wtorek, 28 kwietnia 2015

Pielęgnacja okolic oczu z marką Balea.

    Jeszcze rok temu kremy pod oczy stosowałam dość nieregularnie. A mianowicie - jak mi się przypomniało, to wklepywałam je w skórę ;) A potem dziwiłam się czemu dany kosmetyk nie działa... A jak ma działać skoro nie ma na to czasu, a ja stosuję go bardzo rzadko?


    W styczniu tego roku skusiłam się na krem pod oczy marki Balea. Znajdował się on w plastikowej tubeczce, o dość sporej długości i pojemności 15 ml. Dodatkowo, zapakowany był w dość spory kartonik, na którym znajdowały się wszelakie informacje na jego temat - jak działa, jak trzeba go stosować oraz jego skład. Oczywiście, wszystko w języku niemieckim ;)


    Krem posiada średnio gęstą konsystencję, którą z łatwością rozsmarowuje się na skórze. Dość szybko się w nią wchłania, nie pozostawiając na niej jakiejkolwiek lepkiej czy też tłustej warstwy. Jego zapach określiłabym jako neutralny. Nie powinien drażnić Waszego zmysłu węchu ;)

     Analizując skład kosmetyku od razu możemy zauważyć parę dobroczynnych składników jak mocznik czy różnego typu olejki. Mają one działać nawilżająco i odżywczo na naszą skórę pod oczami. A jak było w moim przypadku?


    Krem bardzo dobrze nawilżał skórę pod oczami, która po jego zastosowaniu była miękka i przyjemna w dotyku. Nie zauważyłam, by zminimalizował moje koszmarne cienie - jednak jaki kosmetyk poradzi sobie z nimi? ;) Podobno powinien on działać również przeciwzmarszczkowo. Może przekonam się o tym za jakiś czas, gdy pod moimi oczami nie pojawią się żadne zmarszczki ;)

    Produkt ten nie podrażnił mojej skóry w żaden sposób ani nie wywołał alergii. Przyznam, iż parę razy dostał mi się do oczu ( sama nie wiem jakim cudem! ), a i tak nie spowodował ich pieczenia czy też łzawienia.


    Jestem bardzo zadowolona z tego kosmetyku. Moja skóra pod oczami jest dobrze nawilżona i odżywiona. Krem dobrze współgra z podkładami czy też z korektorami. Nie powoduje ich ważenia się czy też utlenienia. Kupiłam go za ok. 4 euro i gdyby był dostępny stacjonarnie w Polsce to zapewne ponownie bym się na niego skusiła.


A może któraś z Was miała możliwość go stosować?


Buziaki, Wasza A.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu. Marzec 2015.

    Przyznaję, ostatnio zaniedbałam czytanie książek. I jest to bardzo widoczne. Jak jeszcze w styczniu i lutym przeczytałam około 10 książek ( jak nie więcej ), a w obecnym miesiącu - chwilowo 4! Muszę wziąć się za siebie i nadrobić zaległości.

    Jednak dzisiaj chciałabym przedstawić Wam ilość książek, jakie udało mi się przeczytać jeszcze w marcu. Zapraszam do lektury :)

I. 13,6 cm




II. 7,3 cm




III. 7,8 cm




IV. 6,7 cm



SUMA: 35,4 cm

****



    Tak jak ostatnio - wykreśliłam wszystkie te książki, jakie udało mi się dopasować do danej kategorii do tej chwili.  A w miesiącu marcu dopasowałam:

Książka, która została zekranizowana - "Niezgodna" Veronica Roth
Książka oparta na faktach - "Zawsze będę Cię kochać" Teresa Monika Rudzka
Ulubiona książka Twojej mamy - "Trędowata" Halina Mniszkówna
Wybrana przez okładkę - "Szczęście w Twoich oczach" Caroline Leavitt
Akcja dzieje się w miejscu, które zawsze chciałeś odwiedzić - "Szczęście all inclusive" Krystyna Mirek
Trylogia - seria z Panem Grey'em ;) napisana przez E. L. James


*****

    Chyba nikogo nie zdziwi, że najbardziej przypadła mi do gustu książka "Gwiazd naszych wina" napisana przez pana Johna Green'a. Jest to jak najbardziej przejmująca i prawdziwa powieść o wątpliwościach, chwilach szczęścia i miłości. John idealnie przedstawił historię dziewczyny chorej na raka, która nie poddaje się chorobie, ma mnóstwo marzeń. I jedno z nich udaje jej się spełnić - przy pomocy pewnego Gus'a... Nie będę streszczać Wam tej historii - polecam wypożyczyć tę książkę i przeczytać ją od początku do końca. Sama zrobiłam to w jeden dzień. I byłam nią bardzo poruszona, wzruszona, urzeczona.

