środa, 25 marca 2015

Testujemy tusz "Scandaleyes" marki Rimmel.

   Jestem dość wybredna jeżeli chodzi o tusze do rzęs. Rzadko kiedy kupuję te ze standardową szczoteczką. Mam wrażenie, iż te silikonowe lepiej rozdzielają moje rzęsy. Tak samo częściej rozglądam się za kosmetykami wydłużającymi niż za tymi pogrubiającymi. Jakoś zniewalają mnie rzęsy aż do nieba ;)

   Tusz z serii "Scandaleyes" marki Rimmel jest przeciwieństwem produktu, na jaki zazwyczaj zwracam uwagę. Posiada szczotkę standardową, o pokaźnych rozmiarach, którą można łatwo wycelować w oko. Dodatkowo, według zapewnień producenta, jest to kosmetyk bardziej pogrubiający rzęsy niż wydłużający je ekstremalnie. Część dziewczyn chwali sobie ten tusz. Jednak co ja o nim sądzę?

   Kosmetyk marki Rimmel znajduje się w dość pokaźnym, jaskrawozielonym opakowaniu. Trudno przegapić go w szafie produktów kolorowych owej firmy. W jego wnętrzu znajduje się 12 ml produktu. Według producenta - tusz powinniśmy zużyć po 6 miesiącach od jego otwarcia. Ja, zapobiegawczo, mam zamiar wyrzucić go po 3 miesiącach. Dla niektórych może wydawać się, iż jest to marnotrastwo. Po co wyrzucać kosmetyk po tak krótkim czasie? Cóż, naczytałam się chyba za dużo o wszelakich uczuleniach występujących po stosowaniu produktu, który otwarty jest dłużej niż te 90 dni. Chociaż nie wspomnę już o tym, że większość tuszy ( niestety! ) po tym okresie albo już jest na wykończeniu, albo za bardzo gęstnieje, albo wysycha.


   Jak już wspomniałam wcześniej - tusz posiada grubą, dość długą szczoteczkę. Niestety, standardową. Włoski są na niej ułożone gęsto i jest ich dość sporo. Mimo to, nie jeden raz zauważyłam, iż produkt skleja moje rzęsy. Jednak nie jest to wina samej szczoteczki, a gęstości kosmetyku. W przypadku "Scandaleyes" jest ona zbyt rzadka. Nawet po jego otwarciu i odczekaniu ok. 2 tygodni - nie zmienia się za bardzo. Z tego też względu używanie tuszu jest dość czasochłonne jak i pracochłonne. Trzeba nieco "namachać się" by nie posklejać sobie rzęs.

     Efekt, po zastosowaniu tego kosmetyku, jest naturalny. Niektórzy stwierdzą, iż po prostu zwyczajny. Rzęsy są nieco wydłużone, lekko pogrubione i uniesione. Jednak nie jest to efekt "WOW", jaki większość z nas chciałaby zobaczyć. Sama staram się nakładać tylko jedną warstwę produktu. Przy drugiej - mam wrażenie, iż moje rzęsy są za bardzo sklejone, co nie wygląda zbyt estetycznie.


   Tusz nie osypuje się w ciągu dnia, dzięki czemu nie tworzy tzw. "efektu pandy". Nie jest to produkt wodoodporny ( testowane ;) ), więc nie radziłabym nakładać go przed wizytą na basenie itp. Dodatkowo, łatwo zmywa się go z rzęs w czasie demakijażu. Jakiś plus :)

   Tusz "Scandaleyes" nie zaliczę do grona moich ulubieńców. Posiada niewygodną dla mnie szczoteczkę, skleja rzęsy, daje zbyt naturalny wygląd. Wątpię bym w przyszłości do niego powróciła.


Lubicie tusze marki Rimmel? Co o nich sądzicie?


Buziaki, Wasza A.

środa, 18 marca 2015

Post zakupowy - marzec '15, część I.

