czwartek, 30 października 2014

Azjatycka maseczka do twarzy marki Holika Holika.

    Od prawie roku jestem uzależniona od robienia zakupów na stronie E-bay. Głównym moim "celem" są produkty azjatyckie, które robią furorę nie tylko za granicą, ale również w Polsce. Już nie raz skusiłam się na koreańskie kremy BB czy pędzle do makijażu. Jakiś czas temu zamówiłam również jedną z maseczek marki Holika Holika. I to właśnie o niej będzie dzisiejsza notka.


    Maseczka znajduje się w plastikowym opakowaniu o pojemności 70 ml. Może wydawać się, iż jest to mała ilość produktu. Jednakże wystarczyła mi ona na około pół roku stosowania, minimum raz w tygodniu. Kosmetyk ten jest niesamowicie wydajny.

     Jego opakowanie jest poręczne, miłe dla oka. Niestety, nie znajdziemy na nim opisu w języku angielskim, a tym bardziej w polskim. Jedynie jego skład oraz sposób użycia są czytelne dla nas, Polaków ;) .


    Kosmetyk posiada gęstą i kremową konsystencję. Posiada jasno szary odcień, który po wyschnięciu na skórze przypomina nieco ciemno szary cement ;) Jak możecie się domyślać - dość trudno usunąć jest maseczkę z twarzy. Najlepiej zmyć ją letnią wodą lub zwilżać ją w trakcie trzymania na skórze.

     Produkt stosowałam tak jak zalecał producent. Nakładałam jego cienką warstwę na twarz, a po 15 minutach zmywałam. Używałam ją minimum raz, a maksymalnie trzy razy w tygodniu.


     Według informacji znalezionych na paru polskich stronach - maseczka "Magnesium Pack" ma za zadanie oczyszczać skórę, złuszczać naskórek oraz absorbować nadmiar sebum. A jak sprawdziła się w moim przypadku - osoby, która posiada cerę mieszaną?

     Po części zgadzam się z obietnicami, jakie składa nam producent. Po zastosowaniu owego kosmetyku moja skóra była nie tylko wygładzona, ale również matowa. O dziwo, mat ten utrzymywał się przez minimum dwie, trzy godziny. Oczywiście, nie podczas wysiłku fizycznego ;) Dodatkowo, moja twarz była dość dobrze oczyszczona. Niestety, maseczka nie poradziła sobie z zaskórnikami, które znajdują się na moim nosie. Ha! Ciekawe co sobie z nimi poradzi? ;)


   Nie zauważyłam żeby usuwał krostki na mej twarzy, ale z tym u mnie radzą sobie kosmetyki typu Sudocrem. Nie zgodziłabym się również z tym, iż maseczka niweluje podrażnienia znajdujące się na skórze. Ba! Jeżeli zaaplikujemy ją na miejsce podrażnione to od razu poczujemy nieprzyjemne pieczenie.

    Z tego co kojarzę - w ramach serii Medi Medi występują również inne maseczki, takie jak "Acetyl Pack" ( lecznicza maseczka z kwasem salicylowym, która ma dobrze oczyszczać skórę trądzikową ) oraz "Vita C Pack" ( maseczka rozjaśniająca skórę, która ma się sprawdzić w przypadku cer dojrzałych ). 


   Maseczkę można znaleźć na stronie E-bay, na Allegro czy w sklepach internetowych, które specjalizują się w kosmetykach azjatyckich. Oczywiście, cena jej jest najniższa na tej pierwszej stronie. Sama zapłaciłam za nią bodajże ok. 20 - 25 zł, a przesyłkę miałam za darmo.

      Myślę, że w przyszłości skuszę się na pozostałe maseczki z tej serii. Chwilowo lecą do mnie maseczki w płacie w wersji ogórkowej ;)


Zamawiacie produkty na stronie E-bay? A może wolicie nasze polskie Allegro?


Buziaki, Wasza A.

niedziela, 26 października 2014

Delicje pomarańczowe oraz kisiel malinowy, czyli co nieco o woskach Little Hotties.

     Od kiedy odkryłam miejsce, jakim jest Mydlarnia Wrocławska, to bywam w nim bardzo często. Oczywiście, najczęściej kupuję tam woski Yankee Candle. Byłam zdziwiona, że we Wrocławiu można znaleźć sklep z tak szerokim asortymentem tego typu produktów. Nie liczę już ogromu kosmetyków naturalnych, rosyjskich, babeczek do kąpieli Bomb Cosmetics czy lakierów do paznokci Colour Alike.



     Jakiś czas temu, podczas wizyty w Mydlarni Wrocławskiej, skusiłam się na woski z serii Little Hotties. Do tamtej pory nigdy ich nie miałam i nie wiedziałam czego mogę się po nich spodziewać. I przyznam, że miło się zaskoczyłam :)


     Nie byłabym sobą, gdybym nie skusiła się na powyższe zestawienie. Jestem maniaczką czekolady - czy to jej smaku, czy to zapachu. Woski Little Hotties "Czekolada z pomarańczą" pachną dla mnie jak... delicje pomarańczowe! Ich aromat jest apetyczny, intensywny i budzi mój żołądek do życia ;) Tak, robię się przez nie głodna. Nie wyczujemy w nich ani odrobiny chemii.

     Tak jak już wspomniałam - zapach tych wosków jest intensywny, aczkolwiek nie duszący. Po ich roztopieniu - aromat wypełnia każdy zakamarek pokoju. Jednak wiadomo, że im dalej od kominka, tym zapach jest gorzej wyczuwalny.


    Wosk ten nie wywołuje bólu głowy, nie dusi, nie drażni. Przynajmniej mnie :) Moim zdaniem jego zapach jest cudowny, relaksujący. I ciągle ma się wrażenie, że ktoś koło nas zajada się delicjami... Mniam! ;)



     Jako wielbicielka zapachów owocowych - wybrałam również wariant "Malina z rabarbarem". Na początku bałam się tego zestawienia. Że malina z rabarbarem nie jest dobrym połączeniem, że zapach produktu będzie sztuczny. No i miło się zaskoczyłam!

     A z czym kojarzy mi się jego zapach? Z kisielem malinowym, którym uwielbiam się zajadać w okresie zimowym. Jego aromat jest słodki, aczkolwiek możemy wyczuć w nim lekko kwaskowate nuty. Czyżby rabarbaru?


     Zapach powyższego wosku jest nieco mniej intensywny od swojego poprzednika. Z tego też względu będzie idealny dla osób nie tylko preferujących owocowe nuty zapachowe, ale również dla tych, które są wrażliwe na intensywne aromaty.

     Jeżeli lubicie woski, których zapach kojarzy Wam się z jedzeniem, to polecam Wam powyższe dwa produkty Little Hotties. W plastikowym pojemniczku znajdziemy 5 sztuk danego wosku. Ich cena to 5 zł, czyli mniej niż wynoszą Yankee Candle czy Kringle Candle.

     Produkty te dość długo topią się w kominku. Z drugiej strony - dzięki temu ich zapach dłużej utrzymuje się w pomieszczeniu. Ich usunięcie z kominka jest o wiele prostsze niż w przypadku wosków YC.

*****

     Jak widzicie - bardzo polubiłam woski z serii Little Hotties. Są one nieco tańszym odpowiednikiem YC czy KC. Ich zapachy są apetyczne i bardzo realistyczne. Nie wyczujecie w nich ani grama chemii. Przynajmniej w powyższych dwóch wariantach ;)


A może któraś z Was miała inne wersje zapachowe owych wosków? Co o nich sądzicie?

Miłej nocki, Wasza A.

środa, 22 października 2014

Przeciętniaczek z Isany.

    Jak wiecie - uwielbiam wszelakie peelingi do ciała. Im mocniej masują one ciało, tym bardziej je lubię. Jakiś czas temu skusiłam się na jeden kosmetyk tego typu marki Isana. Z informacji zawartych na opakowaniu wnioskuję, iż jest to produkt limitowany. Możliwe, iż za jakiś czas nie będzie już dostępny w sieci drogerii Rossmann.


    Peeling znajduje się w plastikowej tubce o pojemności 200 ml. Jego wygląd jest miły dla oka. Tubka charakteryzuje się białymi oraz zielonymi odcieniami, a znajduje się na niej plasterek limonki oraz kwiat jabłoni. Dodatkowo, na jej tylnej stronie umieszczona jest krótka informacja na temat produktu oraz jego skład.


    Kosmetyk posiada średnio gęstą konsystencję o lekko zielonym zabarwieniu. W całej jego objętości znajduje się mnóstwo małych i delikatnie ostrych drobinek. A co do zapachu produktu - jest typowo kwiatowy. Nie wyczuwam w nim ani odrobiny limonki. A szkoda...

     Peeling z łatwością rozprowadza się po skórze, lecz trzeba nieco postarać się, aby dokładnie zmyć ciała nawet najmniejszą drobinkę. 



     Co do samego działania kosmetyku - miłośniczki mocno zdzierających peelingów nie będą zadowolone z tego pana powyżej. Niby ma on w swojej objętości sporo małych drobinek, jednakże nie są one ostre i tylko delikatnie masują ciało. Wygładzenie, jakie daje, jest niewielkie i raczej niezadowalające. Jego jednym z niewielu plusów jest fakt, iż nie wysusza on skóry i nie wyrządza jej jakiejkolwiek krzywdy.

     Jego cena również jest przystępna. Bez promocji wynosi ona 4,99 zł. Myślę, że jest to jeden z tańszych peelingów, które są chwilowo dostępne na polskim rynku. Szkoda tylko, że jego działanie nie jest takie, jakie bym oczekiwała...



Lubicie stosować peelingi? Jaki jest Wasz ulubiony?

Miłego wieczoru, A.

niedziela, 19 października 2014

Cienie do powiek idealne na jesień.

    Post pt. "Lakiery idealne na jesień. Celebruj chwile - wersja jesienna." oraz akcja Joko "Celebruj chwile" zainspirowały mnie na tyle, iż postanowiłam stworzyć całą serię notek na ten temat. Dzisiaj przedstawię Wam trzy cienie do powiek, które według mnie bardzo dobrze pasują do jesiennej aury.


     Chyba nikogo z Was nie zdziwi, iż wśród "jesiennych wybrańców" znajdą się takie kolory jak złoty, zielony czy fioletowy. Kiedy w myślach wymówię słowo "jesień" od razu na myśl przychodzą mi zielone, opadające liście; złote słońce, które ociepla nasze ciała w chłodne, jesienne dni oraz przepysznie wyglądające i smakujące - fioletowe śliwki. Były one dla mnie małą "inspiracją" co do wyboru cieni do powiek :)


     Pierwszy cień pochodzi z paletki "Undress Me Too" marki MUA. Nazywa się "Devotion" i posiada kolor, który wygląda jak mieszanka ciepłego złota z odrobiną miedzi. Kosmetyk ten pięknie mieni się na powiekach - tym bardziej jak na naszą twarz padają promienie słońca. 

        Moim zdaniem - cień też można stosować solo, na całą powiekę oraz jako dodatek ( np. na dolną powiekę lub w zewnętrznym kąciku oka ), który wzbogaci nasz makijaż. Produkt ten jest bardzo dobrze napigmentowany, nie osypuje się i dobrze współgra z innymi kosmetykami tego typu.



     Drugi cień pochodzi z jednej z poczwórnych paletek marki Essence - "Wood you mind?". Osobna recenzja tego produktu znajduje się w tym poście. Tam możecie przeczytać o nim nieco więcej ;)

     Na powyższym zdjęciu może wydawać się, iż kosmetyk ten ma odcień zielony, nijaki, zwyczajny. Nic bardziej mylnego! Cień ten na skórze prezentuje się całkowicie inaczej. Posiada on perłowy połysk oraz delikatne, złote drobinki, które cudownie się mienią.

    Produkt ten posiada dość ciemny odcień, więc raczej nie nadaje się do stosowania w makijażu dziennym. Chyba, że zastosujemy go do podkreślenia zewnętrznego kącika oka lub załamania powieki. 



     Ostatni cień, marki Quiz, pochodzi z paletki DUO nr 42. Posiada on soczysty, fioletowy odcień, który w całej swojej masie ma zatopione mnóstwo delikatnych, srebrnych drobinek. Niestety, nie są one za bardzo widoczne na powiece.

      Produkt może i ma soczysty kolor w opakowaniu, ale po rozprowadzeniu na powiekę - traci on na intensywności. Z jednej strony jest to plus - nie narobimy sobie nim plam, można stopniować  jego intensywność. Z drugiej strony - trzeba nieco się namęczyć, kiedy chcemy uzyskać mocniejszy efekt.

     Kosmetyk lekko osypuje się podczas nakładania, ale dobrze utrzymuje się na bazie. Nie zbiera się w załamaniach powieki, nie roluje się. Ładnie, aczkolwiek delikatnie prezentuje się na powiece.

     A tak oto prezentują się wszystkie trzy cienie na skórze:



 

    W przypadku cieni marki MUA oraz Essence - nałożyłam tylko jedną warstwę produktu na skórę. Przy kosmetyku marki Quiz musiałam nieco namęczyć się, aby uzyskać tak intensywny kolor. Co nie zmienia faktu, iż każdy z nich prezentuje się bardzo ładnie i idealnie pasuje do jesieni ;)



A jakie są Wasze ulubione, "jesienne" kolory cieni do powiek?

Miłej nocki, Wasza A.

piątek, 17 października 2014

Tusz do rzęs "Sexy Pulp" od Yves Rocher.

     Jakiś czas temu w moich ulubieńcach znalazł się tusz do rzęs marki Yves Rocher. Miałam to szczęście, że otrzymałam go jako gratis za założenie u nich karty stałego klienta :) A cóż takiego mnie w nim oczarowało?



      Może zacznijmy od początku, tj. od jego opakowania. Produkt znajduje się w zgrabnej, ciemno granatowej tubce ( jeśli można to tak ująć ;) ) o pojemności 9 ml. Według producenta – powinnyśmy zużyć go w ciągu 6 miesięcy od otwarcia. Kształt szczoteczki przypadł mi do gustu, ponieważ przypomina on klepsydrę. Jej wygląd nie tylko jest miły dla oka, ale również bardzo dobrze i równomiernie aplikuje kosmetyk na rzęsy :)



      Tusz bardzo dobrze wydłuża i podkręca rzęsy. Są one również nieco pogrubione, ale na pewno nie sklejone. Kosmetyk nie kruszy się w ciagu dnia i z łatwością zmywa się go pod koniec dnia. Dodatkowo, nie odbija się on na powiekach.

      Przyznam, że zazwyczaj nakładam tylko jedną warstwę tego produktu. Taki efekt mnie zadowala i nie wygląda on ani zbyt naturalnie, ani za sztucznie.



      Nie zauważyłam również, aby w jakikolwiek uczulał mnie lub podrażniał. I pisze to osoba, która na co dzień nosi soczewki kontaktowe :)


A w przybliżeniu:





   Chyba jedyną jego wadą jest jego cena. Możemy go dostać w sklepie stacjonarnym oraz internetowym za około 49 zł. Fakt faktem, kwota jest adekwatna do jego dobrej jakości, ale wiem, że nie każdą z nas stać na tusz za prawie 50 zł.


A który tusz do rzęs jest Waszym ideałem?



Buziaki, Wasza A.

wtorek, 14 października 2014

Krem BB "Peach Green Tea" z serii "Good Afternoon" marki Skinfood.

  Krem BB "Peach Green Tea" z serii "Good Afternoon" marki Skinfood jest drugim, pełnowymiarowym i azjatyckim produktem tego typu, który zamówiłam na stronie E-bay. Według producenta powinien on się nadawać dla osób z cerą mieszaną oraz z tłustą. Dostępny jest w dwóch wariantach kolorystycznych - "1 – Light Beigh, czyli "Jasny Beż" oraz "2 – Natural Beige", czyli "Naturalny Beż". Ja skusiłam się na odcień nr 1.



    Produkt znajduje się w plastikowej tubce o pojemności 30 ml. Przyznam, że spodobała mi się szata graficzna opakowania. Znajduje się na nim filiżanka wypełniona herbatą oraz owoce brzoskwini, które przyczepione są do gałązki. Dodatkowo, kosmetyk zapakowany był w wąski kartonik. To właśnie na nim znajdziemy wszelkie informacje na temat kremu BB. O dziwo, część z nich jest napisana w języku angielskim ;)

    Na samym dole tubki znajduje się beżowa, dość wąska nakrętka. Pod nią ukryty jest otwór o raczej niewielkiej średnicy. Dzięki temu możemy być pewne, że nie wydobędziemy zbyt dużej ilości produktu z opakowania.



    Jak już wcześniej wspomniałam – wybrałam jaśniejszy odcień kremu BB. Niestety, kiedy opaliłam się – owy kosmetyk był dla mnie za jasny. Na szczęście, poużywałam go trochę przed wyjazdem nad morze :) Z tego też względu stwierdzam, że odcień nr 1 nadaje się dla dziewczyn o jasnej karnacji lub nie lubiących się opalać.

   Zaskoczyła mnie nieco konsystencja owego produktu, ponieważ jest ona dość rzadka. Na szczęście, nie na tyle by spływała z dłoni czy też z pędzla. Za to zapach kosmetyku jest przyjemny dla mojego zmysłu węchu. Kojarzy mi się z cukierkami o smaku owoców cytrusowych :)



 Przyznam, iż mam mieszane uczucia co do kremu BB marki Skinfood. Po pierwsze, nie zgodziłabym się z tym, że jest on przeznaczony dla cery tłustej. A dlaczego? Ponieważ po jego nałożeniu i nawet odczekaniu kilku / kilkanustu minut – moja skóra świeci się i konieczne jest użycie pudru, który mocno i skutecznie ją zmatowi. Jego krycie określiłabym jako przeciętne. Zakryje jakieś ledwo widoczne blizny czy też krostki. Na inne niedoskonałości – radziłabym zastosować korektor.

  Jego trwałość również określiłabym jako przeciętną. Krem BB, nawet utrwalony pudrem, utrzymuje się na mojej twarzy może 5 – 6 godzin. Na szczęście, znika z niej równomiernie i nie pozostawia na niej plam.

Krem BB pod rozsmarowaniu.
  Za to muszę przyznać, iż kosmetyk bardzo dobrze wyrównuje koloryt skóry, nie wysusza jej oraz nie podkreśla suchych skórek. Dodatkowo, nie smuży podczas aplikacji – można rzec, iż jest wręcz niewidoczny na skórze :) Nie zauważyłam również, aby zapychał moje pory skórne. Po jego zastosowaniu, skóra wydaje się być miękka w dotyku oraz promienna.



  Podsumowując, krem BB "Peach Green Tee" lepiej spisałby się u osób z cerą normalną, mało problematyczną. Dziewczyny ze skórą tłustą i widocznymi zmianami trądzikowymi mogą być zawiedzione tym, że kosmetyk dodatkowo nabłyszcza twarz oraz ma dość kiepskie krycie.

   Z drugiej strony – jest to krem BB, a nie podkład. Nie powinnyśmy oczekiwać po nim jakiś cudów :)


A jaki jest Wasz ulubiony, azjatycki krem BB?

Buziaki, A.

niedziela, 12 października 2014

Owocowe woski YC.

     Jakiś czas temu, dzięki uprzejmości Testerki ( :* ) w moje ręce wpadły woski Yankee Candle, które raczej nie są dostępne w Polsce. Dzisiaj chciałabym bliżej przyjrzeć się dwójce z nim - "Vineyard" oraz "Berry Bramble". 


     Jak wiecie - jestem fanką owocowych zapachów. I chyba nic dziwnego, że dwa powyższe woski posiadają takie, a nie inne, nuty zapachowe ;)

     Pierwszy z nich, "Vineyard", ciekawił mnie jeszcze zanim dostałam go w swoje ręce. Uwielbiam winogrona, z tego też względu byłam prawie pewna, iż jego zapach przypadnie mi do gustu. Szkoda, że jest całkowicie inaczej...


     Zapach tego wosku spodobał mi się wyłącznie wtedy, kiedy znajdował się on jeszcze w folii. Przypominał mi on zapach cukierków musujących o smaku winogronowym. Słodki, aczkolwiek apetyczny. Niestety, nuty te zmieniają się podczas roztapiania wosku w kominku.

      Po kilku minutach jego aromat przybiera na sile, staje się bardziej wytrawny, intensywny i, niestety, lekko duszący. Można go wyczuć w każdym zakamarku... mieszkania! 


     Po parunastu minutach zaczynam mieć dość tego zapachu. Zbyt bardzo mnie przytłacza i męczy. Próbowałam dawać mniej wosku do kominka, jednak sytuacja powtarzała się za każdym razem. Szkoda...


     Drugim woskiem jest "Berry Bramble". Analizując zdjęcie, które było przyklejone do produktu, jego zapach miał przypominać mieszkankę takich owoców jak truskawki, jagody, poziomki. Czy aby tak było w rzeczywistości?


    Przede wszystkim - wosk pachnie landrynkowo, bardzo słodko, można rzec, iż lekko mdło. Nie skojarzył mi się on z mieszanką owocową, ale co najwyżej z mixem cukierków. Jednak wiadomo - co za dużo to niezdrowo. A przy dłuższym wąchaniu owego produktu człowiek ma dość słodyczy na dość długi okres czasu ;)

     Wosk ten jest mniej intensywny niż jego poprzednik, aczkolwiek można go wyczuć w całym pokoju. I to po kilkunastu sekundach od rozpalenia kominka. Myślę, że owy produkt będzie idealny dla osób, które uwielbiają aromaty typowo jedzeniowe czy imitujące zapach słodyczy. Fanki nut owocowych - mogą być zawiedzione.


    Przyznam, iż jestem nieco rozczarowana zapachami powyższych wosków. Miałam nadzieję, że będą one typowo owocowe, umilające powroty z pracy. Jednak nie zraziły mnie one do ich produktów YC i będę kupować je nadal ;)


A może któraś z Was ma / miała powyższe woski? Co o nich sądzicie?


Miłej niedzieli, Wasza A.

piątek, 10 października 2014

Babeczki - bubelki do kąpieli.

     Od kiedy przeprowadziłam się z kawalerki do mieszkania 2 - pokojowego jestem szczęśliwą posiadaczką wanny zamiast prysznica. Może jest to dziwne, ale jestem niezwykłe zadowolona, że mogę brać długie, otulające kąpiele. Tym bardziej, że zbliża się niezbyt lubiana przeze mnie zima.

     Z tego też względu dość często zakupuję produkty typowo do kąpieli. Czy to płyny, czy babeczki do kąpieli - najważniejsze, aby dawały ogromną ilość piany i miały przyjemny zapach.


     Nic dziwnego, że jakiś czas temu skusiłam się na babeczki do kąpieli, które znajdowały się w sklepie Biedronka. Do zakupowego koszyczka wrzuciłam wszystkie warianty zapachowe. Za cenę 4 zł / sztuka można poszaleć ;)


     Może zacznę od produktu, który jako jedyny przypadł mi do gustu. Mowa tutaj o babeczce truskawkowej. Z wyglądu, tak jak reszta kosmetyków z tej serii, naprawdę przypomina babeczkę, którą można zakupić w kawiarni lub upiec w domu. Z uroczym kwiatuszkiem na samej górze ;) Przy odwijaniu folii zabezpieczającej należy nieco uważać, by nie ukruszyć zbyt dużej ilości babeczki.

     Jak się okazało podczas kąpieli - jest to produkt typowo musujący. Zachowuje się jak, np. Plusssz dodany do wody - musuje, barwi wodę i dodaje jej zapachu. Nic więcej. Miałam nadzieję, że powstanie chociażby minimalna ilość piany...



    Pomijając fakt, że nie przeczytałam opisu produktu znajdującego się na spodzie babeczki ( a tam, oczywiście, było napisane, iż jest to produkt musujący ;) ) - bardzo polubiłam ten produkt. Może i wystarczył mi tylko na jeden raz ( próbowałam go przekroić, ale kosmetyk zaczął rozpadać mi się na milion mniejszych kawałków ), ale posiadał cudowny, truskowkowo - żelkowy zapach, który umilił mi kąpiel.

    Babeczka nie wysuszyła mojej skóry, ani nie wywołała alergii. Myślę, że będzie ciekawym dodatkiem do kąpieli w chłodniejsze, jesienne dni. Tym bardziej, iż przyjemnie pachnie i barwi wodę na różowy kolor ;)



    Niestety, kolejne trzy babeczki nie przypadły mi do gustu pod względem zapachowym. Wyglądają i kruszą się tak samo jak poprzedniczka. Za to wyróżnia je dość specyficzny, niekiedy trudny do określenia, zapach...

     Miałam nadzieję, iż ten produkt będzie pachniał jak typowa wanilia - ciepło, otulająco, słodko. Niestety, bardzo się rozczarowałam. Zapach babeczki kojarzył mi się z niedobrym syropem, który musiałam brać ( bodajże na kaszel? ) w czasie choroby. Nie są to zbyt miłe skojarzenia. Najgorsze było to, iż te nuty zapachowe były jeszcze bardziej intensywne w ciepłej wodzie...


     Babeczka barwiła wodę na kolor pastelowo żółty. I, co było dziwne, barwa ta znikała po kontakcie z żelem pod prysznic.



    Wersja czekoladowa rozczarowała mnie chyba najbardziej. Po pierwsze, po rozpuszczeniu w wodzie nadawała jej bardzo brzydki, ceglasty kolor. A dodatkowo, pozostawia w niej jakieś małe, czarne farfocle. I na pewno nie były to kawałki czekolady ;)

     Zapach kosmetyku również nie przypadł mi do gustu. Był on specyficzny i naprawdę trudny do określenia. Jakby wymieszało się zapach czekolady z mydłem, czymś mdłym i jakimś lekarstwem. Możecie się domyślić, że ta kąpiel trwała może kilka minut...





     Jestem fanką wszystkiego co jagodowe - ciasta, drożdżówki, dżemy, kosmetyki. Uwielbiam ten smak i zapach. Z tego też względu wiązałam duże nadzieje co do kupionej przeze mnie babeczki do kąpieli. Niestety, po raz trzeci się rozczarowałam...

     Kosmetyk ten zabarwiał wodę na błękitno. Nie tworzył piany, wyłącznie musował. Niestety, zapach, jaki powstawał po kontakcie z wodą, był ledwo wyczuwalny i na pewno nie przypominał on jagód. Ba! Nie skojarzył mi się on z żadnymi owocami. Hm, ja bym go określiła jako mydło pomieszane z czymś delikatnie słodkim. Nic przyjemnego.




Na sam koniec - przedstawię Wam składy wszystkich produktów:





*****

     Nie jestem zadowolona z owych babeczek. Nie licząc wersji truskawkowej, której zapach przypadł mi do gustu. Myślę, że lepiej dołożyć parę złotówek i kupić babeczki lub kule do kąpieli marki Bomb Cosmetics.


A może któraś z Was miała owe babeczki? Co o nich sądzicie?


Buziaki, Wasza A.

środa, 8 października 2014

Lakiery idealne na jesień. Celebruj Chwile - wersja jesienna ;)

    Lubię jesień. Jednak tylko w jednym przypadku. Kiedy jest ona kolorowa, słoneczna, umilająca chwile i spacery po pracy. Szkoda, że to, co widzę za oknem, całkowicie temu zaprzecza. Pada deszcz, jest szaro i buro, wręcz smutno.

    Jednak nie będzie to post o jesiennej pogodzie, a o lakierach, jakie kojarzą mi się i, według mnie, pasują do tej pory roku :) Wybrałam trzy produkty - w ramach urozmaicenia ;)


    Jeszcze na samym początku chciałabym przeprosić za wygląd moich paznokci. Niestety, moja praca wpływa na ich kondycję oraz na fakt, że nie mogę mieć ich długich. Szkoda...

A powracając do tematu.... ;)

    Pierwszy lakier typowo jesienny ( przynajmniej w moim odczuciu ;) ) to kosmetyk marki Alle Paznokcie z serii "One Colour Sand" w odcieniu 01. Znajduje się on w szklanej buteleczce, która posiada przekrój kwadratowy. W opakowaniu znajduje się 10 ml produktu, czyli wystarczająco, by móc cieszyć się nim przez wiele miesięcy ( jak nie lat ).

     Lakier ten posiada pędzelek o raczej średnich wymiarach. Nie jest on ani za wąski, ani za szeroki. Taki w sam raz :)



     Jak wiadomo, w okresie jesiennym, powraca moda na fioletowe kolory. Czy to ubrań, czy to dodatków, czy właśnie kosmetyków. Z tego też względu postanowiłam umieść owy produkt w dzisiejszym zestawieniu. 

      Kosmetyk ma kolor standardowego fioletu o średnim stopniu nasycenia. Nie jest to odcień pastelowy ( czyli typowo wiosenny ), ani też ciemny jak śliwka. Z tego też względu sądzę, że przypadnie do gustu wielu osobom ;) Tym bardziej, że jest to lakier piaskowy. A na tego typu produkty panuje szał :)


     Na paznokcie nałożyłam po jednej warstwie produktu. W tym przypadku, można zauważyć, iż jest ona niewystarczająca. I pod względem krycia, i pod względem uzyskanego efektu 'piasku'. Lakier z łatwością aplikuje się na paznokcie, przy czym w ogóle przy tym nie smuży. Warto wspomnieć, iż wysycha on najszybciej z przedstawianej przeze mnie trójki.


    Drugim, typowo jesiennym lakierem, jest kosmetyk marki Eveline Cosmetics z serii Mini Max w odcieniu nr 688. Dzisiaj tylko o nim wspomnę, bo parę miesięcy temu powstała o produktach z tej serii osobna notka. O tutaj :)

    Lakier znajduje się w szklanej oraz poręcznej buteleczce o pojemności 5 ml. Posiada wąski pędzelek, co mi odpowiada, ponieważ mam wąskie paznokcie i łatwiej aplikuje mi się go na paznokcie. 

     Na zdjęciach może wydawać się, że produkt posiada krwisto czerwony odcień. Niestety, jest to wina światła i złego uchwycenia koloru przez mój aparat. W rzeczywistości, lakier posiada bordowy odcień.


     Aby uzyskać zadowalający efekt na paznokciach - należy nałożyć na nie dwie warstwy produktu. Lakier nie smuży podczas aplikacji, jednak jego czas wysychania jest dłuższy niż poprzednika. Co do trwałości - jest ona przeciętna. Kosmetyk utrzymuje się na paznokciach maksymalnie 3 dni. Oczywiście, bez dodatkowego lakieru nawierzchniowego ;)


     Ostatnim lakierem, który dzisiaj Wam przedstawię, jest produkt z kolekcji Colour Alike w odcieniu nr 502 i uroczej nazwie "Figa z makiem". Zakochałam się w tym produkcie, gdy go tylko zobaczyłam! 

     Jest to lakier, który posiada bazowy fioletowy kolor oraz wykończenie holograficzne. W swojej objętości posiada mnóstwo fioletowych, niebieskich, czerwonych oraz srebrnych drobinek, które cudownie mienią się na płytce paznokcia. Jest to cudowny efekt - tym bardziej jak promienie słoneczne padają na nasze dłonie. Pomijając jego holograficzne wykończenie - sam kolor lakieru przypadł mi do gustu. Jest soczyście fioletowy, pięknie prezentuje się nawet na krótkich paznokciach!



     Z tego co kojarzę - jest to produkt wypuszczony na rynek bodajże w okresie zimowym. Cóż, mi ze względu na kolor bardziej pasuje do jesieni ;)

     Produkt znajduje się w szklanym opakowaniu o pojemności 8 ml. Jego pędzelek jest raczej wąski, czyli taki, jaki lubię najbardziej. Łatwo aplikuje się go na paznokcie i niekiedy wystarczy tylko jedna grubsza warstwa, by uzyskać cudowny efekt na paznokciach. Jednakże w tym przypadku musimy liczyć się z dość długim czasem jego wysychania. Co do jego trwałości - jest podobna do trwałości lakieru marki Eveline Cosmetics. Jednak jeżeli nałożymy na niego produkt nawierzchniowy, top coat, przedłuża się ona do 5 dni :)


*****

     I tak oto prezentują się wybrane przeze mnie lakiery na jesień. Gdybym miała wybrać tylko jeden produkt z powyższej trójki to byłaby to, oczywiście "Figa z makiem" ;) Za jej cudowny, soczysty kolor i za efekt holograficzny.


*****


     Post ten powstał w ramach akcji "Celebruj Chwile", która została zapoczątkowana na blogu Arcy Joko :)

      Arcy Joko i powyższy post zainspirowali mnie na tyle, iż postanowiłam napisać jeszcze dwa posty o podobnej tematyce, a mianowicie o szminkach oraz cieniach, które będą idealnie wpisywać się w aurę jesienną :) Dzięki, Joko ;) :*


A Was serdecznie zapraszam do wzięcia udziału w akcji. Macie do wyboru dużo interesujących tematów, więc każda z Was powinna znaleźć coś idealnego dla siebie :)


Miłego dnia, Wasza A.