     Nie mogę tego samego napisać o "Trędowatej" Haliny Mniszkówny. Historia Stefanii Rudeckiej nie wciągnęła mnie w ogóle. Może było to spowodowane językiem, jakim była napisana owa powieść. Jak dla mnie był on zbyt specyficzny. Dodatkowo, autorka zbyt długo rozwodziła się nad otoczeniem, co niekiedy było zbyt nużące i męczące. Nie potrafiłam skupić się przy tej książce, więc co 2 - 3 rozdziały musiałam robić sobie przerwę w czytaniu. Przyznam, iż nie wiem co moja mama w niej widzi, iż czyta ją minimum 2 razy w roku ;)


****

A co Wam udało się przeczytać w ostatnim czasie?


Buziaki, Wasza A.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Let's Celebrate! Czyli co nieco o nowej serii peelingów do ciała marki Farmona.

    Jestem maniaczką wszelakich peelingów - czy to tych do ciała, czy to tych do twarzy. Im ostrzejsze drobinki posiadają i im mocniej masują one skórę, tym bardziej jestem z nich zadowolona. Za słabymi "zdzierakami" nie przepadam, więc na pewno nie zagoszczą one w mojej łazience.

    Jakiś czas temu skusiłam się na peelingi do ciała z nowej serii marki Farmona - "Let's Celebrate". Z tego co wiem dostępne są w 4 wariantach zapachowych i każdy z nich ma pod względem zapachowym przypominać inny drink. Ja skusiłam się na 3 kosmetyki tego typu - "Mojito", "Pinacoladę" oraz "Sunrise".

    Każdy z nich znajduje się w plastikowym, przezroczystym opakowaniu o pojemności 100 ml. Na buteleczkach przyklejone są nalepki ze składem kosmetyku, jego działaniem, sposobem użycia. A na przodzie każdego z nich widnieje inna pani, która jest charakterystyczna dla danego waiantu zapachowego.

    Jeżeli chodzi o zapach kosmetyków - rzeczywiście może kojarzyć się on z drinkami alkoholowymi ;) Wersja "Mojito" pachnie jak drink Sobieskiego zamknięty w szklanej buteleczce. "Pinacolada" to idealne połączenie mleczka kokosowego z sokiem z ananasów. Zaś "Sunrise" to apetyczna mieszanka owoców cytrusowych z tymi egzotycznymi. Mi osobiście najbardziej przypadł do gustu wariant ostatni :)

   O dziwo, każda z wersji tego produktu różni się od siebie ilością, jak i ostrością drobinek ścierających. Najgorzej wypada tutaj wersja "Pinacolada", która tych drobinek ma najmniej, a do tego są one delikatne dla skóry. Myślę, że kosmetyk ten bardziej przypadł by do gustu osobom, które wolą żele peelingujące. Na drugim miejscu umieściłabym peeling "Mojito", który ma nieco więcej drobinek niż jego poprzednik, ale nadal zbyt słabo masują one me ciało. 


    Jak możecie zauważyć - moim ulubieńcem stała się wersja "Sunrise". Posiada ona bardzo dużo drobinek ścierających i to nie byle jakich! Są one ostre, więc mocno masują skórę. Nie bójcie się, nie podrażnia przy tym ciała, o nie ;)

    Każdy z peelingów łatwo spłukuje się z ciała i żaden z nich nie pozostawia na nim tłustej czy też nieprzyjemnej warstwy. Może i ich skład nie jest zachwycający czy naturalny, ale przyjemnie było je stosować. Sama polecam wariant "Sunrise", który nie tylko kusi egzotycznym zapachem, ale i intensywnym masowaniem, peelingowaniem.


A może któraś z Was miała peeling z tej serii? Co o nim / o nich myślicie?


Miłego wieczoru, Wasza A.

środa, 15 kwietnia 2015

Wiosenny mix zdjęć - 2015.

    Na dzisiaj przygotowałam dla Was nieco luźniejszy post. Dawno na moim blogu nie było mixu zdjęć, więc dzisiaj będziecie mieli okazję taki zobaczyć. Przyznam, że ostatnimi czasy więcej zdjęć robię telefonem niż aparatem. To drugie urządzonko ciągle leży na półce i kurzy się, bo tak dawno nie było używane. Może jest to spowodowane brakiem czasu i chęci?

    Osoby, które śledzą mnie na Instagramie, rozpoznają poniższe zdjęcia. W ostatnim czasie pojawiły się one na moim koncie. Nie przedłużając - zapraszam na mały mix zdjęć :)


Jak szybko potrafi zmienić się pogoda...








Z cyklu - co czytałam, jadłam i piłam w ostatnim czasie ;)








Święta, święta i po świętach.




A na sam koniec - zaproszenia na mój ślub :)




A jak Wam minął ostatni czas?


Buziaki, Wasza A.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Mała zdobycz ze sklepu DM - krem matujący marki Balea.

    Już od jakiegoś czasu panuje wielkie "boom" na kosmetyki marki Balea. Zastanawiam się czy jest to zasługa ich przystępnych cen, czy może wszystko co dla nas obce jest przy okazji bardziej kuszące? Produkty owej marki raczej trudno jest dostać w standardowych sklepach. Wyjątkiem są te miejsca, gdzie możemy zakupić chemię z Niemiec. Inne wyjście - sklepy internetowe. W tych przypadkach wybór owych kosmetyków mamy większy, ale również ich ceny są nieco wyższe. Oczywiście, trzeba tutaj doliczyć też koszty wysyłki.


    Ostatnim wyjściem jest osobista wizyta w sklepie DM, w którym można znaleźć ogrom kosmetyków marki Balea. Sama wybrałam się do tego miejsca - w czasie mojej wizyty w Goerlitz. I to właśnie wtedy skusiłam się, m. in. na matujący krem do twarzy owej marki.

    Krem znajduje się w niewielkim, plastikowym opakowaniu o pojemności 50 ml. Dodatkowo, zapakowany był w kartonowe pudełeczko, na którym znajdowały się wszelakie informacje na jego temat. Niestety, wszystkie napisy są po niemiecku, więc albo musimy przetłumaczyć sobie je translatorze, albo poprosić osobę, która zna owy język, o ich przetłumaczenie ;)


  Już na samym początku nie miło zaskoczyła i jednocześnie zdenerwowała mnie jedna rzecz. A mianowicie - w opakowaniu znajdowała się może 1/3 obiecanej zawartości produktu. Nie żartuję. Na poniższym zdjęciu pokazałam Wam dwa słoiczki kremów do twarzy o tej samej pojemności, tj. 50 ml. Oba z nich otworzyłam tego samego dnia. 
Po lewej stronie - krem marki Bielenda, a po prawej - matujący krem Balea.
   Od razu zaznaczam - kosmetyk dodatkowo zabezpieczony był folią, więc nie istniała możliwość, by ktoś sobie troszkę go odlał. Cóż, zniechęciło mnie to na tyle, iż zapewne w przyszłości już nie skuszę się na kremy do twarzy owej marki.

    Pomijając ten nie miły fakt - produkt szybko wchłaniał się w skórę, nie pozostawiając na niej nieprzyjemnej czy też lepkiej warstwy. Matowił skórę i to nawet w ekstramalny sposób. Na początku stosowałam go codziennie rano, bez wyjątku. Jednakże po mniej więcej tygodniu zauważyłam, iż na mojej twarzy pojawiła się masa suchych skórek. Dodatkowo, miejscami moja twarz była podrażniona i łuszczyła się! Krem tak bardzo matowił skórę, że aż ją wysuszał. Wydaje mi się, iż dodatkowo była to wina produktu marki Bielenda z serii Mezo Power, który niewystarczająco dobrze nawilżał skórę. Gdy zamieniłam go na krem marki Yves Rocher - stan mojej twarzy poprawił się. Stała się ona bardziej nawilżona, odżywiona, suche skórki zniknęły. Jednak to nie ten kosmetyk jest bohaterem dzisiejszego postu ;)


   Krem marki Balea zaczęłam stosować mniej więcej raz na dwa, trzy dni. Takie rozwiązanie odpowiadało mojej skórze. Była ona matowa i mat ten utrzymywał się minimum 4 - 5 godziny. Twarz nie była przesuszona, pory nie były zapchane. Musiałam uważać jedynie na podrażnienia - produkt ten dodatkowo je powiększał, wywoływał lekkie pieczenie.

   Produkt ten, stosowany raz na jakiś czas, nie był taki zły. Dobrze matował skórę, potrafił współpracować z każdym możliwym podkładem i kremem BB. Niestety, fakt, iż potrafił wysuszyć skórę, podrażnić ją i jego kiepska pojemność - zniechęciły mnie do jego ponownego zakupu.


   Krem zakupiłam bodajże za ok. 3 euro w sklepie DM. Istnieje szansa, że w sklepach internetowych jego cena będzie wyższa.



Stosowałyście kremy do twarzy marki Balea? Co o nich sądzicie?


Miłego dnia, Wasza A.

środa, 8 kwietnia 2015

Marcowy projekt denko.

    Obiecałam sobie, że postaram się zużywać tyle samo kosmetyków - ile ich kupuję w rzeczywistości. Cóż, obietnica ta raczej nie zostanie spełniona. Przynajmniej nie w przypadku kosmetyków pielęgnacyjnych, których ilość rozrasta mi się w ekstremalnie szybkim tempie. Za to kolorówka powoli znika z moich półek. Uff :)

     W marcu udało mi się zużyć dość sporą ilość kosmetyków - z każdej dziedziny. O dziwo, wykończyłam też trzy kosmetyki kolorowe. Z czego jestem bardzo zadowolona. Jednak nie przedłużam i zapraszam Was na co miesięczny projekt denko!


1. Aktywny tonik nawilżający z serii Mezo Power marki Bielenda. - Kosmetyk ten znalazł się w ostatnich ulubieńcach. Dobrze oczyszczał i odświeżał skórę. Łagodził uczucie ściągnięcia oraz delikatnie niwelował podrażnienia znajdujące się na twarzy. Był dość wydajny, a jego cena zapewne będzie przystępna dla większości z nas.

2. Aktywny krem nawilżający z serii Mezo Power marki Bielenda. - Jego recenzja znajduje się tu.



3. Płyn micelarny marki Delia. - Pokochałam ten kosmetyk z całego serducha! Niesamowicie dobrze i zarazem delikatnie usuwa makijaż z całej twarzy. Nadaje się również do demakijażu oczu - w ekspresowym tempie pozbywa się tuszu i cieni do powiek. Nie wywołuje podrażnień czy też łzawienia oczu. Dodatkowo, jest bardzo wydajny i dostępny w przystępnej cenie. Sama zakupiłam go w Drogerii Natura za ok. 7 zł, bodajże.

4. Matujący żel do mycia twarzy z Beauty Formulas. - Przeciętny kosmetyk do pielęgnacji twarzy, ot co. Niby dość dobrze ją oczyszczał, ale przy okazji wysuszał, powodował uczucie ściągnięcia. Dodatkowo, posiadał zbyt rzadką konsystencję co powodowało, iż był słabo wydajny. 



5. Arganowa maska do włosów 8 w 1 marki Eveline Cosmetics. - Jej recenzja znajduje się tu.

6. Mgiełka podnosząca włosy u nasady "Extra Volume" marki Sessio. - Jej recenzja znajduje się tu.

7. Nabłyszczający szampon marki Alverde. - Skusiłam się na niego podczas styczniowej wizyty w niemieckim DM-ie. Wątpię bym zrobiła to ponownie, ponieważ nie wywarł on na mnie jakiegoś spektakularnego wrażenia. Szampon jak szampon. Dobrze oczyszczał włosy, może delikatnie je nabłyszczał. Nic więcej. Jak dla mnie - w polskich sklepach można znaleźć sporo kosmetyków tego typu o podobnym działaniu :)


8. Żel pod prysznic o niebiańskim zapachu z Isany. - Cóż, każdy ma inne wyobrażenie nieba. Dla mnie ten kosmetyk na pewno nie pachnie niebiańsko ;) Za to kojarzy mi się z jakimiś damskimi, intensywnie ( może nawet dusząco ) pachnącymi perfumami. Mi średnio przypadł mi do gustu. Nie licząc zapachu - produkt nie wysuszał skóry, był dość wydajny. Jak to żel z Isany ;)

9. Peeling do ciała z serii "Let's Celebrate" w wersji "Mojito" od Farmony. - Przyznam, iż pod względem zapachowym przypomina drinka Mojito. Jednak nie takiego wykonanego na bazie rumu, a tego tak zwanego "gotowca" zamkniętego w szklanej buteleczce ( Sobieski ma takie drinki ;) ). Co do działania - kosmetyk dość dobrze masował skórę, wygładzał ją, lecz nie podrażniał. Jednak bardziej przypadła mi do gustu wersja z pomarańczą, która posiadała o wiele ostrzejsze drobinki ścierające.

10. Żel pod prysznic "White Passion" od Balea. - Kolejny, przyjemny żel marki Balea. Posiadał kwiatowy, dość delikatny zapach, nie wysuszał skóry. Jego cena również jest przystępna - sama kupiłam go w niemieckim DM-ie, ale w sklepikach z chemią niemiecką można go dostać nawet za 5 zł.


11. Żel do golenia "Blueberry Love" marki Balea. - Jego zapach był identyczny jak płynu do kąpieli marki Luksja ;) Jego działanie było w porządku, lecz na pewno nie idealne. Niby ułatwiał poślizg maszynkom do golenia, ale zdarzało się, iż po goleniu i tak moja skóra była podrażniona i lekko poraniona. Nie zawsze, ale jednak. Jego wydajność również określiłabym jako przeciętną, niestety.

12. Sól do kąpieli "Dzika orchidea i jedwab" marki Verona. - Kosmetyk ten posiadał przyjemny, kwiatowy zapach, którzy utrzymywał się w łazience jeszcze kilka godzin po kąpieli. Sól była wydajna, dość szybko rozpuszczała się w wodzie. Jej cena również nie jest wygórowana - można ją dostać już za około 4 - 5 zł.

13. Płyn do kąpieli "Blueberry Muffin" marki Luksja. - Jest to nie pierwszy i nie ostatni płyn owej marki, jaki zagości w mojej łazience. Duża butla tego kosmetyku wystarcza na 2 - 3 tygodnie codziennego stosowania. Dodatkowo, produkt posiada przyjemny zapach - jakby połączyć ciasteczka z dżemem jagodowym.


14. Kule do kąpieli marki Yves Rocher. - Jak dla mnie - dość drogi bubel. Jedna kulka kosztowała mniej więcej 1,50 zł - 2 zł, a nic ciekawego nie dawała. Ani przyjemnie nie pachniała, ani olejek w niej zawarty nie nawilżał skóry. Nie polecam ich zakupu, ot co.


15. Dezodorant z serii "Anarchy" od Axe. - Przyznam szczerze, iż produkt ten działał lepiej niż niejeden antyperspirant! Dobrze chronił przed potem, nie brudził ubrań, miał przyjemny, dość ciężki zapach. Był również wydajny, co miło mnie zaskoczyło. Tylko szkoda, iż tak trudno go dostać w stacjonarnym sklepie...

16. Mus do ciała "Czerwone owoce" marki L'arisse. - Jedno z ciekawszych mazideł, jakie używałam w ostatnim czasie. Dobrze nawilżało skórę, łagodziło podrażnienia, szybko wchłaniało się w skórę. Do tego miało przyjemny, cukierkowy zapach, który długo utrzymywał się na skórze.


17. Krem do rąk z masłem mango z Be Beauty. - Jest to chyba moja największe rozczarowanie ostatniego miesiąca! Jedyną zaletą tego kosmetyku był jego zapach. Krem w ogóle nie nawilżał i nie odżywiał skóry, był niewydajny, a jego pompka nie działała już po 2 - 3 zastosowaniach. Szkoda, bo tubka mająca pojemność 30 ml kosztowała ok. 7,50 zł. Dość dużo jak na tak małą pojemność i tak kiepskie działanie...

18. Nawilżający krem do rąk i paznokci marki Lirene. - Kosmetyk niby nawilżał skórę, ale na krótki okres czasu. Po około 20 - 30 minutach byłam zmuszona ponownie go zastosować. Takie błędne koło... Niby dobrze wchłaniał się w skórę i miał przyjemny zapach, ale jego kiepskie działanie oraz wydajność - na dobre zniechęciły mnie do niego.


19. Chusteczki nawilżane Dada. - Tanie i dobre jakościowo chusteczki. Zużyłam je głównie w podróży oraz w domu - do przecierania kurzu, resztek kosmetyków z dłoni.

20. Maska do twarzy w płacie z ekstraktem z jagód marki Foodaholic. - Uwielbiam maski owej marki! Są wygodne w użyciu, nie zsuwają się z twarzy. Dodatkowo ( i co najważniejsze! ), dobrze zmiękczają i nawilżają skórę. Trzymam je na twarzy około 20 - 30 minut - wtedy potrafią zdziałać cuda ;)

21. Maseczka oczyszczająco - wygładzająca marki Ava Laboratorium. - Jest to jeden z niewielu kosmetyków owej marki, jaki miałam i jaki przypadł mi do gustu. Maska dobrze oczyszczała skórę, delikatnie ją matowała. Nie podrażniała skóry ani nie zapychała porów. Niestety, dość szybko wysychała w opakowaniu. Szkoda...

22. Maska czekoladowa zakupiona w DM-ie. - Kosmetyk o przyjemnym zapachu, aczkolwiek nie działający w jakiś sensowny sposób na skórę. Oczyszczała skórę w sposób delikatny, za to w ogóle jej nie nawilżała. Jedyne co zauważyłam po jej zastosowaniu to zmiękczenie skóry. Nic więcej.


23. Pogrubiający tusz do rzęs marki Eveline Cosmetics. - Jakoś nie mogłam przekonać się do tego kosmetyku. Prawdopodobnie było to spowodowane jego grubą, standardową szczoteczką, którą dość trudno malowało mi się rzęsy. Jeśli chodzi o efekt, jaki dawał ten tusz - rzęsy były dość dobrze pogrubione, lekko wydłużone, ale jednocześnie potrafiły być posklejane. Z tego też względu rzadko kiedy nakładałam na nie dwie warstwy tego produktu. Lubię tusze do rzęs marki Eveline Cosmetics, ale tylko te z silikonową szczoteczką. Niestety.

24. Szminka L'oreal z serii "Rouge Caresse". - Jej recenzja znajduje się tu.

25. Podkład "Affinitone" marki Maybelline. - Na jego temat możecie poczytać w tym poście.



A jak prezentuje się Wasze marcowe denko?


Buziaki, Wasza A.

środa, 1 kwietnia 2015

Nowości kosmetyczne - część II, marzec '15.

    Na sam początek - króciutka informacja. Na temat mojej dość długiej i dość częstej nieobecności na blogu. Nawał pracy, przygotowania do ślubu i ( niestety ) brak chęci, weny - wszystko to demotywuje mnie na tyle, iż zaglądam tu tak rzadko, jak mogłyście to zauważyć. I wątpię by w najbliższym czasie zmieniło się to, w jakikolwiek sposób. Z tego też względu informuję, iż posty na blogu będą ukazywać się raz, może dwa razy w tygodniu. Niestety, a może dla niektórych - nareszcie ;)


    A dzisiaj przychodzę do Was z drugą częścią postu zakupowego. Myślałam, iż "poszaleję" nieco bardziej niż przypuszczałam na początku miesiąca. Jednak to dobrze - dla mojego portfela ;)


    Jakiś czas temu w Biedronkach pojawiły się nowe kremy do rąk w opakowaniu z pompką. Byłam bardzo ciekawa jak sprawdzą się u mnie - przynajmniej jeden z nich. Wybrałam wersję z masłem mango ( 7,49 zł ). Dodatkowo, na stoisku z przecenami znalazłam balsam o zapachu jabłkowym z Lirene ( 9,99 zł ).


    Standardowo - zawitałam również do Rossmanna. Tym razem skusiłam się głównie na produkty do golenia, które w tamtym czasie miałam na wykończeniu. Do zakupowego koszyka wrzuciłam maszynki z Isany ( ok. 4 zł ) oraz żel do golenia "Satin Care" marki Gilette w wariancie "Olay" ( ok. 10 - 11 zł ). Dodatkowo, zaciekawiły mnie tabletki musujące do kąpieli z serii dziecięcej Lilliputz. Wybrałam te w wariancie jagodowym ( ok. 5 zł ).



     Na sam koniec - przedstawiam Wam mój mały prezent, jaki otrzymałam od mojego W., który ostatnio zawitał do Warszawy. Poprosiłam go by zakupił dla mnie jedną, najwyżej dwie małe mgiełki z Bath & Body Works. Cóż, Ukochany nieco poszalał i zakupił mi 3 tego typu produkty w wersji największej. Nawet nie wiedziałam, że mgiełki w tej pojemności kosztują obecnie aż 79 zł! Dwa lata temu zapłaciłam za jedną sztukę tylko 49 zł... 



A jak prezentują się Wasze ostatnie zakupy?


Miłej nocki, Wasza A.