piątek, 30 stycznia 2015

Pierwsze spotkanie z kosmetykiem marka Ava Laboratorium.

    Zapewne wiele Was zdziwi się, część może nawet będzie mnie "hejtować", ale przyznam się - nie zwracam zbyt dużej uwagi na składy kosmetyków. Tym bardziej tych do mycia ciała czy też włosów. Wiadomo, w przypadku kremów do twarzy unikam parafiny ( moja skóra źle na nią reaguje ) i staram się wybierać produkty, które mają w sobie ekstrakty czy różnego typu dobroczynne oleje. Jednak inne dodatkowe składniki są często dla mnie nieznane i nie zwracam na nie uwagi. Zapewne ktoś stwierdzi - jaka tam ze mnie kosmetyczna blogerka?! ;)

    Jednak w zeszłym miesiącu postanowiłam zakupić parę produktów firmy, która szczyci się tym, iż tworzy kosmetyki naturalne i organiczne. Mowa tutaj o Laboratorium Ava. Zapewne część z Was kojarzy ową firmę, a część nie. Jeżeli jesteście ciekawe - jakie produkty posiadają w swojej ofercie - zapraszam na ich oficjalną stronę. Nie, nie jest to żadnego typu reklama ;) Kosmetyki owej marki zakupiłam na Merlin.pl - nie dostałam ich w ramach współpracy.


    Jednym z zakupionych przeze mnie kosmetyków był żel myjący do twarzy z olejkiem pomarańczowym. Znajdował się on w przezroczystej, plastikowej buteleczce o pojemności 200 ml. Na samej jego górze znajdowała się z zakrętka, po której otwarciu ukazywał się otwór o dość małych rozmiarach. Dzięki temu można było zaaplikować małą ( i wystarczającą ) ilość kosmetyku na dłoń. Skład oraz krótki opis produktu znajdowały się na tylnej stronie opakowania. Czyli standardowo.




    Konsystencja żelu przypominała mi nie do końca zastygniętą galaretką o lekko mlecznym zabarwieniu. Cóż, jeżeli ktoś nie przepada za zbyt mocnym zapachem kosmetyków - ten powyżej nie będzie dla niego odpowiedni. Produkt posiada intensywny, pomarańczowy zapach. I nie jest to typowo owocowy aromat. Co to, to nie. Mi kojarzy się on ze świeżo startą skórką pomarańczową. Niestety, nie przypadł mi on do gustu...

    Kosmetyk z łatwością rozprowadza się na skórze, aczkolwiek prawie w ogóle nie pieni się - nawet po kontakcie z dość dużą ilością wody. Na szczęście, jego spłukanie z twarzy nie jest problematyczne.



     Samo działanie żelu również nie spełniło moich podstawowych oczekiwań. Po pierwsze ( i najważniejsze! ), nie za dobrze radził sobie z oczyszczaniem twarzy i usuwaniem z niej resztek makijażu. Nie raz zdarzyło mi się, że przy przemywanie twarzy wacikiem nasączonym tonikiem - widziałam na nim resztki podkładu czy też tuszu. Po drugie, jego zapach był na tyle duszący, iż utrudniał nieco codzienne mycie twarzy. O zgrozo, aromat ten pozostawał na skórze nawet po zaaplikowaniu toniku.

     Z drugiej strony, produkt nie powodował u mnie wysuszenia czy też uczucia ściągnięcia skóry. Nie zapchał moich porów skórnych, nie podrażnił mnie, nie spowodował powstanie suchych skórek. Po jego zastosowaniu moja twarz była miękka i delikatna w dotyku. 


    Jego wydajność określiłabym jako przeciętną. Produkt zużyłam po mniej więcej miesiącu codziennego stosowania. Jego cena waha się od 10 do nawet 20 zł. Wszystko zależy od sklepu, w jakim go znajdziecie, i od promocji. Sama zakupiłam go za ok. 11,50 zł.

     Myślę, że produkt ten nie byłby taki zły - gdyby tylko dobrze oczyszczał skórę. Jak dla mnie to robił to zbyt delikatnie, a do tego niedokładnie. Myślę, że za taką cenę można znaleźć ciekawszy żel do mycia twarzy.



A jakie jest Wasze zdanie o kosmetykach marki Ava Laboratorium?


Miłej nocki, Wasza A.

środa, 28 stycznia 2015

Od miłości do nienawiści jeden krok. W rolach głównych - "Cherries on snow" i "Hazelnut Coffee".

   Mam na imię Ala i jestem woskoholiczką. Uwierzcie, gdyby istniał klub "Anonimowych Woskoholiczek" to musiałabym się do niego zapisać ;) Fakt faktem, moja kolekcja nie jest tak duża jak niektórych dziewczyn. Jednak staram się wypalać tarty na bieżąco. By móc skusić się na kolejne wersje zapachowe, ot co.

   Kiedy nadarzyła się okazja by zakupić woski Yankee Candle, które standardowo nie są dostępne w Polsce, nie wahałam się i zamówiłam parę sztuk. Wśród nich znalazły się takie zapachy jak "Hazelnut Coffee" oraz "Cherries on snow". Jeden z nich stał się moim ulubieńcem, a drugi będę omijać szerokim łukiem...


Cherries on snow

   Kiedy po raz pierwszy poczułam zapach tego wosku to wiedziałam, że stanie się on moim ulubieńcem. Jego aromat nieco różni się, gdy wąchamy go "na sucho" ( czyli poprzez folię ) niż gdy wyczujemy go po rozpaleniu w kominku. W pierwszym przypadku zapach tarty kojarzy mi się z... likierem wiśniowym. Nie bójcie się, nie wyczujecie ani odrobiny alkoholu ;) Jednak, jak może kojarzycie, wiśnie tego rodzaju mają intensywny, ujmujący aromat. Sama nie jestem fanką tego typu słodkości ( jeżeli chodzi o ich spożywanie ), jednak nuty zapachowe tego wosku przed rozpaleniem przypadły mi do gustu. 


   Jego aromat zmienia się po rozpaleniu go w kominku. Nie przypomina już likierowych wiśni. O nie! Tarta pachnie jak torcik wiśniowy z odrobiną słodkiej, aromatycznej wanilii. Mniam! Jest to zapach dość słodki, intensywny, aczkolwiek nie duszący. I wyczujemy go w każdym zakamarku pokoju. Mmm :)


Hazelnut Coffee

    Miałam wielkie nadzieje co do tego wosku. Myślałam, że będzie pachniał jak świeżo zmielona, aromatyczna kawa z dodatkiem słodkiego, aczkolwiek nie mulącego syropu orzechowego. Cóż, tarta ta w rzeczywistości okazała się zupełnie inna...

    Już w folii wosk pachnie inaczej niż się tego po nim spodziewałam. Niby można wyczuć w nim nutę kawy, jednak jest to kawa przesłodzona, wręcz nie do "wąchania". W pierwszych minutach po wrzuceniu tarty do kominka - czuć aromat świeżo zmielonej, gorzkiej kawy. Niestety, ten zapach zmienia się po czasie. Zaczyna być bardzo intensywny, przesłodzony, duszący. O zgrozo, wyczuwam w nim jakby... szpitalną nutę! Tak jakby ktoś rozpalił ten wosk w szpitalu, wśród wszelakich lekarstw czy środków dezynfekujących! ;O


    Jeszcze gorzej jest jak zgasimy tealight w kominku, wyjdziemy na jakiś spacer czy zakupy i wrócimy do domu. Już przy wejściu poczujemy intensywny zapach pseudo kawy połączonej z specyficznym zapachem leków. Ja jeszcze jakoś daję radę funkcjonować przy takim aromacie. Jednak mój luby wręcz się nim dusi i otwiera w domu wszelkie możliwe okna...



    Do tarty "Cherries on snow" z chęcią powrócę w przyszłości. Oczywiście, jeżeli będę miała dostęp do produktów zamawanych w USA. Niestety, wosk "Hazelnut Coffee" bardzo mnie rozczarował i nie polecam go nikomu. Chociaż kto wie - może wśród Was znajdzie się osoba, która go bardzo lubi? ;)


Miłego wieczoru, Wasza A.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Aktywne serum nawilżające marki Bielenda. Czy stanie się moim ulubieńcem?

    Jestem osobą, która bardzo rzadko stosuje jakiekolwiek sera do twarzy. Jeżeli już jakieś posiadam to używam je solo, czyli nie nakładam po nich kremu. Mam takie wrażenie, że czasami ten drugi kosmetyk zmniejsza działanie drugiego. 

    Jakiś czas temu przyniosłam z pracy cały zestaw kosmetyków marki Bielenda. Wśród nich znalazło się aktywne serum nawilżające. Czy w rzeczywistości spełniło ono moje wymagania?


    Kosmetyk znajduje się w szklanej, zgrabnej buteleczce o pojemności 30 ml. Opakowanie wygląda estetycznie i elegancko. Przynajmniej takie jest moje zdanie ;) Serum wydobywa się z butelki za pomocą szklanej, wąskiej pipety. Jednokrotnie można nabrać wystarczającą ilość produktu, by rozsmarować go na całą twarz oraz szyję. Dodatkowo, kosmetyk zapakowany jest kartonik, na którym znajdują się wszelakie informacje na jego temat. 



    Serum posiada niby wodnistą konsystencję, choć mi kojarzy się ona z bardzo rozrzedzonym kisielem. Dodatkowo, posiada ono bardzo ładny zapach. Mi kojarzy się on z kobiecymi, kwiatowymi perfumami. Nie martwcie się - zapach krótko utrzymuje się na skórze :)

    Produkt szybko wchłania się w skórę i nie pozostawia na niej lepkiej, nieprzyjemnej warstwy. Za to delikatnie matuje, aczkolwiek nie jest to sztuczny mat. Już po minucie, maksymalnie dwóch, od jego aplikacji możemy nakładać na twarz kosmetyki kolorowe.


    Działanie serum bardzo przypadło mi do gustu. Kosmetyk dobrze nawilża i odżywia skórę, przy czym pozostawia ją delikatną i miękką w dotyku. Dzięki niemu pozbyłam się suchych skórek, które znajdowały się w okolicach nosach. Nie zauważyłam, aby produkt powodował wysyp krost czy też powstanie uczuleń skórnych.

    Podobno kosmetyk ten posiada działanie ujędrniające i przeciwzmarszczkowe. Niby moja skóra stała się bardziej napięta, aczkolwiek nie zauważyłam by w jakikolwiek sposób zmniejszyły się moje zmarszczki mimiczne. W takie cuda nie uwierzę ;) 


   Jedyne co mogę zarzucić temu produktowi to jego kiepska wydajność. Stosowałam go prawie codziennie, rano i wieczorem, przez półtora miesiąca. Na dzień dzisiejszy pozostała mi jego resztka na dnie. Cóż, miałam nadzieję, że będę mogła cieszyć się nim przez nieco dłuższy okres czasu...

    Mimo to - bardzo go polubiłam. Zastanawiam się nad zakupem innej wersji tego serum - bodajże przeznaczonego do cery tłustej.


Stosujecie sera do twarzy? Które jest Waszym ulubionym?


Buziaki, A.

piątek, 23 stycznia 2015

Wycieczka do Görlitz. Mały mix zdjęć i zakupy w DM-ie.

   Na początku stycznia zaczął się mój zaległy urlop - którego nie wykorzystałam w zeszłym roku. Dzięki dziewięciu dni bez pracy mogłam nareszcie odpocząć i zregenerować siły na kolejne tygodnie. Skoro miałam wolne to postanowiłam wybrać się w miejsce, które miałam ochotę zobaczyć już dawno temu. A mowa tutaj o...


... Görlitz, miasta położonego tuż za niemiecką granicą. Rzekłabym, iż jest ono przedłużeniem polskiego miasta, Zgorzelca, które zlokalizowane jest na Dolnym Śląsku. Do tamtej pory nie byłam w ani jednym, w ani drugim miejscu, więc nie mogłam doczekać się tej wycieczki.

    Na nasze małe nieszczęście - pogoda w Görlitz była typowo zimowa. Śnieg, mróz, niska temperatura, Warunki te nie były sprzyjające do jakichkolwiek spacerów czy zwiedzania. Z tego też względu w mieście spędziliśmy maksymalnie 6 godzin. Dużo nie zobaczyłam, aczkolwiek nie przejęłam się tym za bardzo. Do Görlitz mam około 2 godziny jazdy autem, więc zapewne jeszcze nie raz tam zawitam ;)





    Naszym głównym celem okazał się być Rynek, gdzie spędziliśmy większość czasu. Zdziwiło mnie to, że większość barów czy też restauracji albo była zamknięta, albo świeciły w nich pustki. Czyżby nikt nie chodził do takich miejsc o godzinie 15 - 16? ;)

     Nie byłabym również sobą, gdybym nie zawitała do chyba jednego z najbardziej znanych sklepów, a dokładnie drogerii, czyli do DM-u. W Görlitz znajdują się dwa miejsca tego typu i do obydwu z nich zawitałam ;)


    Na początku - obawiałam się nieco wizyty w tym sklepie. A dokładnie tego, iż... zbankrutuję ;) Na moje szczęście, kupiłam wyłącznie to, co chciałam. No, nie liczę paru produktów do kąpieli ;) Mimo wszystko, mam wrażenie, że wyszło tego dość dużo. Jak na kosmetykoholiczkę przystało ;)





    Część powyższych kosmetyków obecnie używam - z jednych jestem zadowolona, z innych już niekoniecznie. O niektórych na pewno pojawi się osobna notka, ale to dopiero za jakiś czas ;) Jedyne czego żałuję to fakt, iż w polskich drogeriach nie ma kosmetyków p2. A ich rozświetlacz jest po prostu cudowny!

    Była to moja pierwsza i na pewno nie ostatnia wizyta w Niemczech. Chciałabym w najbliższym czasie pojechać do Berlina, jeśli uda mi się załatwić nieco dłuższe wolne w pracy. Ale! Na razie nic nie planuję - zobaczymy jak to będzie :)



Byłyście kiedyś w Görlitz?


Buziaki, Wasza A.

środa, 21 stycznia 2015

Babyface Pore Powder - uroczo wyglądający puder od It's Skin.

    Uwielbiam zamawiać kosmetyki na stronie E-bay. Tym bardziej te, które nie są stacjonarnie dostępne w Polsce. I tak oto, pewnego jesiennego dnia, dotarł do mnie puder sypki marki It'Skin - "Baby Face Pore Powder".


    Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to jego cudowne, słodko wyglądające opakowanie. Widnieje na nim uśmiechnięta buźka z loczkiem i przyczepione są do niego małe, anielskie skrzydła. Same napiszcie - czy nie wygląda ono uroczo? ;) W opakowaniu zamknięte jest tylko 5 g produktu. Myślę, że jak za cenę 25 zł jest to trochę za mało...


    Puder ma postać sypką. Jest bardzo dobrze zmielony i ma kolor biały. Nie bójcie się - bardzo dobrze wtapia się w skórę, więc w ogóle go na niej nie widać. W opakowaniu znajduje się również sitko oraz mała, puchata gąbeczka, która ma nam służyć do aplikacji kosmetyku. Przyznam, że używałam jej na samym początku i dobrze się u mnie spisywała ;) Jednakże po małym praniu zrobiła się dość sztywna i nieprzyjemna w dotyku, więc wylądowała w koszu na śmieci. Niestety.


    Na początku nie byłam przekonana do tego kosmetyku. Nie matował skóry, nie zmniejszał widoczności porów ( jak obiecuje producent ), potrafił podkreślać suche skórki. I działo się to nawet wtedy, gdy zastosowałam go w duecie z koreańskim kremem BB! Szczerze napisawszy - miałam ochotę rzucić puder w kąt i w ogóle się nim nie przejmować.


    Jednak postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę i zastosowałam go na nowo zakupiony podkład "Affinitone" marki Maybelline. I, uwierzcie, byłam w szoku tym, co zobaczyłam. Po pierwsze, moja skóra była wręcz perfekcyjnie matowa. Zapewne części z Was efekt ten nie przypadłby do gustu. Na mojej twarzy nie było ani kawałeczka błyszczącej skóry ;) Po drugie, makijaż był utrwalony na wiele godzin. Ba! Utrzymywał się na mojej twarzy przez cały dzień. Po trzecie, żadna sucha skórka nie była podkreślona. Co nieco mnie zdziwiło, bo w przypadku innych podkładów - były one niekiedy widoczne. 

   Nie zauważyłam, aby kosmetyk spowodował wysyp krostek na mojej twarzy czy też by spowodował powstanie jakiejś alergii. Jego wydajność określiłabym jako przeciętną. Stosowałam go kilka razy w tygodniu przez około półtora miesiąca i wylądował w denkowej torbie.



Stosowałyście kosmetyki marki It's Skin? Jeśli tak to co o nich sądzicie?


Miłej nocki!

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Hidden Fantasy by Britney Spears.

    Do pewnego okresu nie byłam przekonana do wydawania zbyt dużej ilości pieniędzy na perfumy. Do trzeciego roku studiów mój najdroższy zapach nie przekraczał 80 -100 zł ;) Można rzec, iż jako studentka byłam aż nadto oszczędna i wolałam wydać większą sumę na jakieś rozrywki niż drogie kosmetyki.

    Jednak pewnego, zimowego dnia - stwierdziłam, że czas to zmienić ;) I, w ramach prezentu na Gwiazdkę, zażyczyłam sobie od mojego W. dwa zapachy. Pierwszym - oczywiście było "Heat Rush" od Beyonce, a drugim - "Hidden Fantasy" od Britney Spears. Jeżeli jesteście ciekawe jak pachną perfumy gwiazdy pop - zapraszam do czytania :)


    Perfumy, jakie posiadam, mają objętość 100 ml. Z tego co wiem - dostępne są również flakoniki o pojemności 30 oraz 50 ml. Jednakże ich wygląd ( nie licząc rozmiarów ;) ) jest taki sam. Opakowanie ma kształt ciemno czerwonej, rzekłabym, iż nawet bordowej kuli, do której przyczepiona jest spora ilość okrągłych kryształków. Korek, który przykrywa atomizer, również ma kształt kuli - czyżby nie było jej tutaj trochę za dużo? ;) Dodatkowo, perfumy zapakowane są w bordowy kartonik o sporych wymiarach.

    W skład perfum "Hidden Fantasy" wchodzą takie nuty zapachowe jak:

Wiśnia, wanilia, słodka pomarańcza, mandarynka, grejpfrut, werbena, jaśmin, ciastko neapolitanka, jakaranda, goździk, lilia, sandałowiec, bursztyn, piżmo

    Przyznam, że zamawiałam ten zapach "w ciemno". Nigdy wcześniej go nie wąchałam. Ba! Tej wersji nie widziałam nawet w perfumeriach ( o dziwo ). Po przeczytaniu jego nut zapachowych zaryzykowałam i poprosiłam mojego W. by mi ją zakupił. Czy żałuję tego wyboru? Nie ;)


    "Hidden Fantasy" jest zapachem idealnym na zimę. Kojarzy mi się ze Świętami, spędzaniem czasu z rodziną i ciepłym kominkiem. Można wyczuć w nim słodkie nuty owocowe, aczkolwiek są one pomieszane z korzennymi przyprawami. Jest to zapach intensywny i dla niektórych mógłby okazać się zbyt duszący. Jak dla mnie - perfumy te są kobiece, seksowne i hipnotyzujące. Nadają się albo do stosowania w okresie zimowym, albo latem - wieczorami. Myślę, że nie pasowałyby w upalne, letnie dni.

    Od razu po aplikacji kosmetyku na skórę wyczuwam słodkie i lekko kwaskowate aromaty owoców cytrusowych. Po kilku minutach zapach ten zmienia się - staje się bardziej intensywny, mogłabym rzec, iż lekko przytłaczający, aczkolwiek intrygujący. To właśnie w tej chwili czuć dość wyraźnie zapach goździków - jakby wymieszanych z pomarańczą i innym, nieco bardziej cierpkim owocem. 


    Określiłabym go jako zapach ciepły, otulający, dość długo utrzymujący się na skórze. O dziwo, można go wyczuć nawet po kąpieli ;) Oczywiście, jeżeli popryskamy nim skórę w okolicach nadgarstka czy też szyję. Wiadomo - na ubraniach czuć go o wiele dłużej :)

    Cena perfum waha się od 65 zł do nawet 200 zł za flakonik o pojemności 100 ml. Jestem nieco zdziwiona aż tak dużą rozbieżnością cen. 


    Perfumy "Hidden Fantasy" mam już na wykończeniu. Prawdopodobnie pod koniec stycznia wylądują w denkowej torbie. Czy do nich wrócę w przyszłości? Możliwe, aczkolwiek kuszą mnie jeszcze inne zapachy BS ;)


A może któraś z Was również posiada lub posiadała perfumy owej gwiazdki?


Miłego dnia, A.

czwartek, 15 stycznia 2015

A na myśl przychodzą tylko egzotyczne wakacje... ;)

    Uwielbiam wszelakie produkty zapachowe. Nie ograniczam się do kupowania tylko wosków Yankee Candle czy też świec z Biedronki. Uwielbiam testować nowe rzeczy i nie tyczy się to tylko kosmetyków ;) 


    Woski Busy Bee poznałam w grudniu 2013 roku, kiedy skusiłam się na swoje pierwsze zamówienie na stronie Aromatella. Zauroczyły mnie na tyle, że teraz co jakiś czas kupuję nowe ;) Dzisiaj opiszę Wam trzy, które wypaliłam jeszcze w okresie letnim. Cóż, powiedzmy, że będzie to nieco spóźniona recenzja ;)


Mango and papaya smoothie

   W opakowaniu jego zapach jest słodki, lekko cierpki. Określiłabym go jako średnio intensywny i nie duszący. Kojarzy się z egzotycznym drinkiem z klubu / baru Bahama. Hm, mogłabym nieco porównać go do tarty z Yankee Candle - "Bahama Breeze". Może w folii nie pachną identycznie, ale obydwie kojarzą mi się z przepysznymi napojami wysokoalkoholowymi ;) Po rozpaleniu w kominku wosku - jego zapach jest słodszy. Kiedy pomyślę o tym aromacie to na myśl przychodzą mi żelki o smaku tropikalnym lub cukierki owocowe. Dalej jest on średnio intensywny i nie duszący. I, na szczęście, nie mdlący.



Monkey Business

   Ten wosk ulubiłam sobie najbardziej z powyższej trójki. Jak dla mnie jest to idealne połącznie słodkich bananów oraz lekko kwaśnych owoców cytrusowych. Całość tworzy niesamowicie owocowy i orzeźwiający shake. Cudo! I, o dziwo, jego aromat "rozwija się" w czasie. Mniej więcej po 5 minutach ( maksymalnie 10 ) dodatkowo możemy wyczuć delikatną, aczkolwiek ciepłą waniliową nutę zapachową. Tartę określiłabym jako intensywnie pachnącą, aczkolwiek nie duszącą. Nie bójcie się, nie rozboli Was od niej głowa ;) Za to będziecie mogły wyczuć ją w każdym zakamarku pokoju. Mmm :)



Hawaiian High

   Wyobraźcie sobie, że leżycie na hamaku, przy rozgrzanej słońcem plaży i pijecie zimnego, orzeźwiającego, owocowego drinka z palemką. Jednak oprócz słodkiego, ujmującego zapachu owoców czujecie również kuszący i bardzo kobiecy zapach kwiatów, znajdujących się w wazonie na stoliczku... Tak, tak mniej więcej pachnie ten wosk ;) Jest to dość ciekawe połączenie egzotycznych owoców z intensywnie pachnącymi kwiatami. Małe ostrzeżenie - zapach tarty, po rozpaleniu jej w kominku, jest o wiele mocniejszy niż może się wydawać przy wąchaniu go przez folię. Mi to nie przeszkadza - lubię jak w każdym zakamarku pokoju można wyczuć przyjemny, relaksujący aromat.


    Przyznam, iż woski Busy Bee bardzo przypadły mi do gustu. W kolejce czekają kolejne dwa i na pewno, już niedługo, wylądują w moim kominku :)



A co Wy sądzicie o woskach BB?


Buziaki, Ala.

wtorek, 13 stycznia 2015

Zdenkowani - grudzień 2014.

    Grudzień minął mi w zastraszającym tempie. Ciągłe przesiadywanie w pracy, kupowanie prezentów - zajęły większość mojego wolnego czasu. A potem były już Święta i impreza sylwestrowa... I już mamy połowę stycznia! :) Czas leci, a w denkowej torbie znajduje się coraz więcej pustych opakowań :)

    W poprzednim miesiącu udało mi się zużyć dość sporą ilość produktów do kąpieli. Od kiedy przeprowadziłam się do mieszkania z wanną zamiast prysznica - spędzam tam dość dużo czasu wieczorem ;) Jakimś cudem - zdenkowałam też trzy produkty kolorowe. Jestem z siebie dumna ;)


1. Żel pod prysznic "Festa do Brasil" marki Isana. - Jest to tani, przyjemnie pachnący kosmetyk, który umilał mi codzienną kąpiel. Nie wysuszał skóry, dobrze mył. Jak wiecie - lubię żele Isana i często do nich wracam ;)

2. Kremowe mydło arganowe marki Ziaja. - Myślałam, że nigdy nie zużyję tego produktu ;) Był mega wydajny, nie wysuszał skóry. Mydełko posiadało dość ciężki, intensywny zapach, który idealnie wkomponował się w zimową aurę.

3. Peeling do ciała gruboziarnisty "Olejek arganowy" z Joanny. - Kosmetyk dość dobrze masował skórę, aczkolwiek nie tak mocno jak produkty z serii Tutti Frutti marki Farmona. Miał dość mdlący i słodki zapach, który krótko utrzymywał się na skórze. Był średnio wydajny, ale u mnie wszystkie peelingi kończą się dość szybko ;)


4. Cukrowy peeling "Brzoskwinia & Mango" z serii Tutti Frutti marki Farmona. - Uwielbiam ten peeling! Cudownie, intensywnie masuje ciało, pozostawiając je miłe i gładkie w dotyku. Do tego ma uzależniający, owocowy zapach, który długo utrzymuje się na skórze. Polubiłam go na tyle, że znalazł się  w ulubieńcach wczesno zimowych ;)

5. Płyn do kąpieli z lawendą i wanilią marki Isana. - Kosmetyk ten posiadał dość intensywny, aczkolwiek otulający zapach, który idealnie nadawał się na zimowe wieczory. Po kąpieli z tym produktem czułam się wypoczęta, zrelaksowana i uspokojona ;)

6. Płyn do kąpieli "Cookies" z Be Beauty. - Niestety, płyn ten nie przypadł mi do gustu. Miał przyjemny, słodki, typowo ciasteczkowy zapach, ale tylko w opakowaniu. Po dodaniu go do wody - jego aromat zanikał. A szkoda :( Jedyny jego plus - wytwarzał dość dużą ilość piany.


7. Żel oczyszczający z serii "Czysta skóra" marki Garnier. - Jego recenzja znajduje się tu.

8. Odświeżający płyn micelarny do cery tłustej i mieszanej marki Soraya. - Cóż, określiłabym go jako przeciętniaka. Niby dość dobrze usuwał podkład czy puder. Jednak nie za dobrze radził sobie z demakijażem oczu. Do zmycia eyelinera musiałam zużyć około 3 - 4 płatków, koszmar ;O Na szczęście - kosmetyk nie podrażniał skóry, nie wysuszał jej, nie uczulał.

9. Peeling do mycia twarzy marki Synergen. - Kolejny przeciętniak z denkowej torby. Miał dość gęstą konsystencję, w której zatopiona była bardzo mała ilość ostrych, dość dużych drobinek. Jak dla mnie kiepsko oczyszczał skórę, co najwyżej ją podrażniał. Dość trudno zmywało się go z twarzy, a do tego pozostawiał na niej specyficzną, nieprzyjemną warstwę. Na pewno do niego nie powrócę.


10. Serum "Sebo Vegetal" z Yves Rocher. - Jego recenzja znajduje się tu.

11. Żel pod oczy marki Anatomicals. - Delikatny, aczkolwiek dość dobrze nawilżający żel pod oczy. Nie podrażniał, nie wywołał alergii. Jedyny jego minus - pozostawiał na skórze dość nieprzyjemną, lepką warstwę. Myślę, że będzie to odpowiedni kosmetyk pod oczy dla młodych dziewczyn ;) I nie - nie zlikwidował cieni pod oczami.

12. Olejek arganowy. - Jego recenzja znajduje się tu.


13. Super Power Mezo Maska z Bielendy. - Jest to kosmetyk w formie płatu tkaniny nasączonego dobroczynnymi substancjami. Przyznam, iż nawet byłam zadowolona z tej maski. Po jej zastosowaniu moja twarz była miękka i przyjemna w dotyku. Jednak jakiegoś efektu "wow" - nie zauważyłam ;)

14. Maska ogórkowa zamówiona na stronie E-bay. - Z tych masek jestem zadowolona o wiele bardziej. Dobrze nawilżają i wygładzają skórę. Dodatkowo, dają przyjemne uczucie chłodu i delikatnego mrowienia ;) Można je kupić w pakiecie ( 3 sztuki ) za około 6 - 8 zł. Myślę, że jest to opłacalna oferta :)


15. Szminka Hydra Renew od Rimmel. - Jej recenzja znajduje się tu.

16. Korektor w płynie z serii "Affinitone" marki Maybelline. - Jego recenzję znajdziecie w tym poście.

17. Lakier do paznokci z serii "Nude Glam" od Essence. - Rzadko kiedy zużywam lakiery, ponieważ od paru miesięcy prawie w ogóle nie maluję paznokci. W tym przypadku - pozostała mi jego niewielka ilość na dnie, którą w ogóle nie mogłam wydobyć. A co do samego produktu - miał ładny, delikatny kolor, który idealnie pasował do stosowania na co dzień. Dość szybko wysychał, ale jego trwałość była raczej przeciętna. Produkt utrzymywał się na moich paznokciach około 2 - 3 dni. Jednak za cenę 6 - 7 zł - nie ma co narzekać ;)


18. Próbki, próbeczki.



Miałyście któryś z powyższych kosmetyków? Co o nim / o nich sądzicie?


Miłego wieczoru, A.

niedziela, 11 stycznia 2015

Mój podkładowy ulubieniec - "Affinitone" od Maybelline.

    Zapewne nie jestem jedyną osobą, która skusiła się na jedną z rossmannowskich promocji "1 + 1", czyli kup jeden kosmetyk kolory - a drugi w tej samej cenie lub tańszy dostaniesz gratis. Aby kupić to, co chciałam, musiałam zawitać do kilku drogerii. Tym trudno dostępnym produktem okazał się być podkład "Affinitone" marki Maybelline w odcieniu nr 14 Creamy Beige. I to właśnie o nim będzie dzisiejsza notka :)


    Podkład znajduje się w standardowej, plastikowej tubce o pojemności 30 ml. Na jej przodzie znajduje się przezroczysty prostokącik o dość sporych rozmiarach, który pozwala nam zobaczyć jak prezentuje się dany odcień. Za to na tylnej stronie opakowania, standardowo, znajdziemy krótki opis kosmetyku oraz jego skład.

    Niestety, produkt nie posiada pompki - co jest dość sporym utrudnieniem. A to wszystko przez jego bardzo rzadką konsystencję, która lubi spływać z dłoni podczas aplikacji. Sama staram się od razu nakładać podkład na twarz w postaci kropek / ciapek ( jak zwał, tak zwał ;) ) i rozsmarowywać go dłońmi. Taka forma aplikacji sprawdza się u mnie najlepiej - przynajmniej w przypadku kosmetyku Maybelline.


    Tak jak wspomniałam na początku postu - zdecydowałam się na zakup odcienia nr 14 "Creamy Beige". Jest to typowy beż i, moim zdaniem, raczej ciepły. Nie ma tonów różowych, na moje szczęście ;)

    Według producenta podkład "Affinitone" przeznaczony jest dla każdego rodzaju cery. Niby powinien długotrwale nawilżać naszą skórę, nie tworzyć efektu maski. A jak sprawdził się w rzeczywistości?


Może zacznijmy od jego wad, bo... są tylko dwie ;)

1. Podkład nie nawilża skóry. Raz zdarzyło mi się nałożyć go na nie nakremowaną skórę. Skutkowało to tym, iż czułam dość nieprzyjemne uczucie ściągnięcia.

2. Jak już wcześniej wspomniałam - ma zbyt rzadką konsystencję, która utrudnia jego aplikację na twarz.


Na szczęście, produkt ten posiada o wiele więcej zalet. I oto i one!

1. Kosmetyk bardzo dobrze matuje skórę i to na długi okres czasu. 

2. Bardzo dobrze dopasowuje się do koloru skóry, przez co nie tworzy na niej efektu maski. Chociaż muszę stwierdzić, iż odcień nr 14 jest bardzo zbliżony do mojego naturalnego odcienia :)

3. Produkt nie podkreśla suchych skórek. Chociaż i tak radziłabym użyć pod niego nawilżającego kremu. 

4. Podkład długo utrzymuje się na skórze. Tym bardziej jak nałożę na niego sypki puder marki It's Skin. Jak dla mnie - kosmetyki te tworzą duet idealny! :)


5. Nie zapycha porów. A jest to dla mnie duży plus. Tym bardziej, że moja skóra na twarzy ma na mnie ostatnio "focha" i "odwdzięcza" mi się wysypem podskórnych, irytujących krostek -_-'

6. Poziom krycia ma raczej średni, ale dla mnie - zadowalający. Jedyne czego u mnie nie zakrywa to cieni pod oczami. Jednak do tego służy mi korektor w płynie ;)

7. Jest bardzo wydajny. Jego rzadka konsystencja, w tym przypadku, jest zaletą. Już niewielka jego ilość wystarcza na pokrycie całej twarzy z uzyskaniem dość dobrego krycia.

8. Dostępny jest aż w 8 wariantach kolorystycznych, dzięki czemu mamy większe pole co do wyboru odpowiedniego odcienia kosmetyku dla siebie.

9. Ma przystępną cenę. I bardzo często można dostać go w promocji - zazwyczaj za ok. 16 zł :)

****

   Podkład spisał się u mnie bardzo dobrze i jestem z niego niesamowicie zadowolona. Jednak podkreślam - jestem posiadaczką cery mieszanej ( w stronę suchej ). Prawdopodobnie w przypadku osób z cerą suchą, wrażliwą - mógłby nieco wysuszać skórę. Wiadomo - u każdej z nas dany kosmetyk sprawdza się inaczej :)


A jakie jest Wasze zdanie o tym produkcie?


Buziaki, Wasza A.

piątek, 9 stycznia 2015

Nowości grudniowe - część 2.

    Grudzień był okropnym miesiącem... dla mojego portfela ;) I nie chodzi tutaj o pieniądze wydane na potrzeby pierwszego stopnia czy też na prezenty. Jednak w zeszłym miesiącu wydałam za dużo na wszelakiego rodzaju kosmetyki, a nawet woski. Co ja teraz z tym wszystkim zrobię?! ;) Dzisiejsza notka jest drugą częścią postu - "Nowości grudniowe - część 1."


    Jak już wspominałam w poprzednim poście - zrobiłam "skromne" zamówienie na stronie Merlin.pl . Dość sporo moich kosmetyków do pielęgnacji twarzy kończyło swój żywot i po prostu musiałam coś kupić w ich zastępstwie. Zdecydowałam się na produkty marki Ava Laboratorium. Dodatkowo, zakupiłam wszystkim znaną i zazwyczaj lubianą szczotkę Tangle Teezer ;)



    Standardowo - złożyłam zamówienie na stronie Ebay. Tym razem wybrałam miniaturową wersję kremu BB Missha "Perfect Cover". Chwilowo leży w koszyczku nie używana. Dodatkowo, dostałam próbkę kremu do twarzy. Miły gest ze strony sprzedawcy :)



    Tak, tak - wybrałam się również do Mydlarni Wrocławskiej i zakupiłam "parę" wosków ;) Każdy z nich kosztował 7 zł. Chwilowo żaden z nich nie wylądował w kominku - najpierw chciałabym wypalić te tarty, które miałam wcześniej. No, przynajmniej część, bo nieco ich mam ;)


    Można rzec, iż druga część zakupów grudniowych "nie powala" tak jak pierwsza. Jest tylko jedna tego przyczyna, a mianowicie... moja wtorkowa wizyta w drogerii DM ;) Jednak o tych zakupach i o mojej wizycie w Goerlitz wspomnę w osobnej notce ;)



Miałyście któryś z powyższych produktów? Co o nich sądzicie?


Miłego wieczoru, Wasza A.