czwartek, 31 października 2013

Kuchenne aromaty, które nie przypadły mi do gustu.

     Moje uzależnienie od wosków Yankee Candle daje o sobie znać. Jestem dopiero drugi dzień w swoim rodzinnym domu, a już tęsknię za roznoszącym się zapachem tarty... Chyba coś jest ze mną nie tak ;)

     Z tego też względu dzisiaj opowiem Wam co nieco o kolejnych dwóch woskach, które jakiś czas temu zakupiłam w stacjonarnym sklepie Świata Zapachu podczas mojej wizyty w Warszawie. Oto wosk "Salted Caramel" oraz "Vanilla Chai".


     SALTED CARAMEL - zapach słodkiego solonego karmelu - złoty i maślany. Palony cukier, sól morska i ciągnący się karmel waniliowy.

     Podczas zakupów byłam bardzo ciekawa jaki będzie miał zapach owy wosk. I przyznam szczerze, że na początku byłam nieco z niego niezadowolona. Od razu po zapaleniu w mieszkaniu unosił się bardzo duszący, słodki, wręcz mdlący zapach karmelu. Dopiero po ok. 30 minutach można było wyczuć słodki ( jak syrop do kawy w Starbucksie ;) ) karmel. Nie wyczuwałam w nim żadnej słonej nuty. 

     Jego zapach jest trwały i jest wyczuwalny nawet kilka godzin po paleniu. Na szczęście, wtedy jest on miły i przyjemny dla mojego zmysłu węchu ;)


VANILLA CHAI - spędź przytulny wieczór z otulającym zapachem przypraw. Doskonale bogaty i pikantny aromat imbiru, słodkiego cynamonu i wanilii.

     Zapach wosku "Vanilla Chai" wydawał się dla mnie strasznie kuszący - jak był on jeszcze zawinięty w folii. A po jego rozpaleniu... musiałam od razu wietrzyć mieszkanie! Jak dla mnie wosk jest zabójczą mieszanką cynamonu i imbiru. Woń ta jest tak intensywna i dusząca, że aż trudno wytrzymać w pomieszczeniu, w którym rozpalony jest wosk. 

     Jako, że sama wolę bardziej te owocowe albo słodsze zapachy, to wosk ten w ogóle nie przypadł mi do gustu. Fakt faktem, wypaliłam go do samego końca. Jednakże za każdym razem wkładałam do kominka bardzo małą ilość tarty, aby zapach był jak najmniej intensywny.



     Obydwa woski nie zagoszczą już nigdy w moim domu. Nie tylko nie przypadły mi aż tak bardzo do gustu, ale na dodatek były dostępne tylko w ofercie jesiennej. Możliwe, iż niedługo znikną i nie będą dostępne w sprzedaży.

Miałyście te woski? Co o nich sądzicie?

Wasza A.

wtorek, 29 października 2013

Perfumy do wnętrz Aromalinea.

    Uwielbiam jak w moim domu rozchodzą się zapachy - czy to te pochodzące z rozpalonych wosków lub świec, czy te pochodzące z przyrządzanego obiadu ;) Ostatnimi czasy jest to takie moje małe uzależnienie. Zawsze po powrocie z uczelni czy też z zakupów od razu pędzę do mojego biurka, gdzie mam swój kominek, świece, by móc poczuć moc słodkiego lub owocowego zapachu.

     Kiedy na spotkaniu blogerek otrzymałam perfumy do wnętrz w małych pojemnościach, które są oferowane przez stronę Aromalinea, byłam bardzo ciekawa jak one pachną i jak długo ich zapach utrzymuje się w pomieszczeniu. Oczywiście, dość szybko zaczęłam je używać - ach, ta moja ciekawość! 


     W mojej paczuszce znajdowało się 10 opakowań owych perfum do wnętrz w nieznanej mi pojemności. Mogę tylko zakładać, że mają one ok. 10 ml ;) Na chwilę obecną używałam tylko 3 z nich - "Zapach sukcesu", "Kwiatowy róż" oraz "Chamois".

     Muszę przyznać, iż kiedy po raz pierwszy je użyłam, byłam rozczarowana. Kilka razy zaaplikowałam dany zapach w powietrze i liczyłam na to, że będę go czuć minimum dwie godziny. Niestety, po ok. 20 - 30 minutach zapach ulotnił się.


     Nie poddałam się i użyłam je w nieco inny sposób, a mianowicie spryskałam nimi... firanki w domu. I był to strzał w dziesiątkę! Zapach utrzymywał się na nich nawet do następnego dnia. I był bardzo wyczuwalny, gdy np. delikatnie poruszyło się zasłoną / firanką. 

     Może się wydawać, że opakowanie posiadające 10 ml starczy na bardzo krótki okres czasu. Nic bardziej mylnego! Za każdym razem pryskałam nim ok. 3 - 4 razy. I dzięki temu taki mały flakonik perfumy wystarczył mi na ok. 2 tygodnie codziennego stosowania :)


     Zapewne jesteście ciekawe, który z powyższych zapachów spodobał mi się najbardziej, a którego będę wręcz unikać. Moim numerem jeden okazał się być "Chamois", który okazał się być mieszanką kwiatowo - owocową. Zapach ten jest dość intensywny, aczkolwiek nie duszący. 

     Najmniej spodobał mi się flakonik o zapachu "Kwiatowy róż". Jest to bardzo intensywny i nawet rzekłabym, iż duszący zapach. Przyznam szczerze, iż skojarzył mi się z jakimiś mocnymi, eleganckimi perfumami. Niestety, ja wolę nieco delikatniejsze i bardziej świeże zapachy :)


     I został trzeci flakonik, czyli "Zapach sukcesu". Cóż, chyba inaczej go sobie wyobrażałam ;) Jest również intensywny, ale jak dla mnie dość męski. Mojemu lubemu się spodobał, mi - tak średnio. Wiadomo - każda z nas woli inne nuty zapachowe :)

     Ceny owych perfum wahają się od 35 zł do 107 zł za flakonik o pojemności 250 ml. Jednakże zauważyłam, że do cen większości zapachów należy doliczyć podatek Vat wynoszący 23 %. Przyznam szczerze, że jestem tym zdziwiona i zniechęca mnie to do zakupu pełnowymiarowej wersji perfum do wnętrz.


     Miałyście szansę używać kiedyś owych perfum do wnętrz? Co o nich sądzicie?

Wasza A.

niedziela, 27 października 2013

Owocowy zawrót głowy!

      Jeszcze półtora roku temu do mycia swego ciała używałam jedynie żeli pod prysznic. Produkty, jakimi są peelingi, były dla mnie obce. Jednakże pewnego razu w Super-pharmie skusiłam się na jednego okaziciela tego gatunku o zapachu oliwkowym z Joanny. I... zakochałam się w tym kosmetyku! Od tego czasu stosuję peelingi mniej więcej raz na 3 dni :)

     Ostatnimi czasy zaczęłam używać peelingów w mniejszych objętościach. Dlaczego? Z prostego powodu - uwielbiam często zmieniać zapachy kosmetyków do mycia ciała. I tak oto skusiłam się na dwa peelingi z Farmony.


OPAKOWANIE:

     Każdy z nich znajduje się w plastikowej, przezroczystej buteleczce o pojemności 120 ml. Na samej górze opakowania znajduje się czarna nakrętka z otwarciem typu "klik". Powracając do buteleczki - jest ona wykonana z dość twardego tworzywa, więc gdyby nie dość lejąca się konsystencja peelingu to miałabym zapewne dość duże problemy z jego wydobyciem do końca ;)


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

     Wariant "wiśnia i porzeczka" bardzo przypadł mi do gustu. Jego zapach jest słodki, intensywny i długo utrzymuje się na ciele. Jak dla mnie pachnie jak wiśniowy dżem, mniam! :)

     Niestety, peeling w wersji "melon i arbuz" nie spodobał mi się pod względem zapachowym. Jak jeszcze w buteleczce kosmetyk ten pachnie jak lemoniada arbuzowa to na ciele przypomina prędzej sfermentowanego melona... 

       Konsystencja obu produktów jest taka sama. Są one dość lejące, jednakże nie wylewają się z dłoni. I zatopione jest w nich mnóstwo kolorowych drobinek :)



APLIKACJA:

     Aplikacja kosmetyku jest w miarę bezproblemowa. Jednakże radziłabym uważać przy jego wylewaniu na dłoń - łatwo jest wydobyć go w zbyt dużej ilości ;)
  
     Peeling z łatwością rozprowadza się na ciele i tak samo łatwo się go zmywa.


WYDAJNOŚĆ:

     Ich wydajność mogę określić jako przeciętną. Jedna sztuka kosmetyku wystarczyła mi na mniej więcej 3 tygodnie stosowania, przy czym używałam je raz na 3 dni ( jak wcześniej wspominałam ;) ).


DZIAŁANIE:

     Peelingi te mogę zaliczyć do tych mocniejszych zdzieraków. W swojej objętości posiadają mnóstwo niepozornie wyglądających drobinek, które na ciele, podczas masowania, przeistaczają się w trące bestie ;) A tak na poważnie, kosmetyk bardzo dobrze masuje ciało, usuwa zbędny naskórek. Dzięki nim moja skóra była wyraźnie wygładzona i delikatna w dotyku. 

     Ich zapach dość długo utrzymuje się na skórze, co jest plusem tylko w przypadku peelingu wiśniowo - porzeczkowego ;)

SKŁAD:



CENA:

ok. 5 zł / w promocji 3,50 zł

*****

     Bardzo polubiłam te małe, niepozornie wyglądające, peelingi. Chwilowo używam ich tak samo drobnego zamiennika w postaci peelingu z Joanny. Ciekawe czy firma zmieniła tylko wygląd ich opakowania... ;)

Stosowałyście kiedyś peelingi z tej serii? Co o nich sądzicie?

Wasza A.

A na ustach 'pomarańczowy poncz'.

Witam!

     Jak już wiecie - jestem wielbicielką wszelakich kosmetyków do ust. Nie wychodzę z domu bez nałożenia chociażby pomadki ochronnej na me wargi. Z tego też względu wszelakie produkty tego typu ułożyłam w niebieskim koszyczku na półce, abym przypadkiem nie zapomniała o tej 'drobnej', codziennej czynności ;)

     W miesiącach letnich najczęściej stosowałam pomadkę w kredce marki Bourjois o intensywnie pomarańczowym odcieniu. Była ona nawet moim kosmetycznym ulubieńcem w sierpniu. Teraz nadszedł czas, aby co nieco o niej opowiedzieć :)


OPAKOWANIE:

     Kosmetyk ten wygląda jak zwyczajna, świecowa kredka. No, może kredka o dość dużej średnicy ;) Jej opakowanie jest plastikowe i poręczne.


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

     Pomadka, na pierwszy rzut oka, wydaje się być twarda. Jednakże podczas kontaktu z ustami delikatnie roztapia się. Nie martwcie się - w żaden sposób nie rani warg :) Jej zapach jest delikatny, lecz trudny do określenia. Na pewno nie utrzymuje się na ustach. Przynajmniej moich ;)



APLIKACJA:

     Aplikacja tego kosmetyku jest bezproblemowa. A to dzięki temu, iż delikatnie roztapia się on podczas kontaktu z naszymi ustami. Jeżeli zużycie produktu jest na tyle duże, że "rysik" kredki jest już niewielki - wystarczy delikatnie obrócić metalową, dolną część kredki. Pozwoli to na wysunięcie się pozostałej części produktu :)


WYDAJNOŚĆ:

     Pomadkę tę używałam prawie non stop w sierpniu. We wrześniu i w październiku sięgałam po nią już tylko od czasu do czasu. Z tego też względu nie zużyłam jej zbyt dużo i trudno mi określić jej wydajność. Jeszcze nie musiałam wysuwać reszty "rysika" kredki, więc chyba jest ona wydajna ;)


PREZENTACJA NA USTACH:



MOJA OCENA:

     Pomadka ma bardzo intensywny, pomarańczowy odcień, który na ustach wygląda prędzej jak rażący koral. Mimo wszystko - jestem zakochana w tym odcieniu! Kosmetyk z łatwością aplikuje się na ustach i nie smuży. Dzięki niej możemy tylko delikatnie podkreślić nasze usta albo nałożyć więcej warstw produktu, dzięki czemu kolor staje się bardziej intensywny.

     Kosmetyk nie podkreśla suchych skórek i nie zbiera się w załamaniach ust. Schodzi z nich dość równomiernie, po mniej więcej 3 godzinach. Nie należy do gatunku trwałych pomadek, ale mało która szminka do nich należy :)

     Oprócz tego, pomadka bardzo ładnie nabłyszcza usta. I nie jest to jakiś brokatowy błysk! Na szczęście ;) I przede wszystkim - kosmetyk nie wysusza warg.


CENA:

ok. 30 zł


*****

     Jest to moja pierwsza i chwilowo jedyna pomadka w kredce. Nie mogą porównać ją do innych kosmetyków tego typu, ale ta jest po prosto cudowna! :)

Posiadacie tę pomadkę? Co o niej sądzicie?

Miłej nocki, Wasza A.

czwartek, 24 października 2013

Nowości kosmetyczne - październik 2013.

Witam!

     Październik pomału się kończy, więc chyba czas podsumować cóż nowego udało mi się zakupić w owym miesiącu. Nie było tego zbyt dużo. Większość kosmetyków zakupiłam tylko z tego powodu, że ich poprzedników mam już na wykończeniu :)


     Skusiłam się na dwa szampony DeBa, które można było znaleźć w sieci sklepów Biedronka za ok. 6 zł / sztuka. Zakupiłam jeden przeciwłupieżowy i jeden, który ma nadawać włosom niesamowitego blasku. Dzisiaj po raz pierwszy użyłam tego pierwszego. Zobaczymy jak się u mnie spisze :)


     Udało mi się zajrzeć również do Drogerii Natury. Skusiłam się na dwa kosmetyki marki Catrice - matujący puder w kamieniu oraz rozświetlający korektor. Przy okazji zakupiłam cielistą kredkę do oczu z My Secret oraz porzeczkowy peeling do ciała z Joanny.


     Przy kolejnych zakupach w Biedronce do koszyczka wrzuciłam święcę zapachową w wersji "Liczi" La Rissa oraz dezodorant w spray'u Isae. Co do tego drugiego produktu - posiadam go po raz pierwszy. Słyszałam dużo sprzecznych opinii o tym kosmetyku, więc postanowiłam sama go przetestować :) PS. Czy tylko ja widzę jego podobieństwo do antyperspirantu marki Nivea? ;)


     W tym miesiącu dotarła do mnie również paczuszka z mini zestawem 3 kroków z Clinique. Taki zestaw wygrałam na fb w ramach jednego z konkursów. Do tej pory nie miałam styczności z kosmetykami owej firmy, więc jestem bardzo ciekawa jak się one u mnie sprawdzą :)

A cóż ciekawego Wy zakupiłyście / dostałyście w tym miesiącu? :)

Pozdrawiam, A.

wtorek, 22 października 2013

Moja kolekcja kosmetyków do ust.

Hej dziewczyny!

    Już od wielu lat jestem maniaczką wszelakich produktów do ust. Nie wyobrażam sobie wyjścia z domu bez nałożenia na nie choćby pomadki ochronnej! Takie moje małe uzależnienie ;) Z tego też względu dzisiaj chciałabym przedstawić Wam moją kolekcję kosmetyków „naustnych” ;)


     Od razu, na samym początku, ostrzegam, iż będzie to raczej dłuuugi post. Mam nadzieję, że Was nim nie zanudzę ;)

POMADKI OCHRONNE



1, 2 i 3. Balsamy do ust „Kisses” w trzech wariantach – Chocolate Kiss, Sherbet Kiss oraz Toffee Kiss. - Wszystkie trzy stoją na moim biurku i używam ich zazwyczaj przed pójściem spać – aby dodatkowo nawilżyć usta. Balsamy nie barwią warg, ale delikatnie je nawilżają i przepięknie pachną :)

4. Fruit Lip Balm marki Bell. - No cóż, jest to raczej przeciętny balsamik do ust. Ledwo co je nawilża, pozostawia na nich dziwną warstwę. Nie przekonał mnie do siebie.

5. Balsam do ust „Fruity Shine” w wersji truskawkowej marki Nivea. - Mam go w swojej kolekcji od wakacji, a dopiero kilka dni temu po raz pierwszy go użyłam ;) Nie jest to moja pierwsza pomadka do ust owej marki. Bardzo je lubię ze względu na dobre nawilżenie, jakie dają.

6. Masełko kokosowe do ust z Yves Rocher. - Jak może pamiętacie, kosmetyk ten znalazł się kiedyś wśród moich ulubieńców. Masełko dobrze nawilżało i odżywiało usta. Szkoda tylko, że znajdowało się w słoiczku – nie za bardzo przepadam za takimi opakowaniami :)

POMADKI DO UST


     Do pewnego czasu nie preferowałam tego typu kosmetyków do ust. Większość szminek, jakie posiadałam, strasznie przesuszało moje wargi, a do tego zbierały się one we wszelakie załamania na nich się znajdujące. Dopiero w wakacje przekonałam się, że istnieją jeszcze pomadki spisujące się nieźle na moich ustach :)

POMADKI W ODCIENIACH POMARAŃCZOWYCH / KORALOWYCH



7. Pomadka Rouge Carisse w odcieniu „301 Dating Coral” marki L'oreal. - Już wspominałam o niej w poście na temat pomadek nabłyszczających. Przyznam szczerze, iż z czasem coraz lepiej spisywała się na moich ustach. W tym miesiącu to właśnie ona najczęściej na nich gościła :)

8. Pomadka w kredce Color Boost w odcieniu „03 Orange Punch” z Bourjois. - Nabłyszczająca pomadka w przepięknym, oranżowym kolorku. Uwielbiałam używać ją latem, choć zapewne zimą również do niej powrócę. Ładnie nabłyszcza usta, nie podkreśla suchych skórek – jestem na tak :)

9. Pomadka w odcieniu „61 I'm a lobstar!” z Essence. - Niestety, nie podbiła mojego serca. Trzeba było się namęczyć, aby ładnie prezentowała się na ustach. A do tego bardzo szybko z nich znikała.

POMADKI W ODCIENIACH RÓŻU



10. High Gloss Lipstick w odcieniu „010 Classic Rose” marki Gosh. - Co nieco o tej pomadce znajdziecie tu.

11. Pomadka w odcieniu „02 Sparkling Romance” z Essence. - Mam o niej to samo zdanie, jak w przypadku jej oranżowej koleżanki. Nic specjalnego.

12. Pomadka z serii Nude w odcieniu nr 603 z Celii. - Kosmetyk ten zaczęłam używać dopiero jakieś 2 tygodnie temu, więc jeszcze nie chciałabym jej oceniać. Jedyne co mogę stwierdzić to fakt, iż pozostawia bardzo delikatny kolorek na ustach i ma śliczny, winogronowy zapach :)

13. Pomadka Eliskir w odcieniu 05 z Wibo. - Bardzo lubię tę pomadkę! Ma śliczny beżowo – różowy odcień, ładnie prezentuje się na ustach. Do tego, nie wysusza ust i nie podkreśla suchych skórek :)



14. Pomadka „Glam & Sexy” w odcieniu 42 z Bell. - Jedna z lepszych pomadek, która znajduje się w moich zbiorach. Ładnie podkreśla i nabłyszcza usta, a do tego ma prześliczny zapach.

15. Pomadka do ust w odcieniu nr 540 z Eveline Cosmetics. - Była to moja pomadka nr 1 podczas tegorocznej wiosny. Ma śliczny, intensywnie różowy odcień, który bardzo ładnie podkreśla i uwydatnia usta. A do tego dość długo się na nich utrzymuje.

16. Pomadka Moisture Renew w odcieniu „210 Fancy” marki Rimmel. - A to jedna z gorszych pomadek, które posiadam. Jest twarda, trudno nakłada się ją na usta i potrafi podkreślać suche skórki. Jestem na nie!

17. Pomadka nabłyszczająca w odcieniu „200 Get the Nudes Paper!” z Catrice. - To właśnie tą pomadkę najczęściej używałam w sierpniu. Przepięknie nabłyszczała usta, delikatnie je nawilżała i dość długo się na nich utrzymywała. Bardzo ją polubiłam :)

     Wśród tych pomadek powinna znaleźć się również pomadka z Maybelline oraz z Miss Sporty, o których wspominałam w tym poście. Niestety, pozostawiłam je w swoim rodzinnym domu :(

BŁYSZCZYKI



     Od zawsze lubiłam używać błyszczyków – czy to tych w odcieniach różu, czy tych w odcieniach czerwieni. W swojej torebce zawsze noszę minimum 2 kosmetyki tego typu :) A oto moja skromna kolekcja:

BŁYSZCZYKI W ODCIENIU CZERWONYM



18. Pomadka w płynie Manifesto w odcieniu nr 906 z Paese. - Co do tego kosmetyku mam dość mieszane uczucia. Niby ładnie prezentuje się na ustach, nie podkreśla suchych skórek i dość długo się na nich utrzymuje. Niestety, strasznie barwi usta, schodzi z nich nierównomiernie, a aplikator, który znajduje się w opakowaniu, strasznie utrudnia jego aplikację.

19. Lakier do ust Apocalips w odcieniu „501 Stellar”. - Notkę o nim znajdziecie tu.

20. Lip Tint do ust w odcieniu nr 3 marki Bell. - Tego kosmetyku używam dość rzadko i to głównie z powodu jego ceglastego koloru, który średnio do mnie przemawia. Pomijając ten fakt, lip tint baaardzo długo utrzymuje się na ustach, nie podkreśla suchych skórek, ale nieco wysusza wargi.

21. Błyszczyk Air Flow w odcieniu nr 01 marki Bell. - Tester tego kosmetyku był dołączony do box'a kosmetycznego od Face & Look. Bardzo rzadko go używam, ponieważ błyszczyk ten strasznie podkreśla wszelakie suche skórki przy ustach i zbiera się w załamaniach warg.

BŁYSZCZYKI W ODCIENIU RÓŻOWYM I BEŻOWYM



22. Lip Tint w odcieniu różowym marki Bell. - Mam o nim podobne zdanie, jak o jego ceglastym koledze ;)

23. Błyszczyk do ust z kwasem hialuronowym w odcieniu nr 05. - Błyszczyk ten często nakładam na swoje usta, gdy wychodzę na uczelnię. Posiada on subtelny kolorek, który bardzo ładnie nabłyszcza usta. Szkoda tylko, że tak krótko się na nich utrzymuje...

24. Błyszczyk Magic Gloss Lipgloss 6 w 1 w odcieniu nr 358 marki Eveline Cosmetics. - Pisałam o nim w tej notce.

25. Błyszczyk do ust Glance Shine marki Quiz. - A tutaj znajduje się notka o nim ;)

BŁYSZCZYKI Z DODATKIEM BROKATU



26. Owocowy błyszczyk do ust Fruit Garden bodajże w odcieniu 01 z Eveline Cosmetics. - Przyznam szczerze, iż go nie znoszę. Kosmetyk tworzy na ustach kleistą, nieprzyjemną warstwę, która jakimś cudem roznosi się wraz z brokatem po całej twarzy. Mały koszmarek ;/


27. Holograficzny błyszczyk do ust 3D w odcieniu nr 68 z Eveline Cosmetics. - Tutaj znajduje się notka na jego temat.

******

     Tak oto prezentuje się moja kolekcja kosmetyków do ust. Jest ich dość sporo, ale zapewne część z Was ma tych produktów o wiele więcej ;) Mam nadzieję, że tak długi post Was nie zanudził ;)

Pochwalcie się - jak wygląda Wasza kolekcja produktów do ust? ;)

Buziaki, A.

poniedziałek, 21 października 2013

Puder za 1 funta - jak sprawdził się przy cerze mieszanej?

Hej wszystkim!

     Nie wiem jak Wam, ale mi weekend minął bardzo szybko. Miałam tyle planów, a części z nich nawet nie udało mi się zrealizować. Czemu ten czas tak szybko mija? ;)

     Dzisiaj chciałabym co nieco napisać Wam o pudrze z MUA, który udało mi się zakupić podczas sierpniowej wizyty w Londynie. Jeżeli jesteście ciekawe czy produkt kosztujący 1 funta sprawdził się przy mojej mieszanej cerze - zapraszam na dalszą część notki! :)



OPAKOWANIE:

     Opakowanie wykonane jest z plastiku i posiada otwarcie na tak zwany zatrzask. Niestety, wyrobiło się ono przy codziennym stosowaniu kosmetyku i opakowanie nie chce się szczelnie zamykać. Z tego też względu nie radziłabym nosić go w torebce, bo może nam się otworzyć.


KONSYSTENCJA / STRUKTURA:

     Kosmetyk ten należy do rodzaju pudrów prasowanych. Niestety, pyli się niemiłosiernie podczas jego używania. I jest to produkt bezzapachowy. Ja posiadam go w odcieniu 1.



APLIKACJA:

    Jak już wcześniej wspomniałam - produkt pyli się podczas jego nakładania na pędzel. Z tego też względu radziłabym strzepnąć nadmiar pudru z pędzla. Jego nakładanie nie jest jakimś trudnym zadaniem - robimy to tak, jak w przypadku innych kosmetyków tego typu ;))


WYDAJNOŚĆ:

     Puder stosuję mniej więcej od września. Na dzień dzisiejszy zostało mi go mniej niż połowa opakowania. Jednakże warto tutaj zaznaczyć, iż mamy w nim tylko 5,7 g. Jest to bodajże połowa mniej niż w większości pudrach, które do tej pory używałam. Zapewne będę go stosować jeszcze przez ok. miesiąc. Myślę, że można uznać go za średnio wydajny kosmetyk.



DZIAŁANIE:

     Puder ładnie stapia się z cerą i z podkładem / kremem BB, nie tworzy plam ani smug. Nie zapycha również porów, nie podrażnia, nie wywołuje alergii. I są to jego jedyne zalety, niestety.

     Kosmetyk ten nie matuje skóry, więc nie będzie odpowiedni dla osób z mieszaną i tłustą cerą. Mniej więcej po 10 - 20 minutach od jego nałożenia moja skóra znowu zaczęła się świecić na policzkach, jak i na nosie. Puder ten potrafi podkreślać suche skórki, a do tego bardzo krótko utrzymuje się na twarzy. Po mniej więcej 3 - 4 godzinach wymagana jest poprawka makijażu. I to nie tylko z powodu świecenia się skóry. Po tym czasie pudru jakby w ogóle nie było na skórze. Co powoduje też szybsze ścieranie się podkładu.

SKŁAD:



CENA:

1 funt, czyli ok. 5 zł

*****

     Muszę przyznać, iż cena pudru z MUA jest adekwatna do jego jakości. Kosmetyk może i sprawdzi się u osób z cerą normalną jako tymczasowe utrwalenie makijażu. Dla osób z cerą mieszaną ( jak ja ) lub tłustą jest on nieodpowiedni. Chyba, że ktoś lubi średnio co godzinę używać bibułki matującej lub / i ponownie nakładać puder ;)

Macie jakieś doświadczenia z kosmetykami marki MUA? Co o nich sądzicie?

Miłego dnia, A.

sobota, 19 października 2013

Słodziutkie woski od Yankee Candle.

Hej dziewczyny!

     Nie jestem pierwszą i na pewno nie jestem też ostatnią dziewczyną, która skusiła się na woski Yankee Candle i uległa ich urokowi. Swoje pierwsze produktu tej firmy kupiłam podczas mojej lipcowej wizyty w Warszawie. Skusiłam się wtedy na słodkie zapachy, a mianowicie na woski o nazwie "Red Velvet" oraz "Strawberry Buttercream". I to właśnie o nich będzie dzisiejsza notka :)


     "Red Velvet" zauroczył mnie swoim zapachem już kiedy wąchałam go przez folię na stoisku Yankee Candle. Jednakże dopiero w domu, kiedy rozpaliłam go w swoim kominku, zakochałam się w nim! Wosk ten pachnie jak czekoladowe ciastko z nutą wanilii. Przyznam szczerze, że za każdym razem kiedy go paliłam to robiłam się głodna, ot co ;) 

     Jego zapach jest intensywny i na pewno bardzo słodki. Nie będzie on odpowiedni dla dziewczyn, które wolą bardziej kwiatowe czy orientalne zapachy. I na pewno nie radzę go kupować osobom, które wolą delikatne zapachy. Ja jestem w nim zakochana - uwielbiam słodkie i wręcz przepysznie pachnące woski :)




     "Strawberry Buttercream" również należy do rodzaju tych słodszych zapachów. Od razu po jego rozpaleniu wyczuwałam w nim intensywną nutę smakowitej bitej śmietany. Szczerze napisawszy, truskawki są tu dość słabo wyczuwalne. Mimo wszystko - bardzo polubiłam ten zapach! 

     I tak jak w przypadku poprzedniego zapachu - polecam go osobom uwielbiającym słodkie zapachy ;)


     Zapach obu wosków długo utrzymuje się w mieszkaniu - nawet jeżeli rozpalimy ( roztopimy? ;) ) je dosłownie na pół godziny. Oba te produkty mogę Wam serdecznie polecić :)

A jakie woski Wy lubicie? ;)

Wasza, A.

piątek, 18 października 2013

Rome Honeysuckle Amore.

Hej dziewczyny!

   Na początku chciałabym przeprosić Was za moją kilkudniową nieobecność. Piąty rok studiów przywitał mnie przeogromną ilością nauki i robienia projektów. A podobno studia magisterskie są takie łatwe... ;)

     Jakiś czas temu w moich ulubieńcach ( bodajże byli to ulubieńcy sierpniowi ) pokazałam Wam mgiełkę z Bath & Body Works o uroczej nazwie "Rome Honeysuckle Amore". Dzisiaj przyszedł czas na zrecenzowanie tego zapachowego cuda :)


     Kosmetyk ten zakupiłam podczas mojej lipcowej wizyty w Warszawie. To właśnie wtedy po raz pierwszy zawitałam w sklepie Bath & Body Works i przyznam szczerze - dostałam małego oczopląsu od ilości produktów tam się znajdujących ;)

     Miałam dość duży problem z wyborem zapachu, ponieważ większość z nich przypadła mi do gustu. Postanowiłam wybrać ten, który był dostępny w ofercie limitowanej. Prawdopodobnie już teraz nie znajdziecie tego zapachu mgiełki, niestety :(


     Mgiełka znajduje się w plastikowym opakowaniu o dość specyficznej pojemności 236 ml. Od końca lipca do dnia dzisiejszego zużyłam może 1/10 buteleczki. Fakt faktem, nie używam jej codziennie. Jednakże jestem osobą, która perfumami / mgiełkami psika się niemiłosiernie. Oczywiście, bez przesady! Nie chciałabym, aby ludzie dusili się w moim towarzystwie ;)

     Kosmetyk posiada wodnistą ( a jakże inaczej ;) ) konsystencję o różowym zabarwieniu. Czytałam kiedyś na jakimś blogu, iż różowe zabarwienie jakiegokolwiek zapachu, czy to perfumy, czy to mgiełki, świadczy o tym, iż w swojej kompozycji zapachowej posiada nuty owocowe i, że będzie on należał do kategorii zapachów dość słodkich. I tak jest w tym przypadku :) Oto nuty zapachowe owego produktu:

Nuty zapachowe:

* różowa lonicera,
* włoska brzoskwinia,
* cyprys.


     Nie umiem opisywać zapachów, więc nie będzie bawić się tutaj w poetkę ;) Mgiełka ma słodki, dość intensywny zapach, ale na pewno nie jest on duszący. Mi kojarzy się on z wakacjami, z owocowym sadem, szczęściem i radością. Na pewno jest to zapach na dzień i idealnie sprawdzałby się w okresach wiosennych czy letnich. Chociaż znając mnie - będę go używać również zimą :)

       Zapach w miarę długo utrzymuje się na skórze, a na ubraniach - nawet cały dzień! Jeżeli użyję go przed wyjściem na uczelnię, np. o 9 rano, to do godziny 14 - 15 jeszcze czuję zapach mgiełki, choć jest on o wiele słabszy niż od razu po jej aplikacji na ciało.

     Mgiełki z Bath & Body Works w większej pojemności kosztują 59 zł. Mi udało się trafić na promocję 1 + 1, gdzie za dwie mgiełki zapłaciłam 59 zł i 1 gr ;)

*****

     Mgiełki z Bath & Body Works zachwyciły mnie swoimi zapachami. W swojej kolekcji zapachów posiadam aż 4 sztuki tych produktów - dwie w większych i dwie w mniejszych pojemnościach.

     Tak na sam koniec - mam do Was pytanie. Kojarzycie może markę Dear Body, której kosmetyki możecie dostać w drogeriach Hebe? Otóż w swojej kolekcji posiadają mgiełki identycznie wyglądające ( może i nawet tak samo pachnące ) jak te z Bath & Body Works! A podobne ich żele do kąpieli czy mleczka są podobne do tych z Victoria's Secret... Co o tym sądzicie?

Miłego dnia, Wasza A.

wtorek, 15 października 2013

Mój wrześniowy ulubieniec, czyli serum z olejkiem arganowym marki Bioelixire.

Cześć dziewczyny!

     Wśród moich wrześniowych ulubieńców znalazł się pewien kosmetyczny maluszek, który zauroczył mnie nie tylko swoim zapachem, ale również dobrym działaniem na moje przesuszone końcówki włosów. Oczywiście, chodzi tutaj o serum z olejkiem arganowym marki Bioelixire.


OPAKOWANIE:

     Serum znajduje się małej, plastikowej buteleczce o pojemności 20 ml. Otwiera się je przy pomocy czarnej nakrętki, która usytuowana jest na szczycie opakowania. Na szczęście - jest ono przezroczyste ( tj. opakowanie ;) ), więc możemy na bieżąco kontrolować ile kosmetyku jeszcze w nim pozostało.


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

     Kosmetyk posiada typowo oleistą konsystencję, która ( nawet po rozsmarowaniu go na włosach ) pozostawia na palcach tłustą warstewkę. A jego zapach... jest po prostu cudowny! Rzekłabym, iż jest to intensywniejsza i bardziej słodka wersja zapachu żelu pod prysznic 'Orzech Macadamia' marki Yves Rocher :) 



APLIKACJA:

     Produkt ten aplikuje codziennie wieczorem na jeszcze wilgotne włosy. Delikatnie wcieram go w końcówki moich włosów, a resztki produktu delikatnie rozprowadzam po długości. Uwaga! Nie radzę aplikować tego serum w dużych ilościach na całe włosy. Może to się dla Was skończyć super obciążonymi i przetłuszczonymi włosami.


WYDAJNOŚĆ:

     Serum zaczęłam używać już w miesiącach wakacyjnych, a na dzień dzisiejszy mam go jeszcze w ilości połowy opakowania ( tj. ok 10 ml ). Jestem zadowolona z jego wydajności :)




DZIAŁANIE:

     Tutaj mogłabym się rozpisywać :) Serum dobrze zmiękcza włosy i je wygładza, dzięki czemu ich końcówki wydają się być mniej rozdwojone niż są w rzeczywistości. Nie łudźmy się - kosmetyki nagle nie "skleją" nam rozdwojonych włosów ;) Po prostu poprawią ich wygląd. A to już coś :)

     Oprócz tego, kosmetyk bardzo ładnie nabłyszcza włosy i dodaje im jakby delikatnego blasku. Nie obciąża włosów i nie przetłuszcza ich. Chyba, że zaaplikujemy go w zbyt dużej ilości ;)


SKŁAD:



CENA:

Ok. 8 - 10 zł

*****

     Moim zdaniem jest to bardzo dobre serum, które dobroczynnie wpływa na stan naszych włosów. Mam w planach zakup 100 % olejku arganowego - jestem ciekawa jak ono się u mnie spisze :)

Stosowałyście kiedyś to serum? A może polecacie jakiś inny produkt wpływający korzystnie na końcówki włosów?

Miłej nocki, Wasza A. :)

poniedziałek, 14 października 2013

Gładkie ciało z żelem do depilacji marki Joanna.

Hej dziewczyny!

   Nie wiem jak Wy, ale ja do pewnego czasu do golenia swoich nóg używałam a to żelu pod prysznic, a to szamponu... Sądziłam, że jakakolwiek pianka ( czy też żel ) do golenia jest mi po prostu zbędna. Nie byłam przekonana również do kremów do depilacji - nie raz się zawiodłam na tego typu kosmetyku. Jednakże jakiś czas temu przekonałam się do tego pierwszego rodzaju produktu pomocnego w depilacji. A jaki to kosmetyk tak odmienił moje zdanie? Żel do golenia marki Joanna :)


OPAKOWANIE:

     Żel znajduje się w 200 mililitrowym opakowaniu, do którego dobudowana została wygodna pompka ( trochę specyficzna, ale jednak pompka ;) ). Buteleczka prezentuje się dość zwyczajnie, ale w swoim wnętrzu ukrywa żelowy cud do golenia nóg... 


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

     Jak nazwa produktu wskazuje - ma on konsystencję żelu :) Jednakże zmienia się to, gdy delikatnie potrzemy produkt wilgotną dłonią. W mgnieniu oka, zamiast żelu na naszym ciele pojawia się przyjemnie wyglądająca, biała pianka. A co do zapachu produktu - jest on dość specyficzny. Niby to słodki, niby lekko chemiczny...


APLIKACJA:

     Żel wydobywa się przy pomocy dziwnie wyglądającej pompki / dozownika. Kosmetyk z łatwością rozsmarowuje się na skórze i przy okazji przeistacza się wtedy w białą jak śnieg piankę, którą szybko można zmyć z naszego ciałka.



WYDAJNOŚĆ:

     Przyznam szczerze, iż jestem pozytywnie zaskoczona wydajnością tego produktu. Używam go ( moim zdaniem ) dość często - minimum 2 - 3 razy w tygodniu i do tego od około 3 miesięcy. A w opakowaniu zostało nieco mniej niż połowa żelu. Przynajmniej tak mi się zdaje, bo, niestety, nie da się tego zauważyć.


DZIAŁANIE:

     Żel ( później już pianka ;) ) ułatwia golenie nóg - na pewno dwa razy nie "przesuniemy" golarką po danym miejscu, bo zbiera nam ona białą piankę i pozostawia gładziutką skórę. Dzięki temu, iż nasze ciało jest otoczone pianką - golarka w mniejszym stopniu trze ostrzami po jego powierzchni, dzięki czemu nie będzie ono aż tak podrażnione.

      Kosmetyk z Joanny zapewnia mi bezbolesne golenie nóżek, bez jakikolwiek podrażnień. Dzięki niemu moja skóra jest gładka i delikatna w dotyku :)


SKŁAD:



CENA:

Ok. 11 zł

******

     Przyznam szczerze, iż chwilowo nie wyobrażam sobie golenia moich nóg bez użycia tego żelu. Jest to pierwszy kosmetyk tego typu, który sprawdził się u mnie w tej kobiecej czynności. I kto by pomyślał, że ten produkt jest w stanie podbić moje serce? ;)

A jakie kosmetyki do depilacji Wy preferujecie?

Miłej nocki, A.

sobota, 12 października 2013

Recenzja modelującego koncentratu wyszczuplającego marki Tołpa.

Hej wszystkim!

   Nie wiem jak Wy, ale ja już od dobrych paru lat walczę o swoją własną, "idealną" figurę. Nie, nie katuję się dietami ;) Po prostu staram się lepiej odżywiać i uprawiać jakieś sporty. Jednak wiadomo, że czasami mamy ochotę na jakieś słodkości czy inne niezbyt zdrowe posiłki.

   Dochodząc do sedna notatki - nie wierzę w wyszczuplające działanie kosmetyków. Z tego też względu, kiedy otrzymałam modelujący koncentrat wyszczuplający marki Tołpa, byłam do niego sceptycznie nastawiona.



OPAKOWANIE:

   Kosmetyk znajduje się w plastikowej, giętkiej tubce o pojemności 200 ml. Na samym dole opakowania znajduje się otwarcie typu "klik" z wyprofilowanym miejscem na palec.


KONSYSTENCJA I ZAPACH:

   Koncentrat posiada średnio gęstą konsystencję o delikatnie beżowym zabarwieniu. Jego zapach jest dość specyficzny. Jak dla mnie pachnie on jak męskie perfumy ;)



APLIKACJA:

   Kosmetyk z łatwością rozsmarowuje się na skórze i bardzo szybko się w nią wchłania. Do tego nie pozostawia na ciele tłustej warstewki. Na szczęście :)

WYDAJNOŚĆ:

   Jego wydajność mogę określić jako dobrą. Stosowałam go 2 razy dziennie ( rano i wieczorem ) przez ok. 2 miesiące i dopiero wtedy kosmetyk zakończył swój żywot :)




DZIAŁANIE:

   Od razu uprzedzam - kosmetyk nie działa wyszczuplająco. Może i delikatnie ujędrnia, i wygładza skórę, ale nic więcej. Na szczęście, prudukt bardzo dobrze nawilżał ciało i łagodził niewielkie podrażnienia, które się na nim znajdowały.


SKŁAD:



CENA:

ok. 50 zł


Kosmetyk do testów otrzymałam od serwisu bangla.pl w ramach współpracy z Klubem Kejt.


 

Fakt, iż otrzymałam kosmetyk do testów nie wpłynął na moją opinię o nim.

*****

 Używałyście kiedyś kosmetyków wyszczuplających? Co o nich sądzicie?

Miłej nocki, Wasza A.