    Oszalałam! I to na punkcie kosmetyków i ich kupowania. Niby obiecałam sobie, iż wprowadzę w swoje życie minimalizm kosmetyczny. Jak jeszcze przez parę miesięcy dzielnie trzymałam się tego postanowienia, to teraz... nadrabiam zakupami, aż za bardzo.

    Jako że w ostatnim czasie poczyniłam dość sporo zakupów - postanowiłam post zakupowy podzielić na dwie części. Tym bardziej, iż do końca marca zostało jeszcze paręnaście dni i zapewne jeszcze nie raz zawitam w jakiejś drogerii ;)


    Zakupy w Yves Rocher poczyniłam jeszcze na koniec lutego, gdzie z ulotką promocyjną mogłam wybrać sobie jeden kosmetyków tańszy o 40 %, a do tego dostałam wybrany przez siebie żel pod prysznic. Wybrałam wariant o zapachu jeżyn. Sama nie przekonam się o jego działaniu, ponieważ wraz z tonikiem 2 w 1 powędruje do mojej mamy :) Żel o zapachu granatu na razie czeka na swoją kolej, a kulki z olejkami do kąpieli - już zużyłam. I, niestety, nie mam o nich dobrego zdania...



    Jakiś czas temu na Instagramie pokazywałam Wam moją obudowę do komórki, jaką zamówiłam na stronie E-bay. Cóż, zamówienie złożyłam jeszcze w grudniu, a paczka dotarła do mojego rodzinnego domu dopiero w lutym... Cieszę się, że w ogóle dotarła - miałam ku temu duże obawy. Może motyw nie pasuje do wiosny, która nadchodzi wielkimi krokami. Jednak mimo to - dalej mi się podoba i gości na moim telefonie ;)



    Na stronie E-bay zamówiłam również kolejne maseczki w płacie. Tym razem skusiłam się na te z ekstraktem z jagód. Zestaw 3 kosmetyków kosztował mnie ok. 12 zł.



    Jakiś czas temu jedna z Was napisała mi, iż kosmetyki Bingo Spa można zakupić w hipermarkecie Auchan. Z ciekawości zajrzałam i... skusiłam się na ich maskę do włosów oraz pieniącą się sól do kąpieli ( ok. 6 zł ). Dodatkowo, zakupiłam szampon Timotei do włosów brązowych ( 6,99 zł ) oraz płyn do kąpieli "Sweet Macaroons" marki Luksja ( ok. 9 zł ). Zauważyłam, iż ceny tych produktów były o wiele niższe w Auchan niż w typowych drogeriach. Cóż, chyba częściej będę robić tam zakupy ;)



    W Auchan skusiłam się również na krem do rąk z serii Sport SPA od Verona Cosmetics ( 3 zł ), a w Kauflandzie na żel - krem do mycia twarzy marki Nivea ( 9,99 zł ). Chwilowo stosuję obydwa kosmetyki i mam co do nich mieszane uczucia...



     Jakiś czas temu zawitałam do województwa podkarpackiego, a dokładnie - do Dębicy. Oprócz wizyt rodzinnych, skorzystałam z okazji i zajrzałam do drogerii Wispol. Tam skusiłam się na jeden z nowszych wariantów płynu micelarnego marki Garnier ( 12,99 zł ) oraz na dwie maseczki Montagne Jeunesse ( 4,99 zł / sztuka ). Jedna z nich jest czekoladowo - pomarańczowa, a druga - z lukrecją. Przyznam, iż skusiłam się na nie ze względu na denkowy post Szarony, która zachwalała inne warianty tego produktu ;)



     Na sam koniec dzisiejszego postu - pokażę Wam moje skromne zamówienie na stronie apteki DOZ. Oprócz standardowych lekarstw - ponownie zakupiłam maść ochronną z witaminą A ( 3,49 zł ), która idealnie spisuje się u mnie w okresie jesienno - zimowym, oraz na maseczkę kokosową z Beauty Formulas ( 4,39 zł ). W zamówieniu miały znaleźć się również inne maseczki owej marki, jednakże zabrakło ich w magazynie centralnym. Szkoda...


*****


     I tym "skromnym" akcentem zakończę dzisiejszy post zakupowy. Zapewne pod koniec miesiąca opublikuję drugą jego część, z kolejnymi nowościami kosmetycznymi. Już teraz jest tego dość sporo, a co będzie później? ;)


Stosowałyście któryś z powyższych kosmetyków? Co o nim / o nich sądzicie?


Miłego dnia, Wasza A.

niedziela, 15 marca 2015

Czy mezokrem pobije swoim działaniem mezoserum z Bielendy?

   Kiedy w grudniu otrzymałam paczkę kosmetyków marki Bielenda - nie mogłam doczekać się, aż będę mogła wypróbować je na własnej skórze. Tym bardziej, że wśród nich znalazły się produkty z nowej serii "Mezo", które do tej pory były mi nie znane. Prawie od razu sięgnęłam po serum, z którego byłam niesamowicie zadowolona. Kosmetyk bardzo dobrze nawilżał moją skórę, lekko ją matował, szybko się wchłaniał.

   Kiedy zużyłam mezoserum - od razu zaczęłam używać krem z tej samej serii. Niestety, co do niego mam odmienne zdanie...


    Kosmetyk znajduje się w szklanym, prosto wyglądającym opakowaniu o pojemności 50 ml. Dodatkowo, zapakowany jest on w kartonik, na którym znajdziemy wszelakie informacje na jego temat, tj. działanie, sposób użycia oraz skład. W jego wnętrzu umieszczono również małą ulotkę, w której przedstawione są inne produkty z tej samej serii.

   Pod białą nakrętką oraz sreberkiem - znajduje się krem o raczej średniej gęstości i białym kolorze. Jego zapach jest taki sam jak serum z tej samej serii. Niby lekko słodki, perfumowany, lecz nie jest on wyczuwalny na skórze.


    Produkt dzięki swojej lekkiej konsystencji - dość szybko wchłania się w skórę. Nie pozostawia na niej tłustej czy też lepkiej warstwy, co jest jedną z jego niewielu zalet. Nie zauważyłam, aby podczas jego stosowania na mojej twarzy pojawił się jakiś bolesny czy też mocno widoczny wyprysk. 

     Niestety, na tym kończą się zalety tego kremu. Według producenta - jest to kosmetyk, który intensywnie nawilża i odżywia skórę. Nic bardziej mylnego! Kosmetyk ten matował skórę, ale na pewno jej nie nawilżał. Ba! Moim zdaniem, nawet lekko ją wysuszał. Zauważyłam to w takich partiach twarzy jak boki policzków czy broda, na których posiadam skórę normalną w kierunku do suchej. To właśnie w tych rejonach moja skóra zaczęła być przesuszona, szorstka. 


     Dodatkowo, zauważyłam, iż produkt zamiast łagodzić podrażnienia - dodatkowo je nasilał. Po nałożeniu go na skórę nieco mocniej wysuszoną lub zranioną - wywoływał pieczenie, lekki ból. Chyba nie tak powinien zachowywać się krem niby intensywnie nawilżający?

     Kosmetyk ten nie koi skóry. Rzekłabym, iż po kilkudniowym stosowaniu, miejscowo, była sucha jak wiór. Nie ujędrnił jej, nie wyrównał kolorytu. Przyznam szczerze, iż chyba żadna z obietnic producenta nie została spełniona. Jestem bardzo zawiedziona działaniem tego kremu!

     Analizując jego wydajność - jest dość przyzwoita. Krem wystarczył mi na około półtora miesiąca codziennego stosowania. Niekiedy nawet dwa razy dziennie. A jego cena w drogeriach raczej nie przekracza 25 zł i często można znaleźć go w promocji.


*****


     Jak się okazało - mezokrem spisał się o wiele gorzej niż mezoserum marki Bielenda. Podobno jest on przeznaczony nawet dla osób z cerą suchą, odwodnioną. Jest to dla mnie lekkim zaskoczeniem, bo skoro u mnie, posiadaczki cery mieszanej, powodował wysuszenie i podrażnienie skóry, to co dopiero u dziewczyn z cerą suchą?


A Wy polubiłyście kremy z nowych serii marki Bielenda?


Miłej nocki, Wasza A.

piątek, 13 marca 2015

Przetańczyć z Tobą chcę całą noc... / Część 2, czyli obliczamy koszty wesela.

    Czas mija, a moje przygotowania do ślubu stanęły w miejscu. Nie licząc zarezerwowania terminu nauk przedmałżeńskich - chwilowo wszystko inne mamy "załatwione". Dopiero za jakiś czas pomyślimy nad naszym pierwszym tańcem, prezentami dla rodziców i dokładnym menu weselnym... A do tego czasu - możemy odpoczywać i zapomnieć o tym małym stresie :)


3. Koszty - ile możemy wydać na ślub i wesele?

    Tak teraz doszłam do wniosku, iż chyba ten punkt powinien znaleźć się na miejscu pierwszym albo drugim owej serii ;) Chyba część z nas dopasuje salę weselną, listę gości do pieniędzy, jakie posiadamy w swoim budżecie lub jakie dostaniemy od swoich rodziców. 
Źródło

    Jeżeli mamy ograniczone fundusze i do tego na niskim poziomie - lepiej wybrać skromny ślub kościelny / cywilny w gronie rodziców i rodzeństwa. Albo wziąć go we dwójkę nad brzegiem morza czy w kościółku w górskim lesie ;) Ach, obudziła się we mnie romantyczka!

    Niektóre dziewczyny myślą - "Jak szaleć to szaleć!". Rezerwują wielką salę w eleganckim hotelu czy też w pałacyku, zapraszają całą rodzinę i przyjaciół, ustalają wymyślne i wykwintne menu. Jeżeli kogoś na to stać - to nie widzę w tym żadnego problemu. Jednak branie kredytu na ponad 100 000 zł na jedną imprezę jest dla mnie lekką przesadą ;) Chyba, że ktoś ma taką potrzebę.

Źródło
    Myślę, że warto na sam początek oszacować, mniej więcej, ile będzie kosztował ślub, a przede wszystkim nasze wesele. Skromny obiad w gronie najbliższych może nas kosztować niekiedy tylko 2000 zł za grupkę kilkunastuosobową. Załóżmy jednak, iż planujemy wesele na około 100 osób. Koszt sali weselnej na jedną osobę waha się od 100 do nawet 300 zł. Do tego dochodzi zakup alkoholu, ciast, tortu weselnego, wynajęcia zespołu / DJ i fotografa. Jeżeli ktoś urządza poprawiny to musi liczyć się z dodatkowymi kosztami wynoszącymi ok. 30 - 70 zł za osobę. Ba! A co z noclegami dla gości? Tym bardziej tymi, którzy przyjeżdżają do nas z drugiego końca Polski czy też nawet zza granicy? Koszt miejsca noclegowego w hotelu kosztuje mniej więcej 50 zł. Już nie wspomnę o datku na kościół ( jak ktoś bierze ślub w kościele ), udekorowaniu sali weselnej, wynajęciu samochodu na ślub czy dodatkowych atrakcjach... Nagle okazuje się, iż koszt ślubu i wesela to co najmniej ok. 20 000 - 30 000 zł! Piekelna kwota, prawda?

    Z tego też względu, najpierw powinniśmy ocenić ile w ogóle możemy wydać na to wydarzenie. I czy nasi rodzice chcą nas wspomóc finansowo. W niektórych przypadkach to właśnie najbliżsi "sponsorują" ( jeśli tak to można ująć ) ślub i wesele. Sama chciałabym by u mnie wyglądało to nieco inaczej. Wolę dostać od nich w prezencie określoną przez nich sumę pieniędzy. A ja albo wydam to na ślub, albo zachowam na koncie w banku. 

    Mój W. jest na tyle ambitny, iż postanowił większość wydatków związanych ze ślubem, jak i weselem, opłacić sam. Ma to szczęście, iż posiada pracę dobrze płatną jak na dzisiejsze czasy i może co miesiąc odkładać daną sumę pieniędzy. Niestety, nie każdy z nas ma takie możliwości...


*****


A Wam marzy się skromny ślub w gronie rodzinnym czy może zamierzacie poszaleć i urządzić wesele na prawie 200 osób? ;)


Miłego dnia, Wasza A.

środa, 11 marca 2015

Apetycznie pachnące woski z Yankee Candle - Banana Nut Bread oraz Whoopie Pie.

    W zeszłym roku, aż z Białegostoku, dotarły do mnie woski Yankee Candle, które raczej nie są dostępne w Polsce. Przynajmniej nie w typowych mydlarniach czy też stoiskach. Wśród nich znalazły się takie tarty jak "Banana Nut Bread" oraz "Whoopie Pie". Czy ich zapach zauroczył mnie? A może odrzucił?


Banana Nut Bread 

    W opakowaniu, tj. w folii, jego zapach kojarzy mi się z piernikiem i... miodem, za którym nie przepadam, niestety. Ta druga nuta jest jakby bardziej wyczuwalna, przez co jego wąchanie "na sucho" jest dla mnie nieco męczące. Po rozpaleniu tarty w kominku - dalej wyczuwam w nim aromat piernika, aczkolwiek połączony z... karmelizowanymi orzechami ;) Zapach jest o wiele przyjemniejszy dla mojego zmysłu węchu. Może dlatego, iż uwielbiam orzechy - w jakiejkolwiek postaci.

    Jego intensywność raczej nie spodoba się każdemu. Można go wyczuć w każdym zakamarku pokoju i to nawet po kilku godzinach od jego rozpalenia. Niestety, zapach, który pozostaje - jest mało przyjemny. Nie wyczujemy w nim ani grama ciasta czy też orzechów. A szkoda...


Whoopie Pie

   W folii - wosk pachnie słodko, dość intensywnie. Może nie określiłabym tego aromatu jaki może skojarzyć się nam z typową czekoladą. Bardziej przypomina mi on tort czekoladowy z nutą wanilii. Mimo wszystko - tarta pachnie apetycznie ;) Po rozpaleniu w kominku - wosk pachnie o wiele bardziej intensywnie. Po dwóch minutach ( maksymalnie ) czuć go w każdym zakamarku pokoju ( co nie odpowiada mojemu W., oczywiście ;) ). W tym przypadku, jego zapach kojarzy mi się z mleczną, gorącą czekoladą, jaką można wypić w kawiarniach Wedla. Mmm, aż mi ślinka pociekła ;)

    Wosk zaliczyłabym do grona produktów o intensywnym aromacie, przez co nie każda z nas będzie z niego zadowolona. Tym bardziej jak ktoś nie przepada za zapachami typowo słodkimi, które kojarzą się z jedzeniem lub słodyczami.




A jakie aromaty wosków czy też świec Wy preferujecie?



Buziaki, Wasza A.

poniedziałek, 9 marca 2015

zDENKOwani - luty 2015.

    Mam wrażenie, iż ostatnio czas mija w nieubłaganym tempie. Jeszcze niedawno był chłodny, szaro - bury luty, a teraz mamy ciepły, przyjemny marzec. Ha! A za nie całe 4 tygodnie mamy Święta Wielkanocne, a potem wszystko minie jak z górki - majówka, wakacje...

    Mimo iż czas mija tak szybko - mam wrażenie, że zużywanie kosmetyków idzie mi coraz gorzej. Napoczynam nowe kosmetyki, a "stare" leżą na półce i kurzą się. Czyżby znowu obudziło się we mnie zbieractwo produktów kosmetycznych?


1. Tropical Fruit peeling cukrowy do ciała złuszczająco - wygładzający marki Paloma. - Nie jestem zadowolona z tego kosmetyku, niestety. Zbyt delikatnie masował skórę, a do tego pozostawiał na niej nieprzyjemną i tłustą warstwę. Dodatkowo, mniej więcej po tygodniu jego stosowania, jego zapach zmienił się. Stał się męczący, duszący. Wręcz nie do zniesienia...

2. Peeling do ciała gruboziarnisty "Soczysta Malina" marki Joanna. - Jest to kolejny peeling marki Joanna, który przypadł mi do gustu. W swojej objętości ma dość dużo drobinek, które dobrze masują ciało. Cieszę się, iż nie pozostawia na nim tłustej warstwy. I przede wszystkim - pachnie jak malinowe żelki ;)


3. Płyn do kąpieli "Hibiskus & Kokos" z Isany. - Kolejny płyn owej marki, który zagościł w mojej łazience. Jest tani, wydajny, ma przyjemny zapach. Dodatkowo, wytwarza dużą ilość piany. Czego chcieć więcej od kosmetyku tego typu? ;)

4. Żel pod prysznic z zimowej edycji limitowanej z Isany. - Mój ulubieniec! Pokochałam go za uzależniający, ciepły, otulający zapach. Oprócz tego jest tani i wydajny. I nie wysusza skóry :)

5. Żel pod prysznic "Purple Kisses" marki Balea. - Jakoś nie mogłam przekonać się do tego wariantu zapachowego. Zapach tego produktu był dla mnie za ciężki, za duszący, zbyt perfumowany. Nie licząc tego - żel był tani, wydajny, nie podrażniał skóry.


6. Pianka do golenia o zapachu zielonego jabłuszka z Isany. - Mój kolejny ulubieniec. Kosmetyk dawał lepszy poślizg przy goleniu i łagodził podrażnienia z nim związane. Do tego miał cudowny, jabłkowy zapach, który umilał golenie.

7. Żel do higieny intymnej z wyciągiem z aloesu marki Exclusive Cosmetics. - Żel jak żel, mogłabym rzec. Dobrze i delikatnie mył okolice intymne, nie wysuszał skóry, nie podrażniał jej. Tylko szkoda, że był tak kiepsko wydajny. Takie małe opakowanie wystarczyło mi na 3 użycia.

8. Masło do ciała "Jeżyna & Malina" z serii Tutti Frutti marki Farmona. - Cudo! Dobrze nawilżało i wygładzało skórę, a do tego pozostawiało ją przyjemnie pachnącą - jak malinowa mamba ;) Kosmetyk był wydajny, szybko wchłaniał się w ciało, nie pozostawiał na nim lepkiej czy też nieprzyjemnej warstwy. Polecam jego zakup!


9. Szampon pielęgnacyjny dla niemowląt marki Hipp. - Nie jest to pierwsze i zapewne też nie ostatnie opakowanie tego produktu. Szampon dobrze i delikatnie mył skórę na mej głowie. Podczas jego stosowania na mej głowie nie pojawiał się łupież, nie wzmogło się tempo przetłuszczania włosów. Był wydajny, miał przyjemny zapach. O dziwo, miałam dość spore problemy z kupnem tego kosmetyku ;O

10. Szampon przeciwpłupieżowy Noell. - Cóż, nie zdziałał nic w kwestii mojego łupieżu. Może i był nieco tańszy oraz nieco większy od Nizoralu, jednak spisywał się o wiele gorzej niż on. A szkoda...


11. Woda toaletowa "Axe Anarchy for her". - Jej recenzja znajduje się tu.


12. Mleczko do demakijażu marki Balea. - Można rzec, iż ten kosmetyk jest prawie idealny. Usuwa makijaż w ekspresowym tempie - nawet ten z okolic oczu. Jest wydajny, ma przyjemny zapach. Jest również tani i nie pozostawia na skórze tłustej warstwy. Jednak kosmetyk ten ma jedną, koszmarną wadę - podrażnia oczy! Jakimś cudem - prawie zawsze dostawał się do nich i wywoływał ich pieczenie...

13. Mus do mycia twarzy i demakijażu marki Balea. - Jeden z niewielu kosmetyków owej marki, który nie przypadł mi do gustu. Miał nieprzyjemny zapach, który utrzymywał się na skórze. Oczyszczał ją w stopniu przeciętnym, a do tego powodował uczucie jej ściągnięcia. Niby jest tani, ale już nigdy do niego nie powrócę.



Stosowałyście którąś z powyższych rzeczy? Co o niej / o nich sądzicie?


Miłego wieczoru, Wasza A.

czwartek, 5 marca 2015

Zimowy ulubieńcy kosmetyczny.

    W ostatnim czasie poznałam wiele nowych kosmetyków, jednakże mało który z nich zrobił na mnie na tyle pozytywne wrażenie, bym umieściła go w ulubieńcach kosmetycznych. Do większości testowanych przeze mnie produktów miałam jakieś "ale". Jednak, jakimś cudem, udało mi się zebrać dość skromną gromadkę, która zapewne nie raz zagości w moich kosmetycznych zbiorach.


    Jakiś czas temu, bodajże w grudniu, otrzymałam w pracy dość sporą paczkę kosmetyków marki Bielenda. Wśród nich znalazło się, m. in. serum i tonik z serii nawilżającej, którzy zostali moimi ulubieńcami. Pierwszy z kosmetyków - bardzo dobrze nawilżał skórę, łagodził podrażnienia, a dodatkowo delikatnie ją matował. Po jego zastosowaniu moja twarz była miękka w dotyku, a do tego dobrze odżywiona. Szkoda tylko, że serum to było tak słabo wydajne...

    Moja skóra polubiła również tonik z tej samej serii. Kosmetyk ten odświeżał i zmniejszał uczucie ściągnięcia skóry, jakie mam po zastosowaniu większości żeli do mycia twarzy. Może nie zauważyłam, aby produkt ten jakoś niesamowicie nawilżał skórę, ale na pewno jej nie podrażniał, nie uczulał i był wydajny.


    Wśród moich ulubieńców nie mogło zabraknąć duetu marki Farmona z serii Tutti Frutti. A mowa tutaj o wariancie "Jeżyna i malina". Oba te produkty mają zabójczy zapach. A pachną jak... malinowa mamba! Cudo! Zapach ten długo utrzymuje się na ciele, dzięki czemu przez parę godzin pachniemy słodko i przyjemnie ;)

    Dodatkowo, masło do ciała dobrze nawilża i wygładza skórę, która po jego zastosowaniu jest miękka i przyjemna w dotyku. Za to olejek wytwarza niesamowicie dużą ilość piany i rozprzestrzenia swój cudowny aromat po całej łazience. Nie ma to jak aromatyczna kąpiel z tym produktem :)


    Przypadła mi do gustu również pianka do golenia o zapachu jabłkowym marka Isana. Jak może kojarzycie - w ostatnich ulubieńcach wymieniłam również ten sam produkt, ale w wersji "Sensitive". Ten kosmetyk spisuje się tak samo dobrze jak jego poprzednik. Daje dobry poślizg maszynkom do golenia, łagodzi wszelakie podrażnienia. A do tego ma cudowny, jabłuszkowy zapach.

    Któż nie zna żelu pod prysznic z Isany, który na swoim opakowaniu ma postać uroczego pingwinka? ;) Ja zakochałam się w jego zapachu. Jest typowo zimowy, otulający. Lekko ciężki, ale nie duszący. Może nie jest to typowa wanilia, jak obiecuje nam producent, ale i tak przypadł mi on do gustu ;) Oczywiście, kosmetyk nie wysusza i nie podrażnia skóry.



    Czas na ostatniego ulubieńca, tym razem z kolorówki. W styczniu zawitałam do jednego z niemieckich miast - Goerlitz, gdzie wstąpiłam do znanej wszystkim drogerii DM. I tam oto, m. in. zakupiłam rozświetlacz w kulkach od P2. Niby jest to mały, niepozorny kosmetyk, a niesamowicie rozświetla skórę! Nie jest to "chamski", brokatowy błysk. Określiłabym go jako subtelny, perłowy połysk, który bardzo ładnie podkreśla szczyty kości policzkowych czy obszar nad łukiem brwiowym. Za jakiś czas na pewno napiszę o nim nieco więcej, obiecuję :)


A jak prezentują się Wasi ulubieńcy?


Buziaki, Wasza A.

niedziela, 1 marca 2015

"Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu". Luty 2015.

    Czas na kolejny post dotyczący wyzwania książkowego. Luty minął mi w zastraszającym tempie. Przyznam, iż nie miałam dużo czasu na czytanie książek. Często pracowałam do dość późnych godzin wieczornych, a w wolne weekendy - jeździłam w rodzinne strony. Mam nadzieję, iż w marcu znajdę nieco więcej wolnego czasu, by usiąść spokojnie w wygodnym fotelu i przeczytać jakąś ciekawą lekturę :)

I. 9,9 cm




II. 9,1 cm




SUMA: 19 cm


*****


    Na powyższym zdjęciu wykreśliłam te kategorie, do których udało mi się dopasować książki w zeszłym miesiącu. Jak na jeden miesiąc - nie poszło mi tak źle. Aczkolwiek dalej mam obawy czy do grudnia uda mi się znaleźć wszystkie lektury z każdej kategorii.

      A jak dopasowałam powieści do kategorii w miesiącu luty?

Napisana przez kogoś przed 30 - "Ja, diablica" Katarzyna Berenika Miszczuk
Bohaterowie nie są ludźmi - "Miłość kąsa. Wampiry Hollywoodu II" Adrienne Barbeau
Kryminał lub Thiller - "Fałszywy krok" Alex Kava
Książka, którą polecił Ci przyjaciel - "Ja, inkwizytor. Dotyk zła" Jacek Piekara
Książka z miłosnym trójkątem - "Bo we mnie jest ex" Iwona Skrzypczak
Książka, w której pojawia się magia - "Czarnoksiężnik z Archipelagu" Ursula K. Le Guin


*****

     Gdybym miała wybrać najciekawszą książkę, przeczytaną w lutym, to zastanawiałabym się między "Ja, diablica" Kasi Miszczuk a "Ja, inkwizytor. Dotyk zła" od Jacka Piekary. Obie powieści bardzo wciągnęły mnie w swoją fabułę. Nie miałam ochoty od nich odchodzić - nawet na pójście do pracy. Pierwsza z nich jest lekka, nieco zabawna i nie raz poprawiła mi humor, a druga - intrygująca, momentami szokująca. Każda z nich jest ciekawa na swój sposób, bardzo różnią się od siebie, a mimo to - obydwie przypadły mi do gustu.

     Za to nie przemówiła do mnie powieść pani Ursuli K. Le Guin pt. "Czarnoksiężnik z Archipelagu". Jak dla mnie - napisana jest w języku dość trudnym i nużącym. Nie raz, w trakcie jej czytania, "wyłączałam się" i nie wiedziałam o czym jest dany fragment. Mimo iż powieść jest dość krótka to czytałam ją dość długo. Fabuła nie jest wciągająca, brak mi tutaj jakiegoś momentu kulminacyjnego, napięcia, czegokolwiek. A mam wrażenie, że czytałam same opisy miejsc, sytuacji, przy minimalnej ilości dialogu...


Czytałyście którąś z powyższych książek? Jakie macie o niej / o nich zdanie?


Miłego wieczoru, Wasza A.