać kawałka materiału nasiąkniętego różnego rodzaju substancjami. Produkt ten dobrze trzymał się skóry, nie zsuwał się z niej. Po 20 - 30 minutach ściągałam go i po prostu wyrzucałam do śmieci ;) Po zastosowaniu kosmetyku moja twarz była miękka i miła w dotyku, a do tego nawilżona.

16. Oliwkowa maseczka do twarzy marki Verona. - Zaliczyłabym ją do grona przeciętniaków. Niby nawilżała skórę, ale efekt ten zanikał po krótkim czasie. Na szczęście, nie zauważyłam by zapychała ona moją skórę.



17. Krem do twarzy przeciwzmarszczkowy z serii "Arnica" marki Flos-lek. - Zużyłam mnóstwo próbek tego kosmetyku i byłam z niego zadowolona. Dobrze nawilżał i odżywiał skórę, niwelował wszelakie suche skórki. Dodatkowo, nie zapychał skóry, nie podrażniał jej. Nie jest to jednak krem matujący, więc część z dziewczyn mogłaby być niezadowolona z lekkiego nabłyszczenia, jakie pojawia się na skórze po jego zastosowaniu.



*****


A jak prezentują się Wasze listopadowe zużycia?


Miłego weekendu, Wasza A.


środa, 3 grudnia 2014

Ile warta jest moja twarz?

    Jakiś czas temu zostałam zaproszona do TAG-u "Ile warta jest moja twarz?" przez Lilę z bloga Kobieca Strefa. Już od jakiegoś czasu zastanawiałam się nad zrobieniem takiego postu u siebie, a Lila przyspieszyła wdrożenie tego pomysłu w życie. Dziękuję! ;) ;**


    Celem tego TAG-u jest przedstawienie kosmetyków kolorowych, jakie stosujemy u siebie. Zauważyłam, że dość sporo dziewczyn pokazuje wszystkie produkty kolorowe, jakie używała w ostatnim czasie. Ja jednak postanowiłam nieco ograniczyć ich ilość i przedstawię Wam tylko te, jakie stosuję najczęściej. Czyli codziennie lub prawie codziennie ;)



    Makijaż twarzy rozpoczynam od nałożenia bazy. Oczywiście, nie stosuję jej codziennie. Po pierwsze, na co dzień nie potrzebuję maksymalnego utrwalenia makijażu. Po drugie, bałabym się, że mogłaby ona zapchać moją skórę. Chwilowo stosuję bazę marki Jane Iredale ( 195 zł ), o której napisałam oddzielną notkę ( klik ). Następnie na twarz nakładam podkład. Od 10 listopada non stop stosuję ten marki Maybelline - "Affinitone" ( 27 zł ). Może i ma rzadką konsystencję, ale dość dobrze kryje drobne niedoskonałości, matuje skórę, lecz jej nie wysusza.

    Do tuszowania niedoskonałości stosuję dwa produkty - podkład Dermacol ( 15 zł ) oraz korektor "Under Eye Brightener" marki Missha ( ok. 25 zł ). Oba te kosmetyki recenzowałam, więc więcej na ich temat możecie poczytać w podlinkowanych przeze mnie notkach :) W skrócie - pierwszy z nich stosuję głównie jako korektor na niedoskonałości. Jego krycie jest bardzo dobre ( potrafi ukryć nawet pieprzyki na twarzy ). Jednakże stosowany na całą twarz potrafi stworzyć efekt maski. Korektor marki Missha stosuję tylko pod oczy. Maskuje on cienie na dobrym poziomie, długo utrzymuje się na skórze, nie wysusza jej. 

    Do utrwalenia makijażu stosuję puder "Babyface powder" od It's Skin ( ok. 30 zł ). Na początku nie byłam zadowolona z owego produktu. Jakoś nie potrafił współpracować z podkładami, jakie używałam w październiku czy na początku listopada. Jednak sytuacja zmieniła się, gdy zakupiłam kosmetyk marki Maybelline. Razem z pudrem It's Skin stworzyły zgrany duet! Makijaż jest dobrze utrwalony, skóra zmatowiona. Czego chcieć więcej? ;)

     Muszę stwierdzić, iż chyba mam szczęście do kupowanych przeze mnie róży. Większość z nich dobrze się u mnie spisywała, dzięki czemu mogły one znaleźć się w ulubieńcach danego miesiąca. Zapewne kosmetyk marki Astor również się tam znajdzie ;) Róż z serii "Skin Match" ( 38 zł ) zakupiłam podczas ostatniej promocji w Rossmannie i już jestem z niego bardzo zadowolona. Pięknie podkreśla kości policzkowe, jest dobrze napigmentowany i długo utrzymuje się na skórze. Tworzy bardzo udany duet z rozświetlaczem marki Technic - "High Lights" ( 10 zł ). 



    Mój makijaż oczu wygląda codziennie prawie tak samo. Zapewne dla większości z Was okaże się on nudny czy zwyczajny, ale ja nie lubię malować się zbyt wyzywająco do pracy ;) 


    Od kilku miesięcy męczę dwie palety cieni - marki MUA ( 20 zł ) oraz Lovely ( 12 zł ). Jak możecie zauważyć - przez prawie półtora roku udało mi się wykorzystać dość sporą ilość kosmetyków. Na całą powiekę nakładam zazwyczaj beże lub jasną szarość, a w zewnętrzny kącik ciemne brązy lub rzadziej czerń. Myślę, że cienie z obu paletek są dobrze napigmentowane, bez problemowo blendują się ze sobą i z bazą długo utrzymują się na powiekach.



    Do podkreślenia linii rzęs stosuję czarną kredkę marki Lovely ( 7 zł ). Mimo niskiej ceny - nie jest taka zła. Jest miękka, nie rani skóry, dość długo się na niej utrzymuje. Jednak nie jest wodoodporna - uprzedzam ;) Jeśli chodzi o bazę na powieki - chwilowo jest nią dla mnie mleczna kredka marki NYX ( ok. 20 zł ). Jeżeli pamiętacie - jakiś czas temu znalazła się ona w moich ulubieńcach. Dalej ją lubię i zastanawiam się nad kupnem innych jej odcieni :)



    Obecnie moim ulubionych, a do tego tanim, tuszem do rzęs jest "Magnet Look" z Eveline Cosmetics ( 12 zł ). Jego pierwsze opakowanie nie zrobiło na mnie zbyt dużego wrażenia. Jednak przy drugim - zakochałam się w nim! Ładnie wydłuża i podkręca rzęsy, lekko je pogrubia, nie osypuje się, nie podrażnia oczu. Cudo! :)

     Do podkreślenia brwi stosuję... kredkę do oczu, również z Eveline Cosmetics ( 11 zł ). Według producenta - powinna ona nadawać się do rysowania kresek na powiekach. Jednak w tym przypadku nie spisuje się ona dobrze. Co innego jak użyję ją do podkreślenia brwi ;) Uzyskany efekt wygląda naturalnie i nie nachalnie, czyli tak jak lubię.


    Czas na ostatni etap w makijażu dziennym, czyli malowanie ust. Jest to jedyny dział, gdzie nie umiałam wybrać tylko jednego produktu ;) Wśród "wybrańców" znalazł się tint w odcieniu nr 1 marki Bell ( 11 zł ), szminka w kolorze J62 marki Joko Cosmetics ( 20 zł ) oraz szminka z serii Rouge Caresse w odcieniu "Dating Coral" marki L'oreal ( 43 zł ). Na dole przedstawiłam jak ich kolory prezentują się na dłoni ( kolejność taka sama jak je wymieniałam ;) ).



Podsumowując - ile warta jest moja twarz?

469 zł


    Czy to dużo, czy mało - oceńcie same ;) Większa część tej kwoty to cena bazy Jane Iredale, którą stosuję kilka razy w tygodniu. Reszta produktów należy do średniej i niskiej półki cenowej. Nie zawsze tanie znaczy złe :)


A do TAG-u zapraszam :






Ile warta jest Wasza twarz? ;))