niedziela, 30 marca 2014

Niedzielne odpowiedzi na TAG-i.

     Przyznam, iż kiedyś rzadko pojawiały się na moim blogu jakiekolwiek TAG-i. Jednak ostatnio zmieniłam co do tego podejście. Moim zdaniem, dzięki nim macie możliwość poznać mnie - chociażby częściowo ;)

     Jako że w ostatnim czasie zostałam zaproszona do dwóch TAG-ów to dzisiaj na nie odpowiem. Szczerze napisawszy, miałam przedstawić Wam moich marcowych ulubieńców kosmetycznych, ale podczas robienia im zdjęć mój aparat się zbuntował i rozładował ;) No, ale - zaczynajmy!


  Pierwszy TAG to "Liebster Award", do którego zostałam nominowana przez Kasię z bloga http://kasiulatestuje.blogspot.com/ :)



1. Spódnica czy spodnie?

Wszystko zależne jest od pory roku ;) Zimą częściej noszę spodnie, a latem - spódnicę ;)


2. Ulubiona i znienawidzona czynność z obowiązków domowych?

Najbardziej lubię... myć naczynia ;) Głównie talerze i szklanki ^^ A nie znoszę myć podłogi.


3. Kosmetyk, który omijasz szerokim łukiem?

Maseczki marki Tołpa, które wypalają mi twarz...


4. Ulubiony film?

"Nietykalni" - ujmujący za serducho, momentami rozbawiający do łez. Polecam :)


5. Śpioch czy ranny ptaszek?

Oczywiście - śpioch ;) Mogłabym spać do 12 - 13 ^^


6. Jak lubisz spędzać dzień? Aktywnie czy biernie?

To już zależy od mojego nastroju. Niekiedy mam ochotę spędzić cały dzień na świeżym powietrzu - spacerując, jeżdżąc na rowerze, robiąc zdjęcia... A innego dnia z chęcią zakopałabym się pod ciepłą kołderką z kubkiem gorącej kawy ;)


7. Kot czy pies?

Oczywiście - pies ;) W tym roku mamy zamiar z moim W. przygarnąć jakiegoś maluszka.


8. Co cenisz u innych?

Cenię przede wszystkim szczerość, poczucie humoru i dystans do siebie.


9. Twoje popisowe dane w kuchni to?

Zapiekanki makaronowe - z kurczakiem, warzywami, sosem beszamelowym. Całość zapiekana pod serem, mniam! :D


10. Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?

Rodzina i przyjaciele. Bez nich życie nie miałoby sensu :)


*****

       Chyba Was nie zdziwi, że drugim TAG-iem, do którego zostałam nominowana, również jest "Liebster Award" ;) Tym razem została do niego zaproszona przez Senses Angel z bloga http://sensesangel.blogspot.com/


1. Lato czy zima? Którą porę roku wolisz?

Zdecydowanie lato! Uwielbiam słoneczną pogodę, przesiadywanie nad jeziorem / morzem, pikniki ;)


2. Najlepsza odżywka, którą miałaś to...?

Trudna decyzja... Wahałabym się między odżywką "Piwo i pszenica" z ostatniego PinkJoy'a a gęstym balsamem wzmacniającym z serii Receptury Babuszki Agafii.


3. Jaka jest cecha Twojego przyjaciela, którą cenisz w nim najbardziej i dlaczego?

Przede wszystkim - szczerość. Bez niej nie ma mowy o przyjaźni.


4. Ulubiona strona internetowa to...?

Bangla.pl i Kwestia Smaku  ( za każdym razem jak wchodzę na tę stronę to robię się przeraźliwie głodna! ;)) )


5. Sukienka czy spodnie?

Odpowiem tak jak w powyższym TAG-u: zależy to od pogody :) Latem preferuję spódnice / sukienki, a zimą - spodnie.


6. Piosenka, którą ostatnio nuciłaś to...?

Imagine Dragons - Demons <3


7. Który przedmiot był Twoim ulubionym w szkole / na studiach i dlaczego?

Na studiach - "Oczyszczanie Wody" i "Odnowa wody". A w szczególności zajęcia laboratoryjne z tych przedmiotów, gdzie mogłam pobawić się w małego chemika ;) A dlaczego? Lubię je głównie z tego powodu, że interesują mnie te zagadnienia, zajęcia były prowadzone ciekawie. I wiążę z tym swoją przyszłość :)


8. Długa kąpiel w wannie czy szybki prysznic? Co wolisz?

Chwilowo nie mam wyboru - w studenckim mieszkaniu mam tylko prysznic ;P Jednak w domu rodzinnym uwielbiam robić sobie długie kąpiele z dużą ilością pachnącej pianki :)


9. Czy często robisz zakupy przez internet?

Ostatnio - coraz częściej. Tak na oko robię zakupy przez internet dwa, niekiedy trzy razy w miesiącu ;)


10. Ostatni kosmetyk, jaki sobie kupiłaś to...?

Delikatny żel - krem łagodzący do mycia twarzy z Be Beauty ;)


11. Jak spędziłabyś swój idealny dzień?

Z przyjaciółmi i rodziną w egzotycznym kraju, nad brzegiem oceanu, popijając chłodne drinki z palemką ;)



     Nie martwcie się, tym razem nikogo nie zaproszę do zabawy ;)) Sama z chęcią odpowiadam na takie TAG-i. Przynajmniej raz na jakiś czas ;) Z tego też względu nie dziwcie się, że odpowiadam na nie z "lekkim" opóźnieniem ;)


Miłego wieczoru!

Wasza A.

piątek, 28 marca 2014

Odżywka "Piwo i pszenica", czyli nowa miłość moich włosów ;)

     Ostatnio dość głośno zrobiło się na temat rosyjskich kosmetyków. I to raczej w niemiłym tego słowa znaczeniu. Przyznam, że nie jestem mistrzynią w czytaniu składów. I zapewne też nigdy nie przykładałam się do tego, bo moim włosom nie przeszkadzają różne dziwne substancje jak SLS-y czy silikony. Jednak szczerze wątpię by na rynek zostały wprowadzone produkty, których składniki mogą wyrządzić nam krzywdę.

       Jeżeli jakiś kosmetyk mi służy - to dalej będę go stosować. Obojętnie czy jest to kosmetyk rosyjski, czy też polski :)

     I takim oto akcentem zapraszam Was na dzisiejszą notkę. Oczywiście, o rosyjskim kosmetyku ;) A mianowicie o odżywce do włosów "Piwo i pszenica", którą znalazłam w ostatnim pudełeczku PinkJoy.


OPAKOWANIE:

     Odżywka znajduje się w sporej tubce o pojemności 200 ml. Na samej jej dole znajduje się nakrętka o kolorze piwnym, pod którą znajdziemy otwór o niewielkiej średnicy. Opakowanie wykonane jest z miękkiego materiału, który umożliwia wyciśnięcia produktu do końca.

     Niestety, na tubce nie znajdziemy żadnych informacji w języku polskim ( nie licząc naklejonej niewielkiej karteczki ze sposobem użycia kosmetyku ).


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

     Konsystencja odżywki jest średnio gęsta, a jej kolor jest mleczny. Przyznam, iż zapach tego produktu przypadł mi do gustu. Jest słodki, dość intensywny, przyjemny dla zmysłu węchu. I dość długo utrzymuje się on na moich włosach :)

     PS. Nie bójcie się - zapach nie ma nic wspólnego z piwem ;)


APLIKACJA:

     Konsystencja produktu pozwala na jego bezproblemową aplikację na włosy. Odżywka dzielnie się ich trzyma :)


WYDAJNOŚĆ:

     Kosmetyk ten jest średnio wydajny - tak jak większość produktów tego typu. Na dzień dzisiejszy zostało mi go jeszcze może na 2 użycia, a wcześniej miałam go na swoich kłaczkach z 6 - 7 razy.


DZIAŁANIE:

     Przyznam, iż moje włosy bardzo polubiły się z tą odżywką. Jednak tylko wtedy, gdy trzymałam ją na kłaczkach minimum 15 minut. Im krócej znajdowała się ona na nich, tym mniej efektów widziałam po jej zastosowaniu.

     Produkt bardzo dobrze wygładzał włosy oraz, o dziwo, dodawał im niesamowitej objętości! I piszę to ja - dziewczyna z prawie że wiecznie przyklapniętymi kłakami ;) Oczywiście, efekt ten był zauważalny, gdy kosmetyk zastosowałam rano, a nie wieczorem ( gdy potem kładłam się spać ;) ). 

     Dodatkowo, odżywka sprawiała, że moje włosy bardzo ładnie błyszczały się i były przyjemne w dotyku. Nie obciążała ich, nie wpływała na ich tempo przetłuszczania się. I, najważniejsze, nie wywołała u mnie łupieżu :)


SKŁAD:



CENA:

Niestety, nie udało mi się znaleźć ceny :(


MOJA OCENA:

4,5 / 5

*****

     Mimo, iż skład tego produktu nie jest idealny - ja go pokochałam! A raczej, pokochały go moje włosy ;) Dzięki tej stronie zauważyłam, iż owa marka ma w swojej ofercie bardzo dużo produktów do włosów. I przyznam, że z chęcią bym je wszystkie wypróbowała :)


A jak u Was spisała się owa odżywka? 

Buziaki, Wasza A.

środa, 26 marca 2014

Mix zdjęć - luty / marzec 2014.

     Miałam dzisiaj naskrobać Wam co nieco o rosyjskiej odżywce do włosów, którą znalazłam w pudełeczku Pink Joy. Jednak moje lenistwo wygrało i przychodzę do Was z mini zastępstem za recenzję, a mianowicie - z mixem zdjęć.

     W lutym udało mi się pojechać na weekend do Zielonej Góry - w ramach odwiedzin mojej siostry. Przy okazji "załapałam się" na mini przyjęcie urodzinowe mej siostrzenicy, gdzie mogłam zajadać się przepysznym tortem upieczonym przez moją mamę :)





     Następny weekend i kolejny wyjazd - tym razem w rodzinne strony mojego W. Pogoda nam się udała - było dość pochmurnie, ale ciepło. I zero deszczu ( nie to co teraz... ). Przy okazji wieczornego piwkowania, miałam okazję napić się cydru o smaku żółtej śliwki. Polecam! Piłam jeszcze wersję truskawkową i jagodową, ale to właśnie ta pierwsza najbardziej mi zasmakowała :)






     Miesiąc później od powyższych wyjazdów, a mianowicie w zeszłą sobotę, wybrałam się wraz z W. nad pobliski zalew. I udało mi się "zaliczyć" pierwszy grill w tym roku :)









A na sam koniec - coś dla fanek słodkości ;)




A jak Wam minęły ostatnie dwa miesiące?

Buziaki, Wasza A.

poniedziałek, 24 marca 2014

Parę słów o średnim peelingu błotnym do twarzy z BingoSpa.

     Przyznam, iż jestem uzależniona od wszelakich peelingów do ciała, czy też do twarzy. Im mocniejszy w ścieraniu produkt, tym lepiej. Oczywiście, bez przesady - nie chcę mieć poranionej i czerwonej jak burak skóry ;)

     Kiedy w moje ręce wpadł średni peeling do twarzy z kwasem mlekowym oraz kwasami owocowymi - byłam bardzo ciekawa jak spisze się na mojej skórze. Intrygowało mnie również, czy ilość i grubość drobinek peelingujących w nim zawarta mnie usastyfakcjonuje ;)



OPAKOWANIE:

     Peeling znajduje się w plastikowym, przezroczystym opakowaniu o wadze 100 g. Na samej jego górze znajduje się czarna nakrętka o dość sporych wymiarach. Szkoda, iż pod nią nie znalazło się srebrne wieczko zabezpieczające.

     Na etykiecie przyklejonej do opakowania znajduje się krótka informacja na temat działania produktu oraz jego skład.


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

     Konsystencja owego peelingu jest raczej średnio gęsta, a w całej jego objętości znajduje się bardzo dużo drobinek peelingujących o sporych rozmiarach. Produkt posiada typowo błotnisty kolor - pomieszanie szarości z jasnym brązem. Jego zapach jest dość specyficzny, ale ja dość szybko się do niego przyzwyczaiłam :) Na szczęście, w ogóle nie utrzymuje się on na skórze.


APLIKACJA:

     Sposób aplikowania produktu na twarz jest raczej bezproblemowy. Jego małą ilość nakładamy na opuszki palców i rozpoczynami nimi delikatny ( lub mocniejszy, jak kto woli ;) ) masaż twarzy. Następnie spłukujemy go wodą. I tutaj zaczyna się mały horror! Drobinki peelingujące opanowują każdy zakątek umywalki, przy tym koszmarnie ją brudzą. Cóż, konieczne jest małe sprzątanie łazienki ;)



WYDAJNOŚĆ:

     Średniego peelingu błotnego używam raz na twarzy dni od dwóch miesięcy i... jeszcze go nie zużyłam ;) Została mi może jeszcze 1/5 opakowania. Moim zdaniem jest to wydajny kosmetyk :)


DZIAŁANIE:

     Nie licząc tego, że produkt niesamowicie brudzi umywalkę - jestem z niego zadowolona :) Zaliczyłabym go do grupy mocnych "zdzieraków", po których zastosowaniu nasza skóra jest lekko czerwona. Nie bójcie się, efekt ten szybko znika ;) I zależny jest od intensywności tarcia dłońmi o twarz. 

     Po zastosowaniu owego peelingu moja skóra jest gładka i miękka w dotyku. Kosmetyk posiada dobre właściwości peelingujące i poradzi sobie z każdą suchą skórką. Dodatkowo, nie wysusza on skóry i nie powoduje uczucia jej ściągnięcia.

     Na początku jego stosowania zdarzało się, iż produkt wywoływał u mnie lekkie uczucie pieczenia. Z czasem, efekt ten zaniknął. 


SKŁAD:



CENA:



MOJA OCENA:

4,5 / 5

*****

Kosmetyk otrzymałam do testów w ramach współpracy z firmą BingoSpa.



Fakt ten nie wpłynął na moją opinię.

*****

     Jak zapewne pamiętacie ( a może i nie :) ), peeling ten znalazł się w ulubieńcach zeszłego miesiąca. I nadal bardzo lubię go stosować. Jest jednym z lepszych peelingów, jakie miałam możliwość kiedykolwiek stosować. Jego cena nie jest wysoka, a wydajność i działanie - zachwycające. Myślę, że warto się na niego skusić :)


Może któraś z Was stosowała owy kosmetyk? A może polecacie inny peeling do twarzy owej firmy?

Miłego dnia, Wasza A.

sobota, 22 marca 2014

Pianko - żel do mycia twarzy "Teebaum" z rosyjskiego, różowego pudełeczka.

     Na początku stycznia skusiłam się na zakup mojego pierwszego boxa - Pink Joy. W różowym pudełeczku znajdowały się cztery pełnowymiarowe produktu oraz próbka kremu do twarzy. Dzisiaj chciałabym co nieco napisać Wam o oczyszczającym pianko - żelu do mycia twarzy "Teebaum", który również znajdował się w owym boxie.


OPAKOWANIE:

     Pianko - żel znajduje się w białej, estetycznie wykonanej tubce o wadze 80 g. Na samym jej dole znajduje się mała nakrętka, a pod nią ukryta jest dziurka o małej średnicy, przez którą można wydobyć kosmetyk na zewnątrz. 


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

     Konsystencja tego produktu jest, jak dla mnie, za rzadka. Może się zdarzyć, iż kosmetyk po prostu przecieknie nam przez palce. A jego zapach... Cóż, jest zbyt intensywny, ziołowy. Mi nie przypadł on do gustu. 


APLIKACJA:

     Jak już przyzwyczaimy się do konsystencji żelu - jego aplikacja na twarz jest nawet bezproblemowa ;) Ja zazwyczaj wyciskam małą ilość produktu na dłoń, delikatnie ją rozsmarowuję i nakładam na buzię. Przynajmniej jestem pewna, że kosmetyk nie spłynie mi z twarzy ;)



WYDAJNOŚĆ:

     Pianko - żelu "Teebaum" używam od bodajże miesiąca i pozostało mi go jeszcze może na tydzień codziennego stosowania. Zawartość kosmetyku w opakowaniu nie była zbyt duża, więc chyba nie powinnam oczekiwać cudów co do jego wydajności.


DZIAŁANIE:

     Żel, podczas rozsmarowywania go na twarzy, tworzy bardzo małą ilość piany. Jak dla mnie - nie jest to wada :) Łatwo się spłukuje i nie pozostawia na skórze tłustej warstewki. Nie zauważyłam również, aby wywoływał u mnie uczucie ściągnięcia skóry czy też jej wysuszenia. Nie zapycha porów skórnych, nie wywołuje alergii.

     Produkt bardzo dobrze oczyszcza skórę. Po jego zastosowaniu jest ona gładka i miękka w dotyku. Jeżeli na naszej twarzy ( po wcześniejszym demakijażu ) pozostanie chociażby odrobina jakiegoś kosmetyku kolorowego - możemy być pewne, iż żel ten zmyje te resztki :)


SKŁAD:



CENA:

Jeżeli miałabym sugerować się tym sklepem i faktem, że rubel rosyjski wynosi mniej więcej 8 - 9 groszy to koszt tego pianko - żelu wynosi... 3,50 - 4,00 zł.


MOJA OCENA:

4 / 5


     Kosmetyk ten mogłabym zaliczyć do tych lepszych żeli do mycia twarzy. Niestety, jest on dość niewydajny, ma zbyt rzadką konsystencję i nieprzyjemny, lekko duszący zapach. 

     Intryguje mnie też prawdziwa cena tego produktu. Uwielbiam znajdywać tanie kosmetyczne perełki, ale skoro zamówione pudełeczko wyniosło mnie 50 zł, a reszta produktów ma podobną, śmiesznie niską cenę, to chyba nieco za nie przepłaciłam ;]


Może któraś z Was też skusiła się na pudełeczko Pink Joy? Co sądzicie o tym żelu?

Buziaki, Wasza A.

czwartek, 20 marca 2014

Krem do rąk o niesamowitym działaniu i... nieprzyjemnym zapachu.

     Przez pewien czas byłam uzależniona od kremów do rąk. W jednym miesiącu potrafiłam zużyć nawet 3 tubki tego specyfiku. Główną przyczyną mego 'uzależnienia' była wiecznie przesuszona skóra na dłoniach. W ostatnim czasie jej stan nieco się poprawił i z tego też względu rzadziej sięgam po produkty do dłoni. Co nie oznacza, że je zaniedbuję ;)

     Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam jeden z kremów marki Farmona, który oczarował mnie swoim działaniem a przy okazji – odpycha swym zapachem...


OPAKOWANIE:

     Krem do rąk znajduje się w plastikowej tubce o pojemności 100 ml. Na jej tylnej stronie znajduje się krótka informacja na temat działania, sposobu użycia, jak i składu kosmetyku. Za to na samym dole opakowania możemy znaleźć otwarcie typu 'klik' z wyprofilowanym miejscem na palec. Niestety, tubka nie pozwala nam na całkowite wydobycie produktu z jej wnętrza. I z tego też powodu byłam zmuszona ją rozciąć.


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

     Konsystencja kremu jest średnio gęsta, a jego kolor – bielutki jak śnieg. Co do zapachu kosmetyku... Nie wyczuwam w nim ani odrobiny wanilii. Za to wyraźnie czuć w nim nuty zapachowe zasuszonych daktyli. Niestety, zapach ten w ogóle mi się nie podoba.



APLIKACJA:

     Krem z łatwością rozsmarowuje się na dłoniach, jednak dość długo się w nie wchłania. Tym bardziej jak nałożymy go w zbyt dużej ilości ;)


WYDAJNOŚĆ:

     Jak dla mnie – jego wydajność jest zadowalająca. Stosowałam go codziennie po kilka razy, a wystarczył mi na dwa miesiące. Jest to jego niewątpliwa zaleta ;)



DZIAŁANIE:

     Krem bardzo dobrze nawilża i odżywia dłonie, które po jego zastosowaniu są mięciutkie i gładkie w dotyku. Dodatkowo, łagodzi podrażnienia, które znajdują się na naszej skórze. Produkt może i dość długo wchłania się w dłonie, ale ( na szczęście! ) nie pozostawia na nich zbyt tłustej warstwy.

     W okresie zimowym spisał się u mnie doskonale. Nie musiałam martwić się wiecznie przesuszoną skórą, co jest u mnie prawie, że cudem ;) Szkoda tylko, że jego zapach tak mnie irytował i odpychał... Z tego też względu czasami zamiast kremu do rąk używałam... zwykłego balsamu do ciała ;)


SKŁAD:



CENA:

ok. 6 - 7 zł


MOJA OCENA:

4 / 5

*****

     Krem ten zaciekawił mnie na tyle, że w przyszłości skuszę się na inne produkty tego typu firmy Farmona. Jednak teraz wybiorę wariant o nieco ciekawszych zapachu ;) Oby działał na moją skórę tak samo dobrze.


Stosowałyście owy krem do rąk? Może testowałyście inny wariant zapachowy?

Wasza A.

środa, 19 marca 2014

Pielęgnacja włosów - produkty z serii "Volume" marki Chantal.

     Prawdopodobnie każda z nas marzy o włosach gęstych, lśniących i przede wszystkim - zdrowych. Nie jestem tutaj wyjątkiem. Niestety, moim kłaczkom daleko jest do ideału. Przetłuszczają się u nasady, a ich końce są suche i niekiedy rozdwojone. Oprócz tego, wypadają i często są oklapnięte, jakby "bez życia". Z tego też względu cały czas poszukuję i testuję kosmetyki, które dobrze o nie zadbają.

     Jak zapewne kojarzycie z notki na temat nowości kosmetycznych - w lutym dotarła do mnie paczka z produktami do pielęgnacji włosów marki Chantal. Znalazły się w niej trzy kosmetyki i każdy z nich spisał się u mnie inaczej. Znalazłam tam ulubieńca oraz produkt, który w niewielki sposób spełnił moje oczekiwania...

Opakowanie szamponu.

OPAKOWANIE:

     Wszystkie produkty znajdują się w białych, plastikowych, estetycznie wyglądających opakowaniach. Różni ich między innymi gramatura oraz sposób wydobycia z buteleczek.

     Szampon znajduje się w opakowaniu o wadze 275 g. Na samej jego górze znajduje się otwarcie typu "press". 

     Waga odżywki jest nieco mniejsza, a mianowicie wynosi ona 200 g. Wydobywa się ją z opakowania przy pomocy wbudowanej pompki. Niestety, gdy w buteleczce pozostało już niewiele produktu - utrudniała ona jego zużycie do końca. 

    Mgiełka, tak jak i odżywka, znajduje się w buteleczce o gramaturze 200 g. Posiada ona wygodny dozownik, który znajduje się na samej górze opakowania. Na szczęście, do tej pory ani razu mi się nie zaciął :)

Opakowanie odżywki do włosów.

KONSYSTENCJA I ZAPACH:


     Konsystencja szamponu jest średnio gęsta, przezroczysta. Pozwala ona na wytworzenie dość dużej ilości piany na włosach oraz późniejsze łatwiejsze jej spłukanie.

     Odżywka również posiada średnio gęstą konsystencję, jednak jest ona bardziej kremowa. Kosmetyk ten posiada mleczny odcień.

     Mgiełka ma postać płynną, przezroczystą.

     Zapach wszystkich wymienionych produktów jest identyczny. Przy pierwszym powąchaniu przypomina nieco zapach jakiejś gumy do żucia z czasów mojego dzieciństwa ( niestety, nie mogę sobie przypomnieć jakiej :( ). Jednak z czasem robi się bardziej sztuczny, ale nie duszący.

Opakowanie mgiełki do włosów.

APLIKACJA:

     Aplikacja wszystkich testowanych przeze mnie kosmetyków była bezproblemowa. Nie powinnam zaliczyć tutaj odżywki do włosów, jednak zaczęła ona stwarzać jakiekolwiek problemy dopiero pod koniec jej żywotu.

     Szampon dobrze rozprowadzał się na włosach, wytwarzał odpowiednią ilość piany. Jego opakowanie umożliwiało wydobycie produktu do samego końca.

     Odżywka, dzięki swojej dość gęstej i kremowej konsystencji, dzielnie trzymała się włosów. Jednakże po jakimś czasie jej wydobycie zaczęło stwarzać mi nieco problemów...

    Aplikacja mgiełki również należy do tych łatwiejszych czynności. Wystarczy parę "pryśnięć" kosmetyku u nasady włosów i gotowe :)

Konsystencja szamponu.

WYDAJNOŚĆ:


     Najbardziej wydajnym produktem z powyższej trójcy okazała się być... mgiełka do włosów. Po około miesiącu stosowania nie zużyłam nawet 1/4 opakowania. Moim zdaniem - wystarczy mi ona jeszcze na minimum 3 - 4 miesiące.

     Dzisiaj zużyłam odżywkę do włosów. Na początku stosowałam ją co trzeci dzień, a przez ostatni tydzień - codziennie. Jej wydajność określiłabym jako standardową dla tego typu produktów.

     Najmniej wydajny okazał się być szampon. Zużyłam go po około 3 tygodniach codziennego stosowania. Szkoda, bo to właśnie jego polubiłam najbardziej...

Konsystencja odżywki do włosów.

DZIAŁANIE:

     Może zacznę od kosmetyku, który sprawdził się u mnie najlepiej. Oczywiście, jest to szampon do mycia włosów :) Produkt ten bardzo dobrze oczyszczał moje kłaczki i w żaden sposób nie wpływał na ich tempo przetłuszczania się. Już podczas jego spłukiwania zauważyłam, iż moje włosy są niesamowicie gładkie. Na mojej głowie nie było ani jednego kołtuna.

     Po wysuszeniu - moje włosy nadal były niesamowicie gładkie w dotyku, a do tego niesamowicie błyszczące! Nawet wtedy, gdy nie stosowałam odżywki z tej samej serii. Dodatkowo, moje kłaczki były bardziej puszyste. Szkoda, że efekt ten znikał po kilku godzinach... Ale nie można mieć wszystkiego :)

     Na drugim miejscu "wylądowała" odżywka do włosów. W pewnym stopniu spisywała się podobnie jak szampon. Nabłyszczała włosy, niesamowicie je wygładzała. Dodatkowo, nie obciążała włosów i nie wywołała u mnie łupieżu.

Konsystencja mgiełki do włosów.

     Niestety, powodowała niesamowite elektryzowanie się moich włosów. Jeden ruch grzebieniem czy też szczotką, a wyglądałam jak pudelek! Efekt ten trudno było zniwelować.

     Najgorzej spisała się u mnie mgiełka. Może i jest to wydajny produkt, posiadający wygodne i poręczne opakowanie. Posiadał jednak jedną dużą wadę - obciążał moje włosy. Nie wyglądało to zbyt estetycznie, niestety. 

      A efekt unoszenia włosów u nasady był widoczny, ale tylko przez dwie, trzy godziny. Potem stawały się one oklapnięte, standardowo...


SKŁAD:

Skład szamponu.

Skład odżywki.

Skład mgiełki.

CENA:


Szampon - ok. 7 - 8 zł
Odżywka - ok. 7 - 8 zł
Mgiełka - ok. 6 zł


MOJA OCENA:

Szampon - 4,5 / 5
Odżywka - 4 / 5
Mgiełka - 3 / 5

*****

Kosmetyki do testów otrzymałam w ramach współpracy z marką Chantal.


Fakt ten nie wpłynął na moją opinię.


     Każdy z kosmetyków z serii "Volume" marki Chantal spisał się u mnie inaczej. Szampon został moim ulubieńcem miesiąca, a mgiełki w przyszłości sama nie zakupię. Jestem ciekawa innych serii produktów do pielęgnacji włosów owej firmy. 


A może któraś z Was stosowała kosmetyki marki Chantal? Co o nich sądzicie?

Wasza A.

niedziela, 16 marca 2014

Zamienniki wosków – granulki zapachowe.

     Woski zawładnęły światem jakim jest blogosfera. Jednak ja, ciekawska kobieta, postanowiłam wypróbować nieco inne umilacze zapachowe. Mowa tutaj o granulkach zapachowych, które możecie kupić, m.in. na stronie Aromatella.pl .



Angel Wings - Anielskie Skrzydła to delikatny, pięknie perfumowany zapach, przypominający słynne perfumy ANGEL Thierry Muglera. Spraw, by w Twoim domu lub biurze zapachniało naprawdę elegancko!
 
     Przyznam szczerze, iż zapach tych granulek nie przypadł mi do gustu. Jeżeli perfumy "Angel" pachną tak w rzeczywistości to na pewno się na nie nie skuszę ;) Uwielbiam intensywnie pachnące woski czy też granulki. Jednak – bez przesady!


     Granulki „Angel Wings” posiadają silnie perfumowany zapach, który po kilku minutach robi się nawet duszący. Aromat jest intensywny i kojarzy mi się z perfumami, które używają starsze panie ;) Gdy za pierwszym razem włożyłam je do kominka i zapaliłam tea light'a – byłam zmuszona otworzyć okno, by wywietrzyć pokój...

     Produkt ten będzie idealny albo dla fanek perfum "Angel", albo dla tych osób, które uwielbiają intensywne, ciężkie zapachy.  Jeżeli tak jak ja preferujecie słodkie albo orzeźwiające nuty zapachowe – te granulki nie są dla Was.



 
Hawaiian Paradise - Dzięki połączeniu soczystych zapachów kokosa, mango i papai odpłyniesz myślami do hawajskiego raju!

     Zapach tego wosku kojarzy mi się z przepysznymi, owocowymi drinkami z palemką, które kiedyś pijałam w pewnym pubie na wrocławskim rynku ;) Od razu po rozpaleniu granulek w pokoju zaczyna unosić się dość intensywny, aczkolwiek nie duszący zapach kokosa i mango. Aromat ten jest słodki, lecz nie mdlący. Zapach tych granulek niesamowicie mnie relaksował i uspakajał, gdy wracałam zmęczona i zdenerwowana z uczelni czy też z kolokwiów. To chyba mówi samo za siebie ;)


     Granulki te są nieco mniej intensywne niż "Angel wings", ale na pewno przypadną do gustu osobom, które lubią słodkie i owocowe nuty zapachowe :) Ich aromat dość długo utrzymuje się w pomieszczeniu, dzięki czemu nie musimy dość często ich rozpalać. Pozwoliło mi to na używanie ich przez 3 miesiące, minimum raz  ( czasami dwa razy ) w tygodniu :)

     Jestem oczarowana granulkami zapachowymi z Aromatelli i moim zdaniem są one idealnym zamiennikiem dla wosków YC. 

Miałyście do czynienia z granulkami zapachowymi? Możecie polecić mi jakieś zapachy? ;)

Wasza A.

piątek, 14 marca 2014

Dobre, bo polskie - część 2.

     Dzisiaj zapraszam Was na kolejny post z cyklu "Dobre, bo polskie". Postanowiłam przedstawić Wam pięć kosmetyków, które umilą kąpiel czy też prysznic niejednej z Was :) Są to produkty, które w większości opisywałam już na swoim blogu. Mimo to - umieściłam je w dzisiejszej notce :)



     Jest to jeden z żeli, który nie zachwyca owocowym czy też "jedzeniowym" zapachem. Jednak w żaden sposób nie podrażnia ani nie wysusza on skóry i nie wywołuje na niej żadnej alergii. Jest dla niej delikatny, a po jego zastosowaniu moje ciało było gładkie i miłe w dotyku. 

     Produkt ten nie zawiera alergenów, silikonów oraz sztucznych barwników, co jest jego kolejną zaletą. Jest również wydajny. Myślę, że jest to idealny kosmetyk dla dziewczyn o wrażliwej skórze oraz dla tych, które pragną małego odpoczynku od intensywnie pachnących żeli pod prysznic :) Więcej na jego temat możecie poczytać tutaj.



     Teraz przedstawię Wam peeling, który pokocha każda z Was lubiąca... arbuzy :) Zapach tego produktu jest zniewalający! Słodki, owocowy, orzeźwiający. Idealnie nadaje się na letnie, upalne wieczory. Na opakowaniu widnieje napis, iż jest to "żel peelingujący". Moim zdaniem, produkt ten lepiej zdziera martwy naskórek i intensywniej masuje skórę niż niejeden peeling! I pozostawia nasze ciałko gładkie i miękkie w dotyku :) A notkę na jego temat możecie znaleźć tu



     Następnym peelingiem, również firmy Joanna, który znalazł się w dzisiejszym zestawieniu jest wygładzający peeling do ciała z ekstraktem z oliwek. Nie musicie się martwić - kosmetyk ten nie pachnie jak typowe oliwki ;) Przyznam, iż nawet jest mi trudno określić jego zapach. Jest intensywny i przypomina mi nieco jakieś perfumy... Co tam zapach - ważniejsze jest jego działanie! A w tym przypadku, spisuje się doskonale. Dobrze masuje skórę, a przy tym ani trochę jej nie podrażnia. Zaliczyłabym go do grupy "silnych zdzieraków", a jak wiadomo - ja takie uwielbiam :) Osobna notka na jego temat znajduje się tutaj



     Te małe, poręczne peelingi zapewne zna każda z Was. Dostępne są w 4 wariantach zapachowych, więc każda z Was znajdzie zapach idealny dla siebie. Ja uwielbiam wersję "Figi i daktyle" oraz "Wiśnia i porzeczka".

      Opakowanie tych produktów może wyglądać niepozornie... Nic bardziej mylnego! Kosmetyki te należą do mocniejszych zdzieraków i bardzo mocno masują ciało. Jeżeli któraś z Was posiada skórę wrażliwą - odradzam stosowanie tego peelingu. A oto i notka na jego temat.



     Ostatnim dobrym i polskim kosmetykiem jest pierniczkowy peeling cukrowy do ciała z serii Sweet Secret firmy Farmona. Kosmetyk ten pachnie identycznie jak pierniczki, które można upiec w domowym zaciszu. Jego to idealne połączenie nut korzennych i słodkiego lukru. Mniam! ;)

     Jego działanie również jest zachwycające. Kosmetyk dobrze masuje i wygładza skórę. Pozostawia na ciele lepką warstwę, która nie każdej z Was może przypaść do gustu. Ja jestem skłonna wybaczyć to temu peelingowi - za jego wygładzanie i cudowny, świąteczny zapach :)


*****

Stosowałyście któryś z powyższych produktów? A może znacie inne polskie, a dobre produkty do kąpieli / pod prysznic?

Miłego weekendu, Wasza